**Po prostu taki los**
Wioletta spieszyła się do domu. Pod stopami chlupało od roztopów, a gdzie niegdzie błyszczały jeszcze płaty lodu, przez które co chwila się ślizgała. Na jezdni stały kałuże, a przejeżdżające samochody ochlapywały gapowiczów brudną wodą. Wioletta trzymała się z dala od krawężnika.
Gdy wreszcie dotarła do domu, plecy miała mokre od potu, a nogi bolały od zmęczenia. Buty przemokły. Od dawna trzeba było kupić nowe.
W przedpokoju osunęła się bezwładnie na podnóżek. Zdjęła buty i poruszyła palcami w przemiękłych rajstopach. Pomyślała, iż dobrze by się teraz napić mocnej herbaty z cytryną, żeby nie rozchorować się. Ledwo postawiła buty przy kaloryferze, gdy rozległo się pukanie w ścianę. Tak matka wołała Wiolettę – uderzając łyżką w ścianę. Wioletta westchnęła i poszła do pokoju matki.
— Co, mamo?
Matka zamruczała coś niezrozumiale.
— Byłam w pracy. — Wioletta podeszła do łóżka, poprawiając zsunięty koc. Złapała zapach moczu. „Pielucha przepełniona”, zrozumiała. Wyjęła nową z paczki przy łóżku i odsunęła kołdrę. Walcząc z mdłościami od ostrej woni, zmieniła pieluchę. Przez cały czas matka mruczała. Nie potrafiWioletta spojrzała w okno, gdzie pierwsze promienie wiosennego słońca muskały parapet, i pomyślała, iż może jednak warto jeszcze raz uwierzyć w szczęście.