Po pogrzebie męża mój syn zawiózł mnie na skraj miasta i powiedział: Tutaj wysiądziesz, mamo. Nie możemy już się tobą zajmować.
Ale miałam sekret, który skrywałam od dawna sekret, przez którego mój niewdzięczny syn pożałuje swojej decyzji.
W dzień pochówku mżylo. Mały czarny parasol nie był w stanie zakryć samotności, która rozrywała mi serce. Drżałam, trzymając kadzidło i patrząc na świeżo wykopany grób, na wilgotną jeszcze ziemię.
Mój towarzysz przez prawie czterdzieści lat ukochany Marek stał się teraz garścią zimnej ziemi.
Po pogrzebie nie miałam choćby czasu pogrążyć się w smutku.
Mój najstarszy syn, Jakub, w którym mąż pokładał absolutne zaufanie, natychmiast zabrał klucze.
Kilka lat wcześniej, gdy Marek był jeszcze zdrowy, powiedział mi:
Starzejemy się. Przenieśmy tytuł własności na Jakuba, niech on się tym zajmie.
Nie sprzeciwiłam się któż z rodziców nie kocha swojego dziecka?
Tak więc dom i ziemię przepisaliśmy na Jakuba.
Siódmego dnia po pogrzebie zaproponował mi spacer, żeby oderwać mnie od złych myśli.
Nie spodziewałam się, iż ten spacer okaże się ciosem w plecy.
Samochód zatrzymał się na obrzeżach miasta, przy opuszczonym przystanku autobusowym.
Jakub powiedział zimnym głosem:
Wysiadaj tutaj. Ja i moja żona nie możemy cię już utrzymywać. od dzisiaj musisz radzić sobie sama.
W uszach mi zaszumiało, wzrok zamglił się.
Myślałam, iż źle usłyszałam.
Ale jego spojrzenie było twarde, jakby chciał mnie po prostu wyrzucić z samochodu.
Oszołomiona usiadłam na poboczu obok małego sklepiku. Miałam tylko torbę z paroma ubraniami.
Dom, w którym żyłam, opiekowałam się mężem i wychowywałam dzieci, już do mnie nie należał. Był na nazwisko Jakuba. Nie miałam prawa tam wrócić.
Mówią: Gdy tracisz męża, zostają ci dzieci ale czasem to tak, jakby ich nie było.
Mój własny syn postawił mnie pod ścianą.
Jednak Jakub nie wiedział, iż nie wychodziłam z pustymi rękami.
W kieszeni bluzki trzymałam książeczkę oszczędnościową pieniądze, które z mężem odkładaliśmy całe życie, równowartość setek tysięcy złotych.
Schowaliśmy je dobrze, nie mówiąc o tym ani dzieciom, ani nikomu innemu.
Pewnego dnia Marek powiedział mi:
Ludzie są dobrzy tylko wtedy, gdy mają w coś zainwestowane.
Tego dnia postanowiłam milczeć.
Nie błagałam, nic nie wyjawiłam.
Chciałam zobaczyć, jak Jakub i życie go potraktują.
Pierwszego dnia, gdy zostawili mnie samą, usiadłam pod daszkiem sklepiku.
Właścicielka pani Grażyna ulitowała się nade mną i dała mi kubek gorącej herbaty.
Gdy opowiedziałam, iż straciłam męża, a dzieci mnie porzuciły, westchnęła głęboko:
Dzisiaj takich historii, kochanie, jest mnóstwo. Dzieci cenią pieniądze bardziej niż miłość.
Wynajęłam mały pokój, opłacając go z odsetek z książeczki.
Byłam ostrożna nikomu nie mówiłam, iż mam pieniądze.
Żyłam skromnie, nosiłam zużyte ubrania, kupowałam tanie jedzenie, by nie zwracać na siebie uwagi.
Niektórymi nocami, skulona na chwiejnym łóżku, tęskniłam za starym domem za skrzypieniem sufitowego wiatraka, za zapachem sałatki z imbirem, którą Marek przygotowywał.
Tęsknota bolała, ale powtarzałam sobie: dopóki żyję, muszę iść naprzód.
Zaczęłam przyzwyczajać się do nowego życia.
W dzień szukałam pracy na targowisku: mycie warzyw, noszenie towarów, pakowanie.
Zarobki były niskie, ale to nie miało znaczenia.
Chciałam stanąć na własnych nogach, nie polegać na cudzej litości.
Na targu nazywali mnie dobrą panią Tereską.
Nie wiedzieli, iż co wieczór, wracając do wynajętego pokoju, ostrożnie otwierałam książeczkę oszczędnościową, zanim ją chowałam.
To był mój sekret przetrwania.
Pewnego dnia spotkałam starą znajomą Wandę, moją przyjaciółkę z młodości.
Gdy zobaczyła mnie w wynajętym pokoju, powiedziałam tylko, iż mąż zmarł, a życie stało się ciężkie.
Współczuła mi i zaproponowała pomoc w rodzinnej budce z obiadami.
Zgodziłam się.
Praca była ciężka, ale miałam dach nad głową i co jeść.
To dawało mi jeszcze więcej powodów, by trzymać książeczkę w tajemnicy.
Tymczasem dochodziły do mnie wieści o Jakubie.
Mieszkał z żoną i dziećmi w dużym domu, kupił nowy samochód, ale wpadł w hazard.
Ktoś szepnął:
Na pewno już zastawił akt własności.
Serce mi się ścisnęło, ale postanowiłam go nie szukać.
Porzucił mnie bez litości przy tym przystanku.
Nie miałam mu już nic do powiedzenia.
Pewnego popołudnia, gdy sprzątałam w budce, przyszedł obcy mężczyzna.
Był elegancko ubrany, ale miał napiętą twarz.
Poznałam go towarzysz libacji Jakuba.
Spojrzał na mnie i spytał:
To pani jest matką Jakuba?
Przystanęłam i skinęłam głową.
Zbliżył się, mówiąc natarczywie:
Jest nam winien setki tysięcy. Teraz się ukrywa. jeżeli jeszcze pani o niego dba, może go pani uratować.
Byłam zaskoczona.
Powiedziałam tylko:
Sama jestem w trudnej sytuacji, nic mu nie pomogę.
Odszedł wściekły. Ale mnie to zmusiło do refleksji.
Kochałam go, a jednocześnie byłam głęboko zraniona.
On, który porzucił mnie bez skrupułów.
Czy to była teraz sprawiedliwość? Czy to było uczciwe?
Kilka miesięcy później Jakub przyszedł do mnie.
Był wychudzony, zaniedbany, z czerwonymi oczami.
Gdy tylko mnie zobaczył, padł na kolana, łkając:
Mamo, zawiniłem. Byłem nikczemny. Proszę, uratuj mnie jeszcze raz. Inaczej moja rodzina przepadnie.
Serce mi się złamało.
Przypomniałam sobie noce, gdy płakałam za nim, porzucenie, którego doświadczyłam.
Ale przypomniałam sobie też słowa Marka przed śmiercią:
Nieważne, co się stanie, to zawsze nasz syn.
Długo milczałam.
Potem weszłam do pokoju i wyjęłam książeczkę oszczędnościową pieniądze, które zostawili mi rodzice, setki tysięcy złotych.
Położyłam ją przed Jak









