Lekcje na temat zdrowia to świetny pomysł, pod warunkiem, iż nie będzie się na nich poruszać spraw dotyczących seksu. Bo mówienie o seksie w szkole to nic innego jak deprawowanie dzieci. Tak można streścić opinię posłów PiS na temat edukacji zdrowotnej, czyli przedmiotu, który ma trafić do szkół podstawowych i średnich od września przyszłego roku.
Lekcje o seksie to deprawacja
Na krytyce planów MEN się nie skończyło. Podczas konferencji pod wymownym hasłem "Stop Deprawacji Dzieci", Dariusz Piontkowski wezwał też do powszechnych protestów. "Wzywamy Polaków, rodziców, dziadków, młodych ludzi do tego, aby protestowali przeciwko takiemu obowiązkowemu przedmiotowi, który ma doprowadzić tak naprawdę do deprawacji dzieci" – powiedział poseł, który za rządów PiS był wiceministrem edukacji.
Oczywiście nie wszystko, co ma być w programie edukacji zdrowotnej, jest "deprawujące". Zarówno Piontkowski, jak i towarzysząca mu podczas konferencji posłanka Katarzyna Sójka część zagadnień ocenili pozytywnie. "Rozmawianie z dziećmi o tym, jak ważne jest odżywianie, dobre praktyki każdego dnia, m.in. dobry sen, przyjmowanie odpowiedniej ilości pokarmów, profilaktyka, to są tematy, które jak najbardziej powinny znaleźć się w programie tego przedmiotu" – powiedziała posłanka PiS.
Sójce i jej partyjnemu koledze nie podoba się jedynie to, iż na lekcjach nowego przedmiotu będą poruszane kwestie dotyczące seksualności. I to już od czwartej klasy szkoły podstawowej. A jako iż będzie to przedmiot obowiązkowy, to rodzice stracą "prawo do decyzji o wychowaniu swoich dzieci". A efektem będzie wspomniana już deprawacja.
Czy jest się czego bać?
Straszący deprawacją i zbyt wczesną seksualizacją dzieci posłowie PiS nie czytali chyba tego, co jest w proponowanej podstawie programowej nowego przedmiotu. Otóż w klasach IV-VI podczas lekcji o zdrowiu seksualnym uczniowie mają usłyszeć, czym jest seksualność i jaki ma wpływ na życie człowieka, poznać budowę i funkcje narządów płciowych, dowiedzieć się, jak dochodzi do zapłodnienia, jak przebiega ciąża i poród oraz jak wygląda opieka nad noworodkiem. Ważnym tematem ma być też autonomia cielesna i ochrona przed wykorzystaniem seksualnym. Gdzie Piontkowski i Sójka widzą tu deprawację? Ja jej nie widzę. Moim zdaniem lekcje na temat pedofilii mogą wręcz przed deprawacją chronić.
Niebezpiecznych treści nie widzę też w tym, czego na lekcjach poświęconych zdrowiu seksualnym mają się uczyć starsze dzieci, w klasach VII i VIII. W programie są takie zagadnienia jak: pozytywne znaczenie ludzkiej seksualności, popęd seksualny, zmiany w okresie dojrzewania, konsekwencje współżycia płciowego.
Będzie też o tym, jak radzić sobie z presją, by jak najwcześniej zacząć współżycie i jak świadomie przygotować się do inicjacji seksualnej. Gdzie tu deprawacja, bo ja jej nie dostrzegam? Nie widzę jej też w lekcjach na temat metod antykoncepcji czy rodzajów przemocy seksualnej, ani choćby w rozmowach na temat tożsamości płciowej czy orientacji psychoseksualnej. Dla w tym wieku to nie są ani nowe, ani tym bardziej szkodliwe tematy.
Te same zagadnienia, tylko w bardziej rozwiniętej, adekwatnej do wieku formie, mają być też poruszane w szkołach średnich. I znów, wbrew obawom "obrońców dzieci", MEN nie ma tu w planach "promowania aborcji, rozwiązłości czy zmieniania płci". Na lekcjach poświęconych aborcji mają być omawiane "etyczne, prawne, zdrowotne i psychospołeczne uwarunkowania dotyczące przerywania ciąży". Trudno to uznać za zachętę. Zwłaszcza iż cały cykl zajęć ma być poświęcony ciąży i różnym aspektom związanym z opieką nad noworodkiem. Czy rozmawianie z nastolatkami na takie tematy i mówienie im takich oczywistości, jak to iż są różne orientacje seksualne, naprawdę jest "deprawacją" i "uderzeniem w tradycyjną rodzinę"?
Straszenie przynosi skutki
Co znamienne, posłowie PiS nie apelują do swoich zwolenników o to, by przeczytali założenia podstawy programowej edukacji zdrowotnej, a przynajmniej tych fragmentów dotyczących lekcji poświęconych seksualności. Wtedy bowiem mogliby się dowiedzieć, iż w tych planach nie ma niczego, co można uznać za demoralizację i deprawację. I całe wezwanie do protestów straciłoby sens.
A tak hasło "stop deprawacji dzieci" pada na podatny grunt. Widać to dobrze w komentarzach pod najnowszymi postami na facebookowym profilu Barbary Nowackiej, które choćby nie dotyczą tego przedmiotu. Garść przykładów? Proszę bardzo:
"Niech sobie w domu edukuje seksualnie swoją rodzinę", "Nie rób ze szkoły burdelu, lewacki Małpiszonie", "Czy uczyła pani swoje dzieci masturbacji w wieku 7 lat i czy pani tata uczył panią również w tym samym wieku", "Niech Pani swoje sodomickie pomysły wprowadza we własnym domu, a nie u ludzi, którzy żyją prawdziwymi wartościami", "Ręce precz od moich dzieci bo jestem gotowa pomyśleć, iż zaliczasz się do patologicznych pedofilek", "Tylko zboczeni nauczyciele będą czwartoklasistów zachęcać do masturbacji".
Podobnych form "wyrażania protestu" jest znacznie więcej. W większości przypadków takich komentarzy widać, iż ich autorzy nie wiedzą, przeciwko czemu protestują, bo zamiast podstawy programowej przeczytali jedynie hasła publikowane przez "obrońców moralności i tradycji". I nie ma co się oszukiwać, im bliżej września, tym więcej będzie tego typu "protestów". Nowa wojna polsko-polska dopiero się rozpędza.