Od czasu do czasu czuję jak budzi się we mnie dziecięca chęć
do zabawy. To o tyle dziwne uczucie, iż kiedy byłam dzieckiem to taka
„kreatywna” w tworzeniu nie byłam :D
Ta kreatywność wychodzi na światło dzienne głównie wtedy,
gdy zbliża się jakiś istotny dzień dla mnie, mego męża lub dla nas obojga. Ba!
Pod możliwość balowania podciągamy wszystko co jest warte uświetnienia
uroczystą kolacją np. urodziny kota (niebawem) lub okrągłe 200000 km na
liczniku naszej Silver Arrow. To są pierwsze objawy tego, iż chwilami oboje
czujemy się jak wyrośnięte dzieciaki. Drugim etapem jest przygotowywanie
danego wieczoru w stylu jaki
planowaliśmy od A do Zet. Za strefę duchową odpowiada mąż a za oprawę nie kto
inny jak ja J
Jeśli zastanawiacie się co takiego strzeliło nam do głowy
ostatnimi czasy to już spieszę z odpowiedzią. Z racji tego iż mąż nosi jakże
piękne i szlachetne imię Marcin to jak się prawdopodobnie domyślacie jego imieniny
były okazją do tego by pokazać, iż wciąż jesteśmy dziećmi mimo naszego zacnego
wieku wpisanego w metrykę.
Imieniny małżonka dlatego też pomysł w jakim klimacie je
obchodzić wyszedł od niego. Szanowny pan Marcin zażyczył sobie kolacji
imieninowej w stylu Dzikiego Zachodu znanego nam z westernów J. Nie wierzycie mi? Mąż
stwierdził, ze choć raz w życiu chce się poczuć jak szeryf po czym nabył sobie
plastykowego colta na kapiszony. Zabawka jak to zabawka wygląda nieco
tandetnie, ale zabawa była przednia, gdy z lufy wydobywał się dym (o tym, iż i
smród to już mniej istotne). Tym samym wymigał się od zrobienia gwiazdy szeryfa
o której było się nam zapomniało w ferworze przygotowań. Połechtał moje próżne
ego iż mam talent do ozdabiania domu i prac plastycznych po czym wręczył nożyczki
tekturę i folię aluminiową. Zupełnie niczym szeryf – chyba już wczuwał się w
swoją rolę :D
Bourbon lekiem na całe zło? |
Nawet kotu przypadła mała rola w filmowym wieczorze. Otóż
mój szanowny małżonek osadził kota w roli poszukiwanego listem gończym za
drapanie kanapy (to akurat zgodne z prawdą tzn. to drapanie – cokolwiek byśmy
nie robili Futro uważa kanapę za najlepszy pod słońcem drapak;/). No, ale to tylko żart, choć odnoszę wrażenie,
że nasz kot obraziłby się na nas jeżeli pozbawilibyśmy go udziału w rodzinnej
imprezie.
Pierwsza życiowa rola naszego kota :-) |
Skoro jest colt – plastyk, ale grunt, iż rekwizyt jest- i
gwiazda też się wreszcie wyłoniła z mroków ciemności to mogłam przystąpić do
kompletowania odzieży na ów specjalny wieczór. Mąż dostał kapelusz w stylowym
czarnym kolorze (wiem, iż nie na temat, ale jak ulał pasuje tu piosenka Dżemu
„Poznałem go po czarnym kapeluszu”) i koszulę iście kowbojską. Dzinsy i buty z
czubami dopełniły całości, choć buty nie do końca są takie „bardzo”
kowbojskie.
Jeśli chodzi o mnie to jakoś mocno nie przepadam za
westernami. Bardzo lubię oglądać te niezbyt dosłowne np. „Samuraj i kowboje” z
bardzo przystojnym w tamtym czasie Toshiro Mifune. Drugim jest „Rio Bravo” z
niezwykle męskim Johnem Waynem oraz Deanem Martinem o pięknym głosie.. No, ale
nie o facetach tu chciałam pisać! Mnie spodobała się myśl by tego konkretnego
wieczoru upodobnić się na tyle ile mogę do pięknej Consuelo właśnie z filmu Rio
Bravo.
Pomogła mi w tym długa spódnica
firmy Buick – ale wątpię by miała cokolwiek wspólnego z pięknymi autami tej
samej marki. Długa do ziemi, mocno falbaniasta z patchworkowym wzorem jakby żywcem
wyjęta z szafy Consuelo. Na górę pasowała mi tu czerwona bluzka z bufami i
wiązaniem przy łódkowym dekolcie, ale niestety znajduje się w mej garderobie.
Nie sposób było po nią sięgnąć gdyż owa garderoba znajduje się w mieście
oddalonym od Warszawy o jakieś 200km :D Cieszyłam się, iż gdzieś w kącie szafy
znalazłam kremową z szerokimi rękawami i wiązaną w pasie. To niestety nie to co
już miałam w głowie, ale zestawiona ze spódnicą pasowała do wizerunku kobiety z
małego miasteczka na Dzikim Zachodzie.
Włosy to już moje standardowe utrapienie
– w zamyśle miała to być niedbała fryzura z luźno związanym kucykiem a wyszło
jak zawsze J
Consuelo nie miała na sobie zbyt wiele biżuterii zwłaszcza widocznej bo to nie
ten styl dlatego i ja tego wieczoru założyłam tylko złoty łańcuszek, cienkie
kolczyki i dwa pierścionki.
Mąż jako twórca imieninowej kolacji w stylu BARDZO Dzikiego
Zachodu zarządził na nią po steku – wg. niego najlepszy to ten mocno przerośnięty
tłuszczem z czym ja także mięsożerca nie do końca się zgadzam J Do tego puree z
ziemniaków i pora - twórca oprawy
duchowej na polu kuchennym tak jak ja w modzie uwielbia dbałość o detale
dlatego dania były zrobione dokładnie wg. amerykańskich przepisów.
Niezależnie od okazji dobry stek to zawsze dobry pomysł na kolację |
Oczywiście skoro na ten wieczór nasz salon zamienił się w
saloon to nie obyło się bez Bourbona. Tego jak widzę w kilku westernach
popijały także kobiety i muszę przyznać, iż smakuje nie gorzej niż wino :D
Podczas kolacji odkryliśmy
dużo ciekawej muzyki filmowej tego gatunku oraz muzyki country. Zamieniliśmy ją potem na jeden z klasyków
westernu czyli „Siedmiu wspaniałych”.
Jeśli myślicie, iż wspomniane Futro drzemało gdzieś w kącie to nie
znacie naszego kota. Najwidoczniej tak samo jak ręka która go karmi bardzo lubi
westerny bo z zaciekawieniem obserwował ekran J
Miło tak na jeden wieczór przenieść się w zupełnie inny
klimat i dać się ponieść niepohamowanej dobrej zabawie
Chyba wybiorę się na piknik country :-) |
Na koniec mała muzyczna pocztówka – tę melodię zna chyba
każdy?
BONANZA!!!