Płacz matki w dniu wesela: Tajemnica, którą tylko ona znała

polregion.pl 14 godzin temu

Teściowa szlochała na cały głos prosto na ślubie. I tylko ona wiedziała, dlaczego.

Tłum gości wiwatował radośnie: „Gorzko!”, klaskał w dłonie, w kieliszkach musowało szampan, a pan młody nieśmiało całował pannę młodą w policzek. Potem, jak w sztuce, schowali się pod welonem, udając namiętny pocałunek — sztuczny, niezgrabny, niemal teatralny. Widziałam to wszystko. Nie było między nimi tej iskry, która rodzi prawdziwą bliskość. Chichotali, szeptali sobie — jakby odgrywali cudze wesele.

Moja serdeczna przyjaciółka Danuta wydawała za mąż jedyną córkę — Kingę. Krzątała się, nerwowo wycierała dłonie o sukienkę co chwilę. Gdy goście zajęli miejsca, pociągnęła mnie za rękę i szepnęła zmarszczoną brwią:

— Spójrz, jak zachowuje się swacha. Jakby nie ślub jej syna, a pogrzeb.

Rozejrzałam się. Matki pana młodego wcześniej nie widziałam, choćby nie wiedziałam, która to. Dopiero gdy Danusia wskazała kobietę w szarej sukni z srebrnym haftem, zrozumiałam. Siedziała w kącie przy ostatnim stoliku z twarzą mroczną niczym po zdradzie. Głowę miała pochyloną, chusteczką ocierała łzy. Jej usta drżały, a w każdym oddechu czuć było tyle bólu, iż aż mnie coś ścisnęło w środku.

— Może źle się czuje? — zapytałam taktownie.

— Co ty, jaka choroba! — machnęła ręką Danuta. — To przez mieszkanie! Boi się, iż synowa z dzieckiem na niej „osiądzie”. Syn dostał trzypokojowe po babci, a ona już widzi, jak moja Kinga wbija w nie pazury.

— No, wymyśliłaś. Jeszcze nie żyją razem, a ty już dzielisz metry — zażartowałam, ale napięcie nie ustępowało.

Mimowolnie obserwowałam tę kobietę. Gdy goście jedli, śmiali się, składali życzenia — ona nie tknęła ani sałatki, ani szampana. Nie podnosiła wzroku. choćby na syna, który tego wieczoru powinien być dla niej całym światem, nie spojrzała.

Gdy znów rozległo się „Gorzko!”, teściowa gwałtownie odwróciła się do okna, zaciśnięte usta zbielały. Nie wytrzymałam i podeszłam cicho.

— Przepraszam… pani jest bardzo smutna. Wszystko w porządku?

Kobieta podniosła na mnie wzrok. W jej oczach falowały łzy, ale nie słabości — tylko ból, prawdziwy, wypłakany.

— Nie potrafię udawać — wyszeptała. — Wybaczcie, ale to… przedstawienie. Mój syn… on nie kocha tej dziewczyny. Kinga jest dobra, jasna. Wierzy w to szczęście, nie widzi prawdy. A on… żeni się na złość byłej.

Zdrętwiałam. Nie spodziewałam się takiego wyznania.

— Niemożliwe… Jest pani pewna?

— On mi to powiedział. Chciał jej pokazać, jaki jest „szczęśliwy”. Błagałam go, krzyczałam, prosiłam, żeby tego nie robił. A on — uparty. Myśli, iż własny ból można zagłuszyć, raniąc innych. A ja patrzę na tę dziewczynę — w jej oczach płonie wiara w miłość. A on… on się mści. I mnie od tego niedobrze.

— Może to się zmieni? Ludzie się przyzwyczajają, rodzą się uczucia…

— Chciałabym w to wierzyć… — powiedziała cicho, — ale sumienie nie daje. Szkoda mi jej. Bardzo. A syn… Stał się obcy.

Wróciłam w milczeniu do stolika. Danucie nic nie powiedziałam. Ale dwa dni później sama do mnie zadzwoniła.

— Kinga wróciła. Spakowała rzeczy, nic nie tłumaczy. Ani łez, ani krzyku — milczy jak grób. Nie rozumiem, co się stało. Przecież wszystko było takie piękne!

— Czekaj, jadę — rzuciłam krótko i odłożyłam słuchawkę.

Jechałam do niej, ściskając kierownicę do bólu. Serce pękało mi z żalu za Kingą. Ale jeszcze bardziej — za tę teściową. Za kobietę, która wiedziała, iż jej syn niszczy cudze życie, i nie mogła nic zrobić. Danuta i Kinga kiedyś zapomną. Wyleczą rany. Spotkają innych, znów zaufają.

Ale ona… Ona będzie pamiętać zawsze. Dzień, gdy jej syn grał uczucia jak rolę. Dzień, gdy wziął ślub — nie z miłości, ale z zemsty. I dzień, gdy jako jedyna nie biła braw. Bo nie mogła. Bo znała prawdę.

Idź do oryginalnego materiału