Po tylu latach samotności: znaleźliśmy się w końcu — i dziś jesteśmy naprawdę szczęśliwi!
Nazywam się Krystyna, mam pięćdziesiąt cztery lata. Jeszcze niedawno byłam pewna, iż moje życie uczuciowe dawno się skończyło. Po trudnym, upokarzającym rozwodzie spędziłam ponad dziesięć lat sama — wychowywałam córkę, pracowałam bez wytchnienia, zajmowałam się domem i powtarzałam sobie wciąż to samo: „Kobietom w moim wieku nie wypada już marzyć o miłości”.
Przywykłam do ciszy w mieszkaniu, do filiżanki herbaty przed telewizorem, do tego, iż nikt nie zadzwoni późnym wieczorem tylko dlatego, iż zatęsknił. Aż pewnego dnia, siedząc w kuchni z kubkiem kawy, otworzyłam portal randkowy. Tak, ot, żeby się rozerwać. I tam znalazłam krótki post mężczyzny — szczery, pełen smutku. Pisał, jak ciężko budzić się samemu, jak strasznie jest, gdy nikt nie czeka, i jak bardzo pragnie jeszcze raz poczuć dreszcz prawdziwego spotkania.
To poruszyło mnie głęboko. Czytając jego słowa, odnosiłam wrażenie, iż to moje własne myśli, tylko wypowiedziane męskim głosem. Bez wahania napisałam mu kilka ciepłych zdań — ot, tak, by dodać otuchy. Nie spodziewałam się szybkiej odpowiedzi. A on odpisał natychmiast. Nazywał się Wojciech. Okazał się niezwykłym rozmówcą — inteligentnym, uważnym, z delikatnym poczuciem humoru i wrażliwą duszą. Codziennie wymienialiśmy wiadomości, a potem zaczęliśmy rozmawiać przez telefon. Jego głos stał się moją kotwicą w szarym, bezosobowym świecie.
Dzieliła nas odległość — on mieszkał w Krynicy, ja w Poznaniu. Ale przestało to mieć znaczenie. Zaczęła rosnąć między nami nić porozumienia, pełna troski i zaufania. Giedy zaproponował spotkanie, nie wahałam się ani chwili.
Pojechałam do niego do malowniczego zakątka w górach, gdzie zaplanował nasz weekend. Gdy pociąg wtoczył się na peron, stałam tam, czując, jak serce wali mi jak oszalałe. Wysiadł z wagonu — poznałam go od razu. Jego oczy szukały moich. Podeszliśmy do siebie i przytuliliśmy się, jakbyśmy znali się od zawsze. W tej chwili zniknęły lata samotności, strach, ból. Pozostało tylko jedno uczucie: jestem w domu.
Spacerowaliśmy nad brzegiem jeziora, trzymając się za ręce, śmiejąc się z drobiazgów, dzieląc wspomnieniami i marzeniami. Patrzył na mnie w sposób, na jaki nikt nie patrzył od wielu lat. Czułam, jak we mnie zapala się światło — ciepłe, dobre, prawdziwe. Znów stałam się kobietą, nie tylko matką, nie tylko urzędniczką, nie tylko sąsiadką z klatki schodowej. Znów byłam kochana.
Po tamtym spotkaniu widywaliśmy się coraz częściej. On przyjeżdżał do mnie, ja do niego. Wykradaliśmy czasowi choćby kilka dni, by być razem. Coraz częściej łapałam się na myśli: chcę budzić się u jego boku każdego ranka, chcę smażyć mu jajecznicę, chcę witać go po pracy, słuchać, jak opowiada o swoim dniu. Zrozumiałam — kocham go.
Nie miłością młodej dziewczyny, oślepionej namiętnością, ale uczuciem dojrzałej kobiety, która przeszła wiele i umie cenić ciszę, szacunek, wsparcie. Stał się dla mnie człowiekiem, dla którego znów chce się żyć, oddychać, czekać.
Dziś, gdy patrzę wstecz, nie wierzę, iż mogłam tyle lat żyć bez niego. Często myślę: a gdybym nie napisała tamtej pierwszej wiadomości? Gdybym nie odważyła się wyjechać? Mogliśmy przejść obok siebie, nie poznać się, pozostać w swoich samotnościach. Ale na szczęście los dał nam tę szansę. I nie zmarnowaliśmy jej.
Patrzę na niego — i robi mi się ciepło na duszy. Jest przy mnie. Jest mój. I teraz wiem na pewno: nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. choćby po pięćdziesiątce. choćby gdy życie zdaje się już zamknięte. Bo miłość nie zna wieku. Przychodzi cicho, we adekwatnym momencie. Trzeba tylko nie zamykać przed nią serca.
Dziękuję ci, Wojtku, iż jesteś. Że uwierzyłeś w nas. Że przywróciłeś mnie do życia. Jesteś moim światłem, moim ocaleniem, moim szczęściem. I nie boję się już przyszłości. Bo wiem, iż tam — jesteś ty.