„Tożsamość Warszawy to także tożsamość queerowa” – powiedziała wiceprezydentka Warszawy, Aldona Machnowska-Góra, podczas konferencji prasowej zapowiadającej otwarcie nowej stołecznej instytucji kultury. Piąte na świecie i trzecie w Europie QueerMuzeum (koordynowane przez Lambdę Warszawa), opowiadające i archiwizujące historię queerowej społeczności, będzie można zwiedzać już jesienią 2024 roku.
Przestrzeń znajdująca się przy ul. Marszałkowskiej spełni rolę wystawienniczą, kulturową, ale przede wszystkim edukacyjną. W końcu historia Polski to także, jak podkreśliła wchodząca w skład rady programowej muzeum dra Joanna Ostrowska, badaczka historyczna i autorka książki Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej – historia osób queerowych, na którą było zawsze za wcześnie albo której rzekomo wcale nie ma, więc się ją przemilcza albo wymazuje.
Warszawa zamierza jednak odrobić te długo ignorowane lekcje z przeszłości. Obok muzeum zawiśnie pierwsza w historii naszego kraju tablica upamiętniająca queerowe ofiary II wojny światowej.
Dra Anna Dżabagina, historyczka literatury z Uniwersytetu Warszawskiego, która również zadba o merytoryczne zaplecze powstającej instytucji, dodała, iż zwiedzający będą mogli na specjalnie przygotowanej osi czasu prześledzić zarówno poszczególne biografie osób o tożsamości queerowej, jak i sięgające XVI w. dzieje systemowej opresji.
Ta ostatnia wyjątkowo wyraźnie zarysowuje w kodeksach karnych, które z m.in. z pobudek religijnych czy imperialistycznych przez stulecia dyscyplinowały życie seksualne społeczeństwa, a homoseksualność sprowadzały „do osobnej kategorii zbrodni”.
Nietrudno połączyć kropki ze współczesnością, która wprawdzie nie karze więzieniem ani śmiercią osób LGBT+, jednak robi to na inne sposoby – traktując je jak obywateli i obywatelki drugiej kategorii, potencjalnych przestępców, którym należy odebrać dziecko i zakazać wstępu do szpitalnego pokoju, gdy choruje ich partner_ka. A nie, przepraszam, choćby skazańcy mają jakieś prawa, np. rodzicielskie czy te do widzeń.
Tobie, queerze, można przed nosem zatrzaskiwać drzwi, mówiąc, żebyś „z pomocą prawników”, na których usługi prawdopodobnie cię nie stać, zabezpieczył się przed nieludzkim prawem, jeżeli chcesz przysposobienia wspólnych dzieci w związku jednopłciowym i w ogóle korzystania z bycia obywatelem, podatnikiem, a może choćby – zaryzykujmy to odważne stwierdzenie – człowiekiem.
Państwo słowami posła PSL-u, Marka Sawickiego, o radzeniu sobie samodzielnie, wypina się na tęczowe rodziny i tak naprawdę prywatyzuje odpowiedzialność za problemy, które stwarza. Sawicki i jego partyjni kumple osadzają ludzkie życie w kategoriach oderwanej od praktyki teorii. Zamiast realnej polityki, rozwiązań pragmatycznych i skutecznych, poruszają się, a my z nimi, w symbolicznym świecie wartości i przekonań. Mówią o woli społeczeństwa, choć ani tęczowe rodziny, ani wspierający ich wybory życiowe sojusznicy nie są w nim marginesem.
To jednak przekonania, którym nagle nie może sprzeciwić się choćby wielki Donald Tusk. A przecież premier jednym pstryknięciem palcami potrafi uwalić strategie całych ministerstw według własnego widzimisię.
Gdy więc obywatelka pyta posła, dlaczego nie może na takich samych prawach jak jej heteroseksualne krajanki tworzyć widzianej przez system rodziny i zapewnić sobie i swoim bliskim podstawowego bezpieczeństwa, słyszy, iż jej los jest dla polityka jedynie poglądem. Osobom LGBT+ wmawia się, iż kierują się ideologią i wykazują brak powagi – tak ochoczo przypisywanej panom z ław sejmowych.
Jak wiadomo, z poglądu nie trzeba się rozliczać, poglądem można zamknąć dyskusję albo ku znużeniu wszystkich ciągnąć ją w nieskończoność, unicestwiając aktywne działanie. Można sprytnie ukryć poglądy w czasie kampanii i uparcie nie zmieniać ich u władzy, zamykając legislację w ciasnych i szczelnych ramach homofobii. Tej samej, w której bijemy rekordy w europejskich rankingach systemowej dyskryminacji.
Ale wiecie co? Sama też miałam twarde przekonania na temat tego, czym jest queer. Dla mnie jest tożsamością – także polityczną i prowadzącą do społecznych rewolucji. Ze wstydem jednak przyznaję, iż związki partnerskie i równość małżeńska nie zawsze wydawały mi się wystarczająco queerowe czy progresywne. Ale nie jestem krową, zmieniam poglądy.
Już wyjaśniam, dlaczego. Patriarchalne korzenie instytucji małżeństwa i odprawiany wokół nich obyczajowo-kapitalistyczny cyrk długo trzymały mnie w przekonaniu, iż przepisywanie na tęczowo czy feministycznie heteryckich tradycji trąci hipokryzją.
Nie potrafiłam zrozumieć, jak układy historycznie opresyjne, zwłaszcza dla kobiet, mogą mieć antyseksistowski wydźwięk, rozszczelniać narzucane nam role płciowe albo mówić cokolwiek o równości. A także – czy publiczna deklaracja życia w relacji z jedną osobą nie jest przypadkiem porywaniem się z motyką na słońce albo dziecięcą naiwnością godną bajek Disneya?
Nie, żebym uważała, iż sama monogamia jest co do zasady patologiczna, ale wcale nie jest ona tak powszechna, jak się wydaje (proszę, rozsądźcie w serduszku samx, ile znacie osób, które pozostają w tym samym związku przez całe życie, nie mając żadnych innych partnerów seksualnych oraz romantycznych).
Szkodliwa bywa raczej nasza kulturowa, rzadko kontestowana amatonormatywność, czyli nieznoszące sprzeciwu przekonanie, iż relacja romantyczna to ta najważniejsza i najpełniejsza. Przypomnijcie sobie, ilu przyjaciół zniknęło z waszego pola widzenia po tym, jak się zakochali czy wzięli ślub. I nie, nie mam na myśli tych, których uwagę pochłonęły dzieci, ani etapu motyli w brzuchu, które potrafią robić sieczkę z mózgu.
Jeszcze gorszy okazuje się „społeczny przymus monogamii”, o którym pisała na naszych łamach Magda Borysławska, i który realizuje się w schemacie „tak zwanej windy relacyjnej (relationship elevator), która dzięki uprzejmości kultury monogamicznej formuje nasze relacje według dynamiki zorientowanej na małżeństwo”, a także cały towarzyszący temu ekonomiczny i konsumpcyjny anturaż.
Autorka twierdzi, iż zasadniczo małżeństwo nie zawsze oznacza brak partnerstwa i niezdrową zależność, i iż winda do nieba – to znaczy ślubu – nie musi wiązać się z nieszczęściem, choćby tym opisywanym w piosence 2 plus 1 (swoją drogą to paradne, iż kawałek o małżeństwie z pragmatyzmu, ale nie z miłości, jest weselnym hitem). „No chyba iż wsiadłxś do windy tylko dlatego, iż zostałaś tak zsocjalizowana, a nie dlatego, iż taka formuła relacyjna działa dla ciebie najlepiej” – wskazuje Borysławska. Jak mamy rozsadzać ściany klaustrofobicznych oczekiwań społecznych, jeżeli pakujemy się do podobnych przestrzeni, tyle tylko iż z partnerem tej samej płci i tęczową wstążką w butonierce?
No i jak można być queerem, a jednocześnie realizować tradycyjne – jak by nie patrzeć – założenia o ślubie i dzieciach?
Trzeba wiedzieć, iż społeczność LGBT+ to nie monolit i iż moje rebelianckie idee nie mogą dyktować innym, jak mają i chcą żyć. Zrozumiałam to nad wyraz jasno, gdy poszłam na tradycyjne wesele, na którym młoda para hetero odtwarzała obyczajowy skrypt, prawdopodobnie zadłużając się w tym celu po uszy.
Wyszło żenująco i sztucznie. Koślawy pierwszy taniec generujący więcej stresu niż przyjemności, seksistowskie żarty wodzireja i przyklejone do twarzy uśmiechy witające nigdy wcześniej niewidziane wujostwo przypominały farsę albo – jak kto woli – zbiorową psychozę. Nikt nie protestował, nie wskazywał nikogo palcami (no, chyba iż z podziwem), nie nazywał nienormalnymi ludzi przyrzekających sobie miłość do śmierci przed bogiem, w którego nie wierzą.
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
Spreaker
Apple Podcasts
Ale to ty, która chodzisz ze swoją dziewczyną pod rękę i ty, chłopaku, który chciałbyś mieć męża i dzieci, jesteście dziwadłami niezasługującymi na to, by w urzędzie stworzyć razem rodzinę. A może i wyprawić huczną i zupełnie bezsensowną imprezę, na której zrobicie z siebie pajaców. Powinnaś i powinieneś mieć wybór. Kto wam zabroni?
Inny pajac – bynajmniej nie z Marszałkowskiej, tylko z Wiejskiej, co jaskrawo pokazuje, iż prawdziwe życie tkwi często w opozycji do parlamentarnej polityki, a choćby jest w awangardzie. Jedno jest pewne. Cokolwiek postanowi PSL – queery nie będą dłużej chować się po piwnicach i kamienicach. Wychodzą na najpopularniejszą ulicę w Warszawie i krzyczą: (tu) jesteśmy!