Po sześćdziesięciu latach małżeństwa odkryłem, iż całe moje życie było kłamstwem.
Gdy moja żona, z którą spędziłem sześć dekad, odeszła, zrozumiałem, iż żyłem w iluzji z kobietą, której tak naprawdę nigdy nie poznałem.
Zawsze wierzyłem, iż byłem szczęśliwie żonaty z cudowną kobietą, która mnie kochała. A jednak, w wieku 82 lat, dotarło do mnie, iż całe moje życie było oszustwem. Nie znałem jej wcale.
Halina i ja byliśmy małżeństwem przez sześćdziesiąt lat, gdy zmarła nagle na zawał serca. Byłem zdruzgotany. Poślubiłem ją, gdy miałem 22 lata, a ona 20. Była całym moim światem.
Zawsze marzyliśmy o dzieciach. Gdy w końcu, pod koniec lat dwudziestych, postanowiliśmy zostać rodzicami, okazało się, iż to niemożliwe. Lekarze stwierdzili u Haliny problem, którego w tamtych czasach nie dało się rozwiązać – nie było jeszcze zapłodnienia in vitro.
Zaproponowałem adopcję, ale Halina stanowczo odmówiła. Mówiła, iż nie pokocha dziecka innej kobiety. Próbowaliśmy się pogodzić, ale to niemal doprowadziło do naszej jedynej poważnej kłótni.
W końcu ustąpiłem. Kochałem ją ponad wszystko, więc poświęciłem się tylko jej, a miłość do dzieci przelałem na mojego młodszego brata i jego synów. Co zabawne, Halina nie znosiła spędzać z nimi czasu.
„To tylko przypomina mi, czego nie mogę mieć” – mawiała. Dlatego odwiedzałem ich sam. To właśnie mój „młodszy” brat i jego synowie pomogli mi, gdy Halina odeszła.
Sześć miesięcy po jej śmierci, z pomocą starszego bratanka, zacząłem porządkować jej rzeczy. Chcieliśmy oddać ubrania do Caritasu. Myślałem, iż Halina chciałaby pomóc potrzebującym.
W głębi szafy znalazłem małe pudełko. Były w nim drobiazgi z naszego wspólnego życia: zasuszony kwiat z jej bukietu ślubnego, zdjęcia z podróży poślubnej, pamiątki z rocznic… i jeden stary list.
Bratanek podał mi go z uśmiechem. „To chyba jakiś stary list miłosny, wujku Tomaszu”. Zmarszczyłem brwi. Nigdy nie pisałem Halinie listów – nigdy nie byliśmy rozdzieleni. Spojrzałem na kopertę. Była zaadresowana do mnie.
Koperta była otwarta, a papier wyglądał na często dotykany. Rozwinąłem list i zobaczyłem podpis: *Lidia*. Moja pierwsza miłość, ukochana z młodości.
Byłem w niej szaleńczo zakochany, dopóki nie przyłapałem jej na całowaniu się z moim najlepszym przyjacielem. Wtedy zacząłem spotykać się z Haliną – z rozpaczy. Ale to okazało się najlepsze, co mnie spotkało… przynajmniej tak myślałem.
Próbowałem czytać list, ale wzrok już nie ten, więc bratanek odczytał go na głos:
„Drogi Tomaszu – pisała Lidia prawie 55 lat temu – wiem, iż ten list będzie dla Ciebie szokiem. Powinnam była napisać wcześniej, ale zabrakło mi odwagi. Muszę wyznać tajemnicę, którą chciałam zabrać do grobu: urodziłam dziecko, nasze dziecko. Byliśmy wtedy tak młodzi… Gdy dowiedziałam się o ciąży, bałam się Twojej reakcji.
„Zwróciłam się o radę do Stefana. To wtedy wyznał, iż mnie kocha, i pocałował mnie. Wszedłeś i wpadłeś w furię. Nie chciałeś słuchać tłumaczeń.
„Myślałam, iż dasz sobie czas, ale w ciągu trzech miesięcy ożeniłeś się z inną. Postanowiłam uszanować Twój wybór. Wychowałam naszego syna sama. Nie spodziewałam się tylko jednego: teraz lekarze mówią, iż mam raka. Antoni ma prawie sześć lat. Byłbyś z niego dumny.
„Pytam Cię więc: czy Ty i Twoja żona przyjęlibyście go jak własne dziecko? Nie mam już rodziny. Gdy umrę, trafi do domu dziecka. Zostało mi pół roku. Proszę, zadzwoń…”
Łzy spływały mi po twarzy, gdy bratanek czytał: „Zawsze Twoja, Lidia”. Drżałem. Halina ukryła przede mną tę prawdę. Miałem syna! Bezradnego chłopca, który stracił matkę i został sam na świecie.
Jak mogła mi to zrobić? List przyszedł w czasie, gdy rozmawialiśmy o adopcji. Pamiętałem, jak gorzko mówiła o „cudzych dzieciach”. Straciłem szansę na ojcostwo. Mój syn pewnie błąkał się po rodzinach zastępczych, myśląc, iż go odrzuciłem. Lidia umarła, wierząc, iż porzuciłem ją i nasze dziecko.
Halina odebrała mi syna przez zazdrość? A może nigdy nie chciała dzieci. Unikała moich bratanków, unikała wszystkich dzieci. Mówiła, iż to przez ból… Ale czy na pewno?
Zdałem sobie sprawę, iż Halina, którą kochałem, nigdy nie istniała. Była tylko moim wyobrażeniem. A mój syn? Ma dziś ponad sześćdziesiąt lat. Jest ojcem, może choćby dziadkiem. A ja straciłem to wszystko.
Bratanek postanowił mi pomóc. Odnalazł w sieci Antoniego Burdę we właściwym wieku. Okazało się, iż przez całe życie wierzył, iż go porzuciłem. Gdy wysłaliśmy mu list, zgodził się na spotkanie. Przyszedł ze swoim najstarszym synem, przystojnym chłopakiem o imieniu Franciszek.
Antoni miał rysy Lidii, ale moje oczy i uśmiech. Poczułem tę więź – obaj tęskniliśmy za relacją ojca i syna.
Przyjęli mnie do swojej rodziny. Mam teraz trójkę wnuków i pięcioro prawnuków, a szósty w drodze. Moja najmłodsza wnuczka, Róża, mówi, iż to chłopiec, i nazwą go Tomasz. Po mnie. Wreszcie mam rodzinę.
Czego mnie to nauczyło?
1. Można spędzić życie z kimś i nigdy go nie poznać.
2. Nigdy nie jest za późno. Czasem najlepsze przychodzi na sam koniec.