Próbna randka
„No cóż, życie potrafi zaskoczyć” – myślała sobie Sylwia, siedząc samotnie w kuchni. „Ludzie żyją razem latami, a potem nagle – bum! – rozchodzą się. I co tu dużo mówić, znam takich niemało. Sama też mam taką historię. Choć z moim tyranem nie wytrzymałam długo, ale cóż, przeszłość to przeszłość.”
Sylwia niedawno przeszła na emeryturę i mieszkała sama. Córka, już zamężna, osiadła we Wrocławiu. Wyjechała z rodzinnej wsi po liceum, skończyła studia i założyła rodzinę. Teraz tylko od święta przyjeżdża – pracują oboje z mężem, wnuczka chodzi do podstawówki.
Kiedy jeszcze pracowała, koleżanki z pracy nieustannie namawiały:
„Sylwka, no ile można tak sama? Wokół pełno wolnych facetów. Są wdowcy, są rozwodnicy – może komuś po prostu nie wyszło. Ogłoszeń pełno w gazetach, w „Pani Domu”, a teraz to i w necie.”
„Bo ja się boję pierwsza dzwonić” – broniła się. „No i jak facet rozwiedziony, to coś z nim nie tak. Od dobrych mężów żony nie uciekają, a ci porządni są już zajęci. Nie ufam takim.”
„Sylwia, nikt cię nie zmusza od razu do ślubu!” – najbardziej naciskała Krysia, która sama znalazła męża przez ogłoszenie i teraz rozdawała rady jak z rękawa. „Pogadasz, nie spodoba się – olewasz. Co w tym trudnego?”
Randka z ogłoszenia
W końcu Sylwia dała się przekonać. Pierwszy raz dzwonić było dziwnie i strasznie, ale po chwili pomyślała:
„No i co z tego? Gadamy przez telefon, choćby się nie widzimy. Nie spodoba się – nie odbiorę więcej.”
Kilka prób za nią – faceci różni, ale już po pierwszej rozmowie wiedziała, z kim nie warto. Zaczęła też inaczej patrzeć na rozwodników.
„No bo przecież wina nie zawsze leży po stronie mężczyzny. My, kobiety, też potrafimy być trudne. A tak w ogóle – cudze życie to ciemna historia.”
Co jakiś czas poznawała kolejnych panów, ale żaden nie wzbudził w niej iskry. Unikała rozwodników – nieufność została. Aż trafiła na Jacka. Od pierwszego telefonu spodobał jej się jego głos i sposób mówienia. Rozmawiali często i długo.
Jacek mieszkał w sąsiedniej wsi, miał dom z ogrodem i trochę zwierząt. To on zaproponował pierwsze spotkanie:
„Przyjedź do mnie, Sylwia. Gadamy już tyle, iż gdybym ci się nie podobał, dawno byś odpuściła. Odebrałbym cię z przystanku, co?”
„Dobrze, umówione” – zgodziła się.
Podobał jej się jego styl bycia, szacunek dla kobiet. Nie obrażał byłej żony – rozstali się po latach małżeństwa, gdy dzieci już były dorosłe i usamodzielnione. Nie wypytywała o szczegóły. Sama nie lubiła wracać do przeszłości, rozumiała, iż inni też mogą mieć swoje powody.
Ale zaniepokoiło ją, gdy spytała:
„Jacek, a z dziećmi się widujesz? Odwiedzają cię?”
„Nie. Stoją po stronie matki. choćby nie dzwonią, a co dopiero przyjechać” – odparł. To dało jej do myślenia.
„Nieważne, co zaszło między rodzicami, dzieci powinny mieć kontakt z ojcem” – myślała. „Jeśli go nie ma, to coś tu jest nie tak.” Nie podzieliła się tym z Jackiem.
W końcu pojechała. Wytłumaczył, gdzie wysiąść:
„Tam jest skrzyżowanie i duży transformator. Tam cię odbiorę. Jasne?”
„Jasne. Jak zabłądzę, to kogoś spytam…”
Spotkanie i gościna
W autobusie bolał ją żołądek ze zdenerwowania, ale w miarę drogi się uspokoiła. Gdy zobaczyła transformator, wstała i wysiadła. Czekał na nią wysoki, przystojny mężczyzna. Patrzyli na siebie z uśmiechem.
„Sylwia?”
„Tak, to ja” – odpowiedziała, a jego rozbawił jej szeroki uśmiech.
„No to ja jestem Jacek. Chodź, mój rumak czeka” – wskazał na lśniącego, czarnego SUV-a. „Pojedziemy, pokażę ci mój dom.”
Spodobało jej się, iż przywitał ją kwiatami i iż nie kazał czekać – sam przyjechał wcześniej.
Dom był duży, zadbany, ogród wypielęgnowany. Wnętrze czyste, przytulne – widać było, iż ktoś tu dba o porządek.
„Musi być porządny, skoro tak utrzymuje dom po rozwodzie” – pomyślała. Ale zaczęła się zastanawiać:
„Żona odeszła i zostawiła wszystko jemu? Co ją do tego skłoniło? Dom, w który włożyła tyle pracy, został mu. Ciekawe, co by odpowiedział, gdybym zapytała…”
Przechadzali się po pokojach, a Jacek opowiadał o każdym szczególe. W końcu zaprosił ją do kuchni.
„Siadaj, napijemy się herbaty.”
„Pomóc ci?” – spytała bardziej z grzeczności.
„Nie, nie, ja sam” – odparł z godnością.
Wyjął ze szafki filiżanki, herbatę już miał zaparzoną. Elegancko nalał, pokroił sernik i podał z porcelanowym talerzykiem.
„Zjedz coś. Mogę i wina nalać, jeżeli chcesz.”
„Nie, dziękuję. Nie pijam.”
„Słusznie. Ja też tylko okazjonalnie.”
Rozmawiali o wszystkim, a Sylwia chwaliła dom:
„Naprawdę piękny i solidny. Widać, iż gospodarz dba.”
Sprawdzian z gospodarności
„No a jakże. Dom wymaga ręki, inaczej się rozleci. Trzeba naprawiać, malować…” – mówił, zadowolony, rozglądając się po kuchni.
Po herbacie nagle oznajmił:
„No to teraz, Sylwia, czas na twój sprawdzian.”
„Jak to?” – zdziwiła się.
„A no tak: zbierz ze stołu, umyj naczynia, potem podłogę. A później pójdziemy do obory, zobaczę, czy umiesz doić krowę.”
Sylwia spojrzała na niego osłupiała. choćby gdyby powiedział to delikatniej, i tak by posprzątała – ale kto tak traktuje gościa? Umyła filiżanki, odłożyła na miejsce, wytrzeła stół. Jacek stał i patrzył, jak pracuje.
„Podłogi ci nie umyję, Jacek. Po co stoisz i kontrolujesz? Mógłbyś po prostu powiedzieć: „Zajmij się kuchnią, a ja skoczę do obory”. Sam bym wiedziała, co robić. Nie podoba mi się to” – powiedziała ostro, a on tylko mrugnął.
Próbował to obrócić w żart, ale nalegał, żeby doiła krowę. WWróciła do domu z przekonaniem, iż czasem lepsza samotność niż towarzystwo, które traktuje cię jak darmową pomoc domową – i tym razem los wyraźnie postawił kropkę.