Piękna córka, która przyszła na świat w trudnych czasach.

polregion.pl 1 miesiąc temu

Ola z Oleska była pięknicą. Choć szczęście dało się jej we znaki i córkę urodziła późno, bo już po czterdziestce. Wcześniej owdowiała i została sama, bo dzieci z mężem Pan Bóg im nie dał.

Aż pewnego razu wybrała się do kuzynki do Krakowa, odwiedziła ją na dwa tygodnie, a po powrocie – niespodzianka! – dziewięć miesięcy później na świat przyszła córeczka, Zosia.

Sąsiadki we wsi oczywiście szeptały za plecami, ale Ola nikomu nie zdradzała, kto jest ojcem Zosi i czemu się nie pojawia. choćby najbliższa przyjaciółka, Stasia zza płota, nie wydobyła z niej tej tajemnicy. Za to Zosia rosła jak na drożdżach – śliczna, jasnooka i zdrowa.

A Ola? Drżała nad nią jak nad skarbem! Ubierała, uczyła rozumu i do domu pomagać przyuczała. Wyrosła Zosia – wysoka, urodziwa, uśmiechnięta. Po szkole skończyła kursy w powiecie i wróciła do rodzinnej wsi jako księgowa do drobiarskiej fermy.

I od razu poznała Wojtka. Był nowy we wsi, świeżo przyjechał jako agronom. Wykształcony, nie to co miejscowi chłopy. Spodobali sobie od pierwszego wejrzenia. Wojtek po miesiącu wyznał miłość, a niebawem i ślub wzięli. Zosia miała dwadzieścia jeden, on dwadzieścia pięć. Wesele było na całą wieś!

Ale po ślubie zaczął znikać – na dzień, dwa, potem się zjawiał. Aż pewnego letniego wieczoru siedzą z Zosią w altance, popijają herbatę, gdy nagle podjeżdża samochód, a z niego wysiada kobieta z chłopcem.

„Witaj, tatusiu, przyjechaliśmy na wakacje!” Okazało się, iż to jego pierwsza żona, o której Wojtek Zosi choćby słowem nie wspomniał. Do syna jeździł regularnie. Zosia nie wybaczyła oszustwa, spakowała rzeczy i wróciła do mamy.

Ola wylała morze łez, a córka tylko wzruszała ramionami:
– No i co z tego, iż miał wcześniej rodzinę? Teraz kocha ciebie. Przyjmij chłopca, to tylko na wakacje.
Ale Zosia była uparta. Rozwiodła się i ruszyła do miasta szukać szczęścia. Do mamy wpadała często, ale pochwalić się nie miała czym – ani pracy na stałe, ani mieszkania, ani męża.

Gdy skończyła dwadzieścia osiem lat, Ola nagle zasłabła, schudła jak szkielet. Zosia rzuciła wszystko i wróciła do matki. Wojtek już się ożenił, miał dwójkę dzieci, a nowa żona drżała, iż Zosia zacznie mu w głowie przewracać. Taka zadbana, z miasta przecież!

Ale Zosia nikogo nie widziała. Nie wychodziła z podwórka. Cała poświęciła się mamie – pilnowała, doglądała, walczyła o każdy dzień. Dwa długie lata dźwigała ten ciężar, choć lekarze nie dawali choćby roku. I tak odeszła…

Zosia nie wróciła już do miasta – tamtejszy zgiełk nie był dla niej. A żona Wojtka? Ciągle w strachu. On sam zmarkotniał, spochmurniał. Na pogrzebie Oli pomagał jak mógł. Zosia była wdzięczna, ale uwagi mu nie okazywała.

A piękna była jak dawniej! Nikt by jej trzydziestki nie dał. A Wojtek? Już mu siwizna skronie muskała.

I wtedy stało się coś niespodziewanego. Cała wieś znowu żyła plotkami! Syn Państwa Kowalskich, Kuba, wrócił z wojska. Dwudziestolatek, wysoki jak sosna, barki jak u niedźwiedzia, ręce i nogi umięśnione.

Dziewczyny we wsi od razu straciły głowy, czekając, na kogo rzuci okiem. A Kuba? Na nikogo… Aż pewnego dnia poszedł nad rzekę, a tam Zosia się kąpie, płynie w słonecznych błyskach, włosy jak u syreny falują na wodzie.

Chłopak zobaczył tę urodę i serce mu podskoczyło! Czekał na brzegu, aż wyjdzie, a potem sam rzucił się w wodę i wyniósł Zosię na rękach.

Śmiała się, wyrywała, a on nie puszczał. Zakochał się od pierwszego wejrzenia. I tak od razu oświadczyny rzucił – nie minęły dwa tygodnie, a już chciał ślubu!

Ojciec wściekły, matka w łzach:
– Co ty wyrabiasz?! Ona kobieta stateczna, zamężna już była, w mieście bywała. A ty dzieciak jeszcze, co ty jej dasz?! Opamiętaj się, głupi!

We wsi ferment. Na Zosię patrzą krzywo. A ona? Spędziła z Kubą dwa wieczory, siedzieli nad rzeką do zachodu słońca. A iż się zakochał? Cóż, serce nie sługa.

Przyszli do niej rodzice Kuby i błagali, żeby zostawiła ich syna w spokoju. Nie ta liga. Spakowała się Zosia i znowu do miasta pojechała. Nie będzie jej tu szczęścia. Tu Kuba z miłością, tam sąsiedzi z osądami…

Minęło siedem lat.

Życie w mieście też jej nie oszczędzało. Pracowała w sklepie, wynajmowała pokój. W końcu poznała porządnego faceta, wzięli ślub, urodził się syn. Mąż okazał się dobrym człowiekiem, żyli wygodnie w dużym mieszkaniu. Wychowywali chłopca. Mąż często mówił, żeby zajęli się domem na wsi.

Ale Zosia nie miała ochoty wracać. choćby na cmentarz do mamy jeździła potajemnie, unikając wsi.

Złe wspomnienia – strata mamy, osądy sąsiadów. Dom stał zamknięty latami. W końcu mąż zaczął chorować…

Zosia została wdową w pięćdziesiątce. Smutek ogromny, syn piPo latach rozłąki, gdy Kuba przyjechał do niej z bukietem polnych kwiatów i wyznaniem, iż nigdy nie przestał o niej myśleć, Zosia uśmiechnęła się i podarowała mu drugą szansę, bo w końcu i ona w głębi serca zawsze o nim pamiętała.

Idź do oryginalnego materiału