Pierwszy zając

wildmen.pl 13 godzin temu

Pan Stanisław postanowił uczcić swój awans. Dawno już o nim marzył i oto marzenia się ucieleśniły…

Reklama

Został radcą magistratu i to — zrobiono mu niespodziankę — z nominacja o miesiąc wstecz! Pan Stanisław marzył jeszcze o jednym. Oto miał żyłkę myśliwską i dawno już ciułał, a żeby móc kupić flintę, ale trudne to było zadanie. Żona zabierała całą pensje, jedynie przed jej szpiczastym wzrokiem zdołał coś nie coś ukryć z „nadliczbówek” oraz z niewykorzystanych urlopów, ale to wszystko było mało. Jednak oto teraz marzenia mogą się spełnić…

Reklama

Bo i pocóż mówić żonie, iż awans sięga miesiąca wstecz? Te kilkaset złotych, połączone z oszczędnościami, akurat starczy. Tylko jak tu wytłumaczyć czcigodnej połowicy sposób nabycia tego cennego narzędzia?

Inne sprawy poufne

Zasępił się pan Stanisław i zamyślił…

Reklama

Eureka! Rozjaśniło się smutne oblicze, pan Stanisław wybiegł z biura i przez Saski Ogród – prościusieńko na Królewską – do składu broni, gdzie właściciel był mu dobrze znany.

-Moje uszanowanie panu dobrodziejowi! Ho, ho, ho! Dawnośmy się nie widzieli — witał składnik pana Stanisława. — Cóż to, flintę kupujemy?

Reklama

-Ano, chciałbym sobie coś wybrać, ale przedtem nie moglibyśmy gdzieś trochę porozmawiać na osobności?

-Panie Stanisławie, o co chodzi? Czy o warunki kupna? Przecież znamy się tak dawno, ze dla pana wszystko się zrobi — mówił składnik, sądząc, ze pan Stanisław pragnie nabyć dubeltówkę na raty.

Reklama

Klient jednak nie ustępował.

-Nie o raty chodzi, płacę gotówka, ale mam inne sprawy poufne.

Zaintrygowany kupiec wobec tego zaprosił pana Stanisława do swego gabinetu. Siedzieli z godzinę, o czym mówili — nie wiadomo. Wyszli jednak do składu obaj nadzwyczaj zadowoleni i roześmiani. Teraz pan Stanisław poczoł oglądać broń. Z radosnym drżeniem brał do ręki błyszczące dwururki, z satysfakcją mierzył z nich przez okno ku drzewom ogrodu, aż wreszcie przy pomocy kupca broń została wybrana.

Pan Stanislaw zapłacił, pożegnał uprzejmego właściciela, pryzem obaj jeszcze raz wybuchli śmiechem i rozradowany udał się do domu. Dubeltówki nie zabrał jednak z sobą…

Mały upominek

Na drugi dzień bohater nasz, po obiedzie paląc papierosa, popijał kawkę, gdy wtem zadźwięczał dzwonek. Pan Stanisław z jakimś niepokojem spojrzał na drzwi. Tymczasem służąca wpuściła kogoś do przedpokoju.

-Pan w domu? Moje uszanowanie pan radcy! Rączki całuję pani dobrodziejce! — witał się kupiec z panem Stanisławem i jego połowicą, zdziwioną temi odwiedzinami.

Tymczasem kupiec, przybrawszy poważną minę, zwrócił się do pana Stanisława…

-Panie radco, firma nasza korzysta z okazji pańskiego, zasłużonego awansu, ażeby złożyć panu serdeczne życzenia, a jednocześnie wywdzięczając się za tyle grzeczności, jakie pan nam okazywał, pozwalamy sobie złożyć panu mały upominek.

Tu kupiec rozwinął trzymaną paczę i ku zdumieniu pani Stanisławowej, wydobył futerał, a z niego piękną dubeltówkę. Pan Stanisław dziękował, certował się trochę, iż to niezasłużony prezent, ale w końcu dał się przekonać i prezent przyjął…

Oblicze pani Stanisławowej rozjaśniło się anielsko, na stole ukazała się butelka wina. Uroczystość oblano, obliczano przyszłe, myśliwskie sukcesy nowego nemroda…

Srebrne nitki „babiego lata”

W taki sposób pan Stanisław stał się właścicielem pięknej strzelby, a pani Stanisławowa nie mogła się nadziwić, iż firma myśliwska była tak hojna…

Jesień siecią srebrnych nitek „babiego lata” pokryła pole. Szaraki, kicając od miedzy do miedzy, coraz trwożliwiej unosiły w górę słuchy, przeczuwając nadejście przykrego dla nich sezonu. Jakoż pięknego poranka, kiedy słońce zaróżowione od chłodu, wyjrzało na wybielone szronem, ścierniska, tam rozległy się pojedyncze, nieśmiałe strzały, i zajęcze, biedne, małe serca zapłakały z żalu i rozpaczy.

Pan Stanisław wziął urlop, zapakował swoja piękną dubeltówkę, dwie setki ładunków i wyjechał do szwagra na wieś, ciesząc się z góry, ile to przyjemności zażyje, ganiając po polach. Zaraz na drugi dzień wystroił się pięknie w nowy, myśliwski garnitur i żegnany żartami szwagrostwa szczególnie siostrzenicy Baśki, która mu choćby oba kolana jeszcze z daleka pokazywała, wyruszył w pole.

Ba, co innego marzenia, a co innego twarda rzeczywistość, zające jakby się zmówiły. Każdy, bestia, merdał zalotnie ogonkiem już z dala ku panu Stanisławowi, ale podejść się nie dał. Biedny myśliwy klął, pocił się siarczyście, strzelał na lewo i na prawo, ale w rezultacie wrócił do domu z niczem.

Panna Basia witała wuja srebrzystym śmiechem:

-Ho, ho, ho! Co to zajączków! Może wujowi kogo do pomocy dodać, bo wuj taki zmęczony, iż nie dodźwiga do domu!

-Cicho bądź, karaluchu obrzydły, uszanuj siwe włosy wuja — żartował z kwaśną mina zmachany myśliwy – miałaś dzisiaj brudne kolana, więc przez ciebie nic zabić nie mogłem. Ale zobaczysz jutro…

Nie od razu Kraków zbudowano… Ale „jutro” nie było lepsze od „dzisiaj”. Znowu pan Stanisław zmachał się porządnie, znowu napsuł niezliczoną ilość ładunków, a w rezultacie Baśka używała sobie z wuja, gdy wrócił do domu z niczem.

Wyprowadzom w pole i zastrzelom

Trzeciego dnia pan Stanisław, ażeby sobie ulżyć, zrzucił kamizelkę, spodnie przepasał paskiem i ruszył w pole. Zawziął się i postanowił, iż bez kota nie wróci. A koty również się zawzięły. Jakby bestie mowę miedzy sobą zawarły. Pochowały się i basta. Daremnie pan Stanisław potykał się po przeoranych, daremnie wytężał wzrok. Już dobrze było po obiedzie, a on nie widział choćby Zająca. Zrozpaczony, postanowił wrócić do domu.

Dźwigając strzelbę na ramieniu, ociężałym krokiem sunął nasz myśliwy już nie polem, ale zwyczajnie droga przecinającą wioskę leżącą tuż pod miasteczkiem, gdzie mieszkali szwagrostwo pana Stanisława. W przydrożnej stodole młócił chłop. Na widok myśliwego wyszedł przed wrota, uchylił czapki i zagadnął:

-A cóż, nie udało się panu myśliwemu?

-Wcale niema zajęcy – odparł ze złością pan Stanisław. — Łażę od rana i ani jednego nie widziałem.

-A wie pan co – rzekł chłop skrobiąc się w nastroszony słomą łeb – to tu mom zajączka, może pan kupiom?

-Jak to macie zajączką? Gdzie?

-A dyć dzieciaki go zapali i tu go trzymom.

Chłop skierował się do stodoły, pan Stanislaw – za nim. Rzeczywiście w stodole była beczka i siedział tam potężny szarak, z rezygnacją się skulił i wybałuszone ślepa utkwił w pożądliwym wzroku pana Stanislawa.

-Hm… Możebym go i kupił – rzekł po namyśle – ale jakże, żywego zaniosę do domu, czy co?

-A na co żywego? – opart chłop. – Niech go pan wyprowadzom w pole i zastrzelom…

Myśl ta podobała się panu Stanisławowi. Bez wielkich targów kupił zająca. Mało myśląc zdjął pasek ze spodni narzucił go zającowi na szyję i opierającego się szaraka pociągnął za stodołę ku widniejącym płotom.

Załadował i wycelował…

Był to widok, na który człowiek choćby w godzinę konania musiałby pękać ze śmiechu. W jednem ręku pan Stanisław ciągnął rwącego się na wszystkie strony, szaraka, drugą przytrzymywał spodnie, które, zwolnione od ściskającego je paska, poczuły gwałtownie chęć spoczęcia na ziemi. Znajdująca się na szyi dubeltówka uzupełniała obrazek…

Chłop dyskretnie skrył się w stodole. Przezwyciężywszy wszelkie trudności, spocony, czerwony jak burak, pan Stanisław dotarł do płotu i tu do żerdzi przywiązał szamocącego się zająca. Teraz pan Stanislaw otarł pot z czoła, odmierzył dwadzieścia kroków, załadował i wycelował…

Zając rozpacznym wzrokiem patrzył się w czarne otwory luf… Buch! Rozległ się strzał i… Pana Stanislawa ogarnęła czarna rozpacz. Za płotem, między skibami rwał, aż kurz wysoko wzbijał się w górę, nasz szarak, unosząc ze sobą zamszowy pasek, pięknie odcięty śrutem przy samej żerdzi.

-Oddaj choć pasek, złodzieju! – ryknął za nim pan Stanisław, z wrażenia zapomniawszy choćby o drugiej lufie strzelby, ale nicpoń zając ani się obejrzał. Z za stodoły wyglądał chłop, trzymając się oburącz za brzuch i ryczał po prostu bezczelnie ze śmiechu.

Pan Stanisław beznadziejnym wzrokim spojrzał dokoła, splunął na widok trzęsących się, chłopskich kołtunów i ująwszy w jedna rękę dubeltówkę, a w druga spodnie, które, korzystając z zamieszania, pokaźnie się obsunęły ku dołowi, powlókł się ku domowi opłotkami, omijając stodołę, gdzie zdrajca chłop zupełnie jawnie śmiał się na cały glos.

Jak się pan Stanisław tłumaczył z utraty paska, w domu, nie pisały o tem kroniki, a i panna Baśka nie długo mogła się z wuja naśmiewać, gdyż na drugi dzień po przygodzie wrócił nasz myśliwy do Warszawy.

Ku rozweseleniu towarzyszy

Wiele już lat mineto od owe niefortunnej przygody, pan Stanisław nauczył się strzelać, został dobrym myśliwym i o zdarzeniu swoim z humorem niepospolitym często ku rozweseleniu towarzyszy opowiadał.

Trzymaliśmy się za boki, słuchając tej opowieści.

-A wiecie co, — kończył pan Stanisław – już mi o tego kota wcale nie chodziło. Najgorsza złość mnie ogarnęła, iż mi ta bestia pasek ukradła!

Stef . Kotaniec
„Łowiec Polski” 1931 r.

rys. Michał Nowakowski

Idź do oryginalnego materiału