Vinales jest jednym z tych miejsc, do których pędzą turyści wszystkich narodowości. Miasto znajduje się jakieś dwieście kilometrów od Hawany. Jest niewielkie, a na dodatek położone pośród gór o specyficznym kształcie. Teren, na którym leży to historyczny region uprawy tytoniu. Nie miałam w planach przyjazdu do tego miejsca. Obawiałam się tamtejszych cen, Vinales bowiem jest większym kombajnem turystycznym niż sama stolica Kuby. Pomimo tego jednak zaryzykowałam...

Góry kusiły mnie swoim pięknem tak bardzo, iż niczym zahipnotyzowana ruszyłam w ich kierunku. Zeszłam z głównej asfaltowej drogi w wąską zabłoconą ścieżkę, potem w kolejną jeszcze węższą, by w końcu moim oczom ukazała się niewielka plantacja tytoniu.

Zaciągnąć można było się samym zapachem panującym wokół. Na brązowej i wilgotnej ziemi rósł tytoń. Świeża roślina ma piękną barwę zieleni.

– Hola! – wita się ze mną Kubańczyk z cygarem w ustach, jadący na koniu. – Jeśli chcesz, to wejdź. Można robić zdjęcia, zapalić cygaro. To plantacja mojego ojca, ale teraz go nie ma i chwilowo to ja sprawuję nad wszystkim pieczę. No! Raz, raz. Wchodź!

Weszłam więc. W chacie zrobionej z palmowych liści, na wieszakach suszyły się liście tytoniu. Dostałam w poczęstunku cygaro, które zwinięte zostało przez założyciela plantacji. Przy ustniku zamoczył je w miodzie dla wzmocnienia walorów smakowych. Było to pierwsze cygaro, które paliłam z przyjemnością. Okazało się naprawdę delikatne i smaczne.

Zapach również był przyjemny. Szkoda jedynie, iż kubańskie cygara smakują tak dobrze jedynie w tamtym klimacie i iż przywiezione do Polski są tylko o tyle ciekawe, iż są z Kuby, a ich smak ulega zmianie nie na lepsze niestety.

Kupiłam dwa cygara i opuściłam to miejsce. Plantacja tytoniu zrobiła na mnie ogromne wrażenie, ale była ona niczym w porównaniu do terenu na jakim została założona. W drodze do Parku Narodowego dowiedziałam się o małej, niezupełnie oficjalnej plantacji kawy. Nie mogłam tego odpuścić!
Trafiłam tam na farmera, który uprawiał kawę. Pokazał mi krzaki, na których ona dojrzewa. W początkowej fazie są to drobne, małe kwiaty, które z czasem przeradzają się w owoce. Gdy się zaczerwienią, są gotowe do zebrania. Następnie poddaje się je procesowi suszenia, a potem praży…

Najpierw plantacja tytoniu rozpieszczała mnie swoimi zapachami, a potem plantacja kawy robiła dokładnie to samo. Dookoła chaty panował zapach piękniejszy niż w sklepie Tchibo. Aromat kawy wyczuwalny był w promieniu pół kilometra, a rozgryzione ziarenka w smaku były lepsze niż cukierki Kopico. Farmer chętnie oprowadził mnie po swoim przybytku. A jeszcze chętniej pozował do zdjęć! Wypytywałam go o szczegóły produkcji, starając się nie przegapić niczego i wszystko zapamiętać.

Kupiłam pół kilograma kawy. Trochę dlatego, iż jestem kawoszem i trochę przez hipnozę w jaką wprowadził mnie jej zapach. I również przez to, iż polubiłam Viktora i chciałam dać mu zarobić.

Włóczyłam się potem czerwonymi drogami wśród pól i gór. Z każdym postawionym krokiem popadałam w coraz to większy zachwyt. Wzdłuż ścieżek pasły się krowy, a po drogach wolnym truchtem przemykali na koniach farmerzy w kapeluszach. Przystanęłam nad jeziorem, wsłuchując się w ciszę. Ma ona wiele dźwięków. Wśród ciszy usłyszeć można głosy ptaków, dźwięk towarzyszący przeżuwaniu trawy przez bydło, tętent kopyt, szum przepływającej wody i echo powodowane ludzkimi głosami w górach…

Małe chatki otoczone ich szczytami, bliskość przyrody i tysiące jej zapachów działały na mnie kojąco. Wdrapałam się na niewysokie wzniesienie, żeby rozglądnąć się dookoła. Na chwilę wstrzymałam oddech, jakby w hołdzie dla potęgi jaką reprezentuje natura.
Pewien psiak, który do mnie podbiegł, polizał mnie po łydce. Chwilę potem kot zaczął łasić się u moich stóp. Kupiłam świeżego kokosa od gospodarza, który ściął jego koniec maczetą i usiadłam z tyłu jego chałupy. Przede mną — przestrzeń niczym nieskrepowana. Żadnych samochodów, fabryk, choćby słupów wysokiego napięcia. Piłam mleko kokosowe i zachwycałam się tym, co widziałam.

Kiedy skończyłam konsumować, odłożyłam orzech na bok. Kot był wielce zainteresowany tym faktem i poderwał się z moich kolan, aby wylizać to, co jeszcze zostało. Włożył kolorową mordkę do jego środka i mlaskał na cały regulator, a ja nadziwić się mogłam, patrząc na te wegańskie wyczyny drapieżnika.

Vinales mnie nie zachwyciło, ale tereny dookoła miasta już tak. Plantacja tytoniu, którą odwiedziłam, była niesamowita i stanowi jedno z moich najpiękniejszych podróżniczych wspomnień. Viktor wraz ze swoją uprawą kawy również odbił piętno w mojej pamięci. Cisza i spokój pośród gór tego Parku Narodowego były niczym cudna muzyka. To miejsce trzeba odwiedzić samemu, aby zrozumieć, o czym mowa…