Plan na Oman, czyli dwa tygodnie w krainie kadzidła

celwpodrozy.pl 6 lat temu

Wiele osób do Omanu wpada przy okazji wizyty w Emiratach, a co za tym idzie jest to często dość krótki pobyt. Pięć dni czy choćby tydzień to, moim zdaniem, zdecydowanie za mało, bowiem kraj ten ma do zaoferowania naprawdę bardzo dużo i jest, wbrew pozorom, zróżnicowany. Dlatego z całych sił będę Was zachęcała do spędzania przynajmniej dwóch tygodni w krainie kadzidła i fortów. Poniżej znajdziecie mój plan podróży po Omanie wraz z krótkimi filmikami, które, mam nadzieję, przekonają Was do słuszności takiej decyzji. Dodatkowo koniecznie zajrzyjcie do wpisu o tym, co warto zobaczyć w Omanie: Oczywiście podróż rozpoczynamy w Maskacie, na który przeznaczamy dzień, a tak naprawdę pół dnia po wylądowaniu oraz pół dnia nazajutrz. W związku z zagubieniem naszych bagaży czas po przylocie znacznie się nam skraca, więc słynny suk Mutrah zostawiamy sobie na koniec i dobrze, bo adekwatnie tu robimy największe zakupy z pamiątkami… a jest co kupować:) Pierwszego dnia jedziemy do Palacu Sułtana (Qasr Al Alam) oraz kręcimy się przy bulwarze Corniche. W okolicach pałacu wznoszą się pozostałości po dwóch portugalskich fortach Al Mirani oraz Al Dżalani, zwane Bliźniaczymi. Pałac nie jest udostępniony zwiedzającym, więc można go podziwiać jedynie przez bramę. Drugiego zaś dnia przed opuszczeniem stolicy udajemy się do Wielkego Meczetu Sultana Qaboosa, miejsca które koniecznie trzeba zobaczyć, będąc w Maskacie. Już z ulicy robi ogromne wrażenie, z bliska zaś zachwyca, czaruje, wręcz powala… architektura w takim wydaniu to po prostu mistrzostwo, zarówno piękno jak i precyzja. Otoczony kwiatami oraz palmami oszałamia przepychem, zdobieniami w formie przeróżnych motywów. Wstęp jest bezpłatny, ale uwaga, meczet otwarty jest do godziny 11:00 od soboty do czwartku, w piątek oczywiście zamknięty. My do środka wchodzimy 15 minut przez zamknięciem, niemniej zostajemy tam ponad godzinę. Nie ma wypraszania o 11:00, można zostać sporo dłużej i nie ma problemu z wyjściem. Z meczetu ruszamy w kierunku rejonu Nizwa. Po drodze zatrzymujemy się w wiosce Birkat Al Mouz, gdzie kręcimy się chwilę po gaju palmowym oraz po ruinach starej wioski o tejże nazwie. Punkt widokowy na ruiny wioski obowiązkowy. Wjazd znajduje się przy głównej trasie, nie jest zbyt dobrze oznaczony. Jest to po prostu górka, przy której mieści się czyjś dom, na którą można wjechać samochodem 4×4. Lepiej jednak zaparkować przy zabudowaniach i przejść się na piechotę. Do namierzenia punktu polecam MAPS.ME. Na wieczór dojeżdżamy do Nizwy, a w zasadzie w jej okolice, gdyż nocleg zabukowany mamy w małej miejscowości tuż obok. Ten dzień spędzamy oczywiście w Nizwie oraz jej okolicach. Najpierw swoje kroki kierujemy do słynnego fortu w centrum starego miasta. Wstęp niestety nie jest tani. Odkąd twierdza przeszła w prywatne ręce opłata została podniesiona z 0,5 OMR (ok. 5 zł) aż do 5 OMR (ok. 50 zł), co jest znaczą różnicą. Widać, iż nowy właściciel włożył w ten obiekt spore fundusze, został on odnowiony i odrestaurowany. Niektórzy przez kosztowny bilet rezygnują ze zwiedzenia wnętrza budowli, choć osobiście uważam, iż zdecydowanie warto. Dodatkowo można tu obejrzeć tradycyjne omańskie tańce w męskim wykonaniu oraz zakupić kilka pamiątek (nie tych z oficjalnego sklepiku), a od pań, przesiadujących w niektórych pomieszczeniach. Ceny naprawdę dobre, mam nadzieję, iż i jakość także. Na terenie fortu można także spróbować tradycyjnego omańskiego “chlebka”, który tak naprawdę bardziej przypomina wielkie naleśniki. Więcej o fortach przeczytacie w kolejnym wpisie: Drugą części dnia spędzamy w forcie Bahla, oddalonym od Nizwy o 50 km. Kolejne miejsce z serii “to trzeba zobaczyć”. Owa twierdza ma zupełnie inny klimat niż ta w Nizwie. Malowniczo położona, nie została odnowiona, więc czuć tu ducha dawnych czasów. Obiekt jest ogromy, więc na zobaczenie całości potrzeba około dwóch godzin. Całość stanowi niejako labirynt ze schodkami oraz krętymi przejściami i aby zwiedzić wszystkie zakamarki, trzeba trochę pokrążyć. Wstęp kosztuje 0,5 OMR, a więc tylko 5 zł. W pierwotnym planie mamy jeszcze fort w Jabrin. Jednak rezygnujemy z tego punktu i wracamy do Nizwy na słynny suk, który zamykany jest o 13:00, a otwierany ponownie o 16:00. Tutaj spędzamy popołudnie oraz wieczór, kończąc go obfitą kolacją w jednej z knajpek w okolicach suku oraz świeżo wyciskanymi sokami w jednej z kawiarenek już na targu. Po drodze z Bahli do Nizwy odwiedzamy jeszcze ruiny wioski Tanuf. Plan podróży po Omanie musi uwzględniać góry. Z Nizwy ruszamy w góry w kierunku Jebel Shams. Po drodze wstępujemy do jaskini Al Hoota. Chyba to jedyny punkt programu, który moim zdaniem, można sobie darować. Sama jaskinia i owszem, piękna. Niemniej czas w niej spędzony kompletnie nie jest adekwatny do ceny biletu, która wynosi aż 6,5 OMR (62 zł). Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem, który z niezwykłą prędkością wyrzuca z siebie komentarze na temat danych formacji, przez co czasami ciężko zrozumieć, co tak naprawdę powiedział. Tempo zwiedzania jest również dziarskie, nie ma więc czasu w spokojnie podziwianie tego, co dookoła. Ogólne wrażenie nie jest więc pozytywne, jak w przypadku niesamowitej jaskini w Iranie Ali Sadr. Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest stara wioska Misfat al Abriyyin, w której to ciągle toczy się życie. Dlatego też należy się tu dostosować do panujących zwyczajów, o czym przypominają tablice informacyjne. Zakryte ramiona oraz nogi to podstawa. Z Misfat al Abriyyin kierujemy się już do naszej kwatery w pobliżu Jebel Shams. Po drodze robimy klika przystanków na punkty widokowe. Do samego Jebel Shams samochodem bez napędu 4×4 nie dojedziemy, jest bramka, więc choćby nie ma co próbować. Natomiast w okolice noclegów w Dar as Sawda, damy radę. Droga jest co prawda szutrowa, nie zawsze równa, ale z odpowiednią prędkością do zrobienia. Na nocleg zjeżdżamy do Sama Heights Resort. W tym dniu wybieramy się na półdniowy trekking po Wielkim Kanionie. W okolicy mamy trzy oznakowane trasy, więc spokojnie można spędzić tu parę dni. jeżeli chcemy zdobyć sam Jebel Shams, możemy to zrobić albo na piechotę, zajmie to na pewno cały dzień od świtu do zmierzchu lub na spokojnie dwa dni, albo wjechać na szczyt samochodem 4×4. Tak naprawdę na samym szczycie znajduje się baza wojskowa i wstęp jest wzbroniony. Natomiast kilka metrów niżej znajduje się inny szczyt, dostępny dla wszystkich chętnych. My aż tyle czasu nie mamy, a i na samym Jebel Shams kłębią się ciemne chmury deszczowe, pakować się w takie warunki nie chcemy. Wybieramy trasę W6, najbardziej spektakularną, zwaną Balcony Walk lub Rim Hike, prowadzącą wnętrzem kanionu po półkach skalnych z wioski Al Khitaym do opuszczonej wioski Al Sab. Trasa nie jest tak naprawdę wymagająca, nie ma na niej ogromnych przewyższeń ani łańcuchów. Za to są sympatyczne kózki, które czasem wskakują na drzewa. Po trekkingu opuszczamy hotel i udajemy się na nocleg do Al-Hamry. Zbyt dużo czasu do zachodu słońca nie mamy, więc krótki odpoczynek, kolacja i spać. Skoro Al-Hamra, to koniecznie stara jej część. Dzień zaczynamy od zwiedzania starej opuszczonej części wioski. To najlepiej zachowana wioska tego typu, jaką odwiedzamy, do tego największa. To tutaj w jednym ze starych domów znajduje się żywe muzeum Bait Al Safah. Do końca nie wiemy, czego mamy się spodziewać i chyba przez to zostajemy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Można tu zobaczyć, jak w tradycyjny sposób wypiekano niegiedyś chleb, tłoczono olejki czy przygotowywano maści szafranowe. W jednym z tradycyjnie urządzonych pokoi na gości czeka kawa z kardamonem i daktylami oraz imbirowa herbata. Czekają także tradycyjne stroje, w które można się przebrać. Wszyscy są niezwykle mili i z chęcią odpowiadają na wszystkie pytania. Wstęp płatny, niemniej warto. Z Al-Hamry udajemy się w stronę wyspy Masirah. Plan podróży po Omanie uwzględnia także plażowanie. Naszym celem jest dotarcie do portu w Shannah i złapanie ostatniego promu, który odpływa o 17:00. Na miejsce docieramy na czas, niemniej okazuje się, iż wszystkie bilety są już wyprzedane. Jednak jeżeli nie wszyscy się zjawią, jest szansa, iż nas zabiorą. Oprócz nas czeka jeszcze jedna para turystów. I rzeczywiście, wolnych miejsc jest sporo, więc mamy szczęście. W Shannah prawie przy samym porcie jest jeden hotel, więc w razie czego można przenocować. Warunki raczej średnie, ale na jedną noc nie powinno mieć to większego znaczenia. Po dopłynięciu na Masirah udajemy się prosto na kemping, do którego, jak się okazuje, po ciemku nie tak łatwo trafić. Jedziemy poniekąd na ślepo, nie znając kompletnie terenu, drogi nie ma. Telefon do obsługi ułatwia nieco sprawę. Cały dzień spędzamy na wyspie Masirah. Objazd zaczynamy od miasteczka Dhuwwah, gdzie zajeżdżamy na śniadanie. Następnie ruszamy na wschód wyspy i to jest świetna decyzja, bowiem po tej stronie znajdują się najpiękniejsze plaże. Teren powoli staje się górzysty i właśnie wśród wzniesień znajduje się długa piaszczysta plaża, do której trzeba kawałek przejść bardzo piaszczystą drogą. Plaży nie widać z drogi, więc można przegapić. Z trasy widać natomiast inną, śnieżnobiałą plażę z białymi wydmami. Miejsce wprost bajkowe! Woda krystalicznie czysta, lazurowa, bez fal… można się tu zaszyć na cały dzień i mieć to miejsce tylko dla siebie. Jadąc dalej docieramy do kolejnej, jakże różnej od swej białej poprzedniczki. Piasek jest żółty, wręcz pomarańczowy, więcej tu skał, większe fale. To na tej plaży zobaczyć można żółwie. Na kemping ponownie docieramy po zmroku, zahaczając jeszcze o miasteczko portowe, bowiem nigdzie poza nim żadnych jadłodajni nie uświadczymy. Dzień zaczynamy od spaceru brzegiem naszej plaży kempingowej. Rano jest duży odpływ, woda ucieka bardzo daleko, więc kąpiele są niemożliwe. Spacer zajmuje nam dobrą godzinę, docieramy na plażę, gdzie rybacy mają swój punkt na połów. Zapach… cóż, jak to w takim miejscu, bardzo rybny. Kręcimy się chwilę i jako, iż czas nas goni, wracamy. Jakie jest nasze zdziwienie, gdy na naszych oczach woda zaczyna wracać do brzegu. Stopniowo lazur zmieszany z turkusem przybliża się coraz bardziej, tworząc niezwykle malowniczy obrazek. Kiedy opuszczamy kemping, woda jest już przy samym brzegu… ogromna szkoda, iż nie możemy zostać dłużej. Gdybym teraz układała plan, na Masirah z pewnością przeznaczyłam przynajmniej całe dwa dni. W porcie ponownie mamy szczęście, bowiem trafiamy na prom lokalny, który za chwilę odpływa do Shannah. Jako iż lokalny, to i sporo tańszy. Dalsza nasza podróż odbywa się w kierunku Al-Kamil, gdzie mamy zabukowany nocleg. Trasa prowadzi wzdłuż wybrzeża, jest niezwykle malownicza, szczególnie przez wysokie białe i pomarańczowe wydmy. Nawierzchnia jest bardzo dobra, po drodze mijamy kilka wiosek, gdzie również można zatrzymać się na jedzenie, choć akurat na tej trasie nie korzystamy. W Al-Kamil jest jedno miejsce, które koniecznie chcę zobaczyć, niemniej zostawiam je sobie na później, będziemy bowiem przejeżdżać tędy w drodze do Sur. Po śniadaniu udajemy się do słynnej Wadi Bani Khalid. Wbrew pozorom dojazd zajmuje trochę czasu, zwłaszcza, iż źle skręcamy i zamiast do wadi, dojeżdżamy do wioski Bani Khalid. Dzięki temu trafiamy na przepiękny teren z kolorowymi górami, który aż się prosić o dłuższe zeksplorowanie, niestety nie mamy na to czasu. W wadi spędzamy ponad godzinę, choć spokojnie można tu spędzić i cały dzień. Jest tu infrastruktura w postaci restauracji oraz toalet, są i ludzie. Jednak cóż się dziwić, skoro to tak piękne miejsce. W naturalnych basenach można się pluskać bez końca. Z wadi ruszamy dalej w kierunku pustyni Wahiba Sands. Plan podróży po Omanie musi uwzględniać to przynajmniej jeden nocleg na pustyni. O 16:00 jesteśmy bowiem umówieni w miejscowości Bidiyah z pewnym Beduinem, który ma nas zabrać swoim 4×4 do swojego obozu. I rzeczywiście przyjeżdża, ale nie on, a jego znajomy. Zostawiamy nasze auto na parkingu i ruszamy z naszym kierowcą. Jak się okazuje trafiamy do fantastycznego kameralnego obozu beduińskiego, położonego przy przepięknych wydmach. Zresztą cały pobyt jest dla nas jednym wielkim pozytywnym zaskoczeniem, jesteśmy zachwyceni zarówno naszym panem gospodarzem, jaki i samym miejscem. Popołudnie oraz wieczór spędzamy na zdobywaniu wydm na bosaka, słynnym “dune bashing”, pysznej kolacji oraz wesołym ognisku. Skoro jesteśmy na pustyni, to nie możemy przegapić wschodu słońca. Wstać nie jest łatwo i na początku wydaje się, iż nic specjalnego z tego nie będzie, chmury lub swego rodzaju mgła jest tak gęsta, iż widoków brak. Jednak gdy słońce podnosi się nieco wyżej, mgła zaczyna opadać, opada w ten sposób, iż o to my na szczycie wydm jesteśmy ponad nią. Jeden z najpiękniejszych wschodów słońca, jakie widziałam! Po śniadaniu czeka nas jeszcze karmienie małych wielbłądów, karmienie oraz dojenie kóz. Z pustyni ruszamy w kierunku Sur. Tak, jak wspomniałam, zatrzymujemy się jeszcze w Al-Kamil, a to dlatego, iż chcemy wstąpić do pewnego niezwykłego miejsca. Old Castle Museum, które kryje w sobie niezwykłą kolekcję sprzętów oraz przedmiotów...

Idź do oryginalnego materiału