Sklep zwija się w inny sklep, a ten w rzeźnika i dalej nie wiadomo. Klub zwija się w garaż, a garaż obok w sklep z antykami „Urok PRL sobota–niedziela 10:00–15:00” – teraz czynny już tylko w soboty i tylko do 14. Pani, która to prowadzi rozpoznaje mnie bez problemu, bo przychodzę od czasu do czasu przeglądać stare pocztówki. Zapytana, odpowiada, iż nie wie dużo o pawilonie, ma tylko numer konta, na który trzeba przelewać czynsz. Drukarnia zwija się w auto-serwis, ten w restaurację (indyjską, potem tajską), w oprawę obrazów, a dalej nie idzie doczytać, bo zmyła się farba. Albo doszczętnie popękała. Jej skrawki na szyldzie pozostają ostatnimi śladami czyjejś smykałki do biznesu. Niżej szklane drzwi z napisem „zapraszamy”, a za nimi już nic i jeszcze nic, na razie tylko kurz.
Zaułki miastowej codzienności skrywają znajome widoki – postpeerlowskich pawilonów, mieszkań w wielkiej płycie, stert gabarytów czekających na wywózkę – sąsiadujących ze współczesnością, zatrzymanych w czasie. Dawne marzenia wypływają na powierzchnię, czekając na spełnienie. Na duchologicznym krajobrazie błyszczą obietnice lepszej przyszłości, sukcesu w biznesie, bonanzy… a wszystko to odbija się w tafli kolejnego, niedawno wybudowanego wieżowca.