Po prostu chciałam być szczęśliwa
Weronika odrzuciła na bok kołdrę, przewróciła poduszkę wilgotną stroną do góry i ponownie się położyła. Zrobiło się trochę chłodniej, ale sen wciąż nie przychodził. Przeszkadzały szeleszczące za oknem opony rzadkich samochodów. I myśli. One przeszkadzały najbardziej. „Dokąd śpieszy się ten spóźniony kierowca? Do domu? A może właśnie ucieka, pędzi przed czymś w noc? Kto czeka na tego zabieganego wędrowca?.. Przeklęty upał…”.
Weronika westchnęła i wstała. Mieszkanie znała jak własną kieszeń, więc nie zapaliła światła. W kuchni podeszła do okna. W kamienicy naprzeciwko paliły się dwa okna. „Ktoś czeka na swojego wędrowca czy opłakuje jego odejście?”.
Młode liście na drzewach zasłaniały widok, uniemożliwiając dostrzeżenie, czy ktoś stoi w oknach naprzeciwko. Weronika włączyła nocną lampkę i nalała wody z czajnika do szklanki. Zgasła światło i znów spojrzała na kamienicę. Jedno okno zgasło. Piła małymi łykami, czując, jak razem z chłodną wodą ochładza się jej ciało. Gołe stopy przyjemnie chłodził linoleum.
Postawiła pustą szklankę na parapecie i wróciła do sypialni. Nie położyła się jednak na zmiętej, wilgotnej pościeli. Poszła do drugiego pokoju i legła na twardym, wąskim kanapie, kładąc pod głowę małą, twardą poduszkę wypchaną Bóg wie czym.
I nagle zaczęła zapadać w sen…
***
– Gorzko! Gorzko! – krzyczeli goście, trzymając w rękach kieliszki z szampanem.
Marek wstał i pociągnął Weronikę za rękę. W wysokich obcasach ślubnych bucików była prawie jego wzrostu, mogła patrzeć mu prosto w oczy, a nie z dołu jak zwykle. Marek patrzył z zachwytem, miłością i nieukrywanym pożądaniem. A Weronika pochyliła się lekko do przodu, przechylając głowę tak, by welon zasłaniał jej profil przed gośćmi.
– Raz, dwa, trzy… – liczyli chórem podchmieleni goście.
Mama uczyła ją, iż w rodzinie wszystko zależy od kobiety, iż powinna prowadzić dom i być oparciem dla męża. Weronika heroicznie zabrała się więc za budowanie swojego rodzinnego szczęścia.
Z początku wszystko robili razem z Markiem: chodzili na zakupy, choćby wspólnie gotowali kolację, śmiejąc się i całując. Aż pewnego dnia, zajęci pocałunkami, zapomnieli o ziemniakach na patelni, które o mało nie spłonęły. Kochali się. Wydawało się, iż tak już będzie zawsze – młodzi, szczęśliwi, na całe życie.
Dwa lata później Weronika urodziła córeczkę Zosię. Na początku pomagała jej mama.
– Jestem zmęczona… – skarżyła się Weronika, iż Marek w ogóle jej nie pomaga.
– Mąż pracuje, męczy się. Takie już jest przeznaczenie kobiety – prowadzić dom i wychowywać dziecko – mówiła mama. – Możesz się zdrzemnąć w dzień razem z Zosią. A jeżeli on się nie wyśpi, jaki z niego pracownik?
Weronika przyzwyczaiła się spać byle jak, choćby na ławce podczas spacerów z wózkiem. Kiedy Zosia skończyła dwa lata, oddała ją do przedszkola i wróciła do pracy.
– Za pięć lat przejdę na emeryturę, weźmiemy Zosię do siebie, a wy urodzicie jeszcze jedno dziecko – marzyła mama.
Ale po powrocie do pracy Weronika nie chciała choćby myśleć o drugim dziecku. Marek też nie nalegał. Więc już więcej nie urodziła.
– Dlaczego mężczyźni zdradzają? Bo kochankę widzą zawsze zadbaną i wystrojoną, a żona pozwala sobie chodzić po domu w rozczochranym warkoczu i wytartym szlafroku – pouczała mama.
Więc Weronika starała się, by mąż zawsze widział ją w ładnych ubraniach i z makijażem. Wstawała wcześniej, by zdążyć się uczesać przed jego pobudką.
Ale to nie uratowało ich małżeństwa. Córka dorosła, opuściła gniazdo, i Weronika ze zdziwieniem zauważyła, iż mąż coraz częściej wybiera dżinsy i bluzy zamiast garnituru, jak kiedyś. Zaczął biegać rano, choć i tak był wysportowany.
– Teraz tak modnie – mówił. – Trzeba nadążać za czasami.
Kiedy zauważyła ślad szminki na jego koszuli, zapytała wprost o kochankę. Zaskoczony Marek coś bełkotał, w końcu się przyznał i poprosił Weronikę, by go puściła.
– Czy ja cię trzymam? Idź. Tyle iż nie licz, iż cię przyjmę z powrotem.
Sama spakowała mu rzeczy, choćby łzy nie puściła. Marek ubierał się powoli w przedpokoju, udając, iż sprawdza, czy niczego nie zapomniał, ale rzucał na nią ukradkowe spojrzenia – czekał, iż rzuci mu się na szyję, będzie błagać, by został.
Weronika stała w drzwiach ze skrzyżowanymi na piersi rękami. „Nie doczekasz” – mówiła jej cała postawa.
Mąż odszedł, a ona wróciła do pokoju, położyła się na kanapie, wtuliła twarz w tą samą twardą poduszkę i zawyła jak zraniona wilczyca. Życie straciło dla niej sens. Wypłakała całą noc. A rano postanowiła połknąć garść tabletek. Już wyjęła choćby blister. Ale na koniec zadzwoniła do przyjaciółki, by się pożegnać.
Ta wyczuła, iż coś jest nie tak, i przyjechała.
– choćby nie myśl o głupstwach. Wyobraź sobie, jaki to będzie jego atut, jak umrzesz przez niego. Wszyscy będą myśleć, iż to taki facet, dla którego kobiety tracą głowę i topią się w łzach. Nie rób mu takiej przysługi.
Więc Weronika nie wzięła tabletek. Powoli zaczęła dochodzić do siebie, uczyć się żyć sama. Ku swojemu zdziwieniu odkryła w samotności pewien urok. Można spać do południa, chodzić po mieszkaniu tak, jak się przyszło na świat, nie malować się w weekendy, nie gotować obiadów. Jadła mało, schudła, wyglądała młodziej. Zaoszczędzone na jedzeniu pieniądze wydawała na nowe ubrania. Zakupy – najlepsze lekarstwo na kobiece smutki.
A potem córka urodziła wnuka i dała Weronice nowy sens życia. Bardzo polubiła bycie babcią. Śpiewała mu kołysanki, czytała bajki, lepiła z nim babki w piaskownicy.
Weronika bardzo chciała, by Marek przypadkiem ją zobaczył, zrozumiał, co stracił. Próbowała wyobraZ uśmiechem na twarzy pomyślała, iż czas, by znów zacząć żyć dla siebie.