Pewnego dnia pragnąłem przyjść i wyznać, iż cię kocham…

twojacena.pl 4 dni temu

Dziś po raz kolejny zostalam dłużej w szkole, by sprawdzić zeszyty. Za oknem już dawno zapadł zmrok, a na ulicy powoli opadały płatki śniegu. Gdy tylko odłożyłam ostatnią sprawdzoną pracę, usłyszałam za drzwiami charakterystyczne szuranie mopa. To pani Zenobia, szkolna woźna, którą wszyscy nazywali po prostu „babcią Zenią”, krzątała się na korytarzu.

— Znowu siedzą do nocy, deptają podłogi, zamiast iść do domu… — mruczała pod nosem, a mop, jakby potakując, skrzypiał po linoleum.

„A mnie przecież nikt nie czeka” — pomyślałam z westchnieniem, otwierając dziennik lekcyjny.

Po czterdziestu minutach w końcu zamknęłam go z ulgą, odstawiłam na półkę i nasłuchiwałam. choćby nie zauważyłam, kiedy na korytarzu zapanowała cisza. Włożyłam płaszcz, wzięłam torebkę, rozejrzałam się po pokoju nauczycielskim i zgasiłam światło. Podłoga wciąż była mokra i lśniła w świetle nocnej lampki.

Na dole przy portierni też nikogo nie było. Zawiesiłam klucz w szafce i krzyknęłam:
— Wychodzę, pokój nauczycielski zamknięty, klucz na miejscu!

Nikt nie odpowiedział, ale wiedziałam, iż szkoła nigdy nie jest zupełnie pusta. Zawsze zostaje tu ktoś na noc.

— Do widzenia! — pożegnałam się głośno i wyszłam na dwór.

Kilka kroków dalej odwróciłam się i zobaczyłam starszego strażnika, który właśnie zamykał drzwi od środka.

Dziedziniec pokryty był śliskim lodem, a na wierzchu bielił się świeży śnieg. Ostrożnie przekroczyłam bramę szkoły i ruszyłam w stronę domu.

Ulica była pusta, choćby samochody przejeżdżały sporadycznie. Przyspieszyłam kroku.

Od dziecka bawiłam się w szkołę, marząc, by zostać nauczycielką. Po maturze bez problemu dostałam się na pedagogikę. Mężczyzn na roku było niewielu, a i ci zwracali uwagę tylko na najładniejsze dziewczyny, do których się nie zaliczałam. Dlatego na studiach nie znalazłam ani męża, ani choćby chłopaka.

Nie przejmowałam się tym, ale moja mama martwiła się coraz bardziej. Uważała, iż zawód nauczyciela zmienia charakter i iż z czasem będzie mi trudniej znaleźć kogoś odpowiedniego. Rodzice kupili mi mieszkanie, dając wolność… ale co z nią zrobić, skoro w szkole też same kobiety?

W oknach wielu domów migotały już świąteczne lampki. U siebie nie planowałam choćby stawiać choinki. Po co? I tak święta spędzam u rodziców.

Skręciłam w cichy zaułek, gdy nagle usłyszałam za sobą kroki. Obejrzałam się i zobaczyłam mężczyznę w kapturze. Ścisnęłam mocniej torebkę i przyspieszyłam.

Gdy dotarłam do rogu, przylgnęłam plecami do ściany, wstrzymując oddech. Po kilku sekundach wciąż nikogo nie było widać. Wyjrzałam ostrożnie i natychmiast zderzyłam się z nim.

— Czego pan chce?! — wykrztusiłam drżącym głosem. — Zaraz wezwę policję!

Mężczyzna odsunął kaptur.

— Pani Jadwigo, to ja, Krzysztof Nowak — uśmiechnął się.

Rozpoznałam go dopiero teraz — dawnego ucznia z mojego pierwszego rocznika.

— Czemu mnie śledzisz?! — spytałam, szeroko otwierając oczy.

— Nie śledzę. Od kilku dni odprowadzam panią do domu. Dziś wyjątkowo długo zostawałaś w szkole.

— Jak to… długo? — zmarszczyłam brwi.

— W szkole już była choinka? — zapytał, wciąż się uśmiechając.

— Była wczoraj.

— Pamiętam, jak stała na korytarzu, pachnąca świeżością. I jak ciężko było się skupić na lekcjach przed świętami — powiedział z nostalgią. — Chodź, odprowadzę cię.

— Nie trzeba, Krzysztofie, tu blisko.

— Nie bój się. Dawno cię nie widziałem. Tylko tyle.

Szliśmy przez opustoszałą ulicę. Pytałam, co u niego, czym się zajmuje. Opowiadał o pracy, o planach na własny sklep komputerowy.

— Zresztą ty go znasz — to Sławek Kowalski. — Więc jeżeli coś z technologią, zawsze możesz na mnie liczyć.

Zatrzymaliśmy się pod moim blokiem.

— Odprowadzam cię od tygodnia, a w twoim oknie nigdy nie widziałem światła. Nikt cię nie czeka? — spojrzał w górę.

— Może zostań detektywem — odparłam z uśmiechem, dziękując mu.

— Nie zaprosisz mnie na herbatę, Jadziu? — usłyszałam, gdy już miałam wejść do klatki.

— Dzisiaj nie, jestem zmęczona — odpowiedziałam, odwracając się.

Następnego dnia wyszłam wcześniej. Ledwo zdążyłam się przebrać, gdy zadzwonił dzwonek. Myśląc, iż to mama, otworzyłam drzwi bez wahania.

A tam stał Krzysztof, trzymając w ręku małą choinkę i karton pełen ozdób.

— Cześć, Jadziu. Pomyślałem, iż może nie masz świątecznego drzewka. Więc przyniosłem.

— Dzięki, ale i tak spędzam sylwestra u rodziców. — Widziałam, jak jego uśmiech przygasa. — No dobra, wejdź.

Ustawił drzewko przy oknie, a całe mieszkanie natychmiast wypełnił zapach żywicy. Potem razem je ozdabialiśmy, czasem przypadkiem dotykając się przy tym. Obojgu robiło się głupio.

— Mogę mówić ci po imieniu? — zapytał nagle. — Już nie jesteś moją nauczycielką.

Podobało mi się, iż nie nazwał mnie Jadwigą, tylko Jadzią. Nienawidziłam tego pierwszego.

— Wiesz coś jeszcze o mnie? — spytałam ostrożnie.

Roześmiał się.

— Nie będzie zuchwałością, jeżeli przejdę na „ty”? — Nie czekając na odpowiedź, kontynuował. — Bo ja w szkole byłem w tobie zakochany. Tak śmiesznie się czerwieniłaś, gdy stawiałaś nam jedynki.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W szkole zauważałam jego spojrzenia, ale to nic dziwnego — uczniowie często mają sympatię do nauczycieli. Tyle iż ja nie mogłam odpowiadać tym samym.

To był mój pierwszy rocznik. Na studniówce Krzysztof jako jedyny zaprosił mnie do tańca. Kręciliśmy się w kółko, ignorując spojrzenia innych.

— Wiesz, przez ciebie zacząłem się uczyć. Wstyd było przed tobą wyjść na głupka. Najpierw podciągnąłem polski, potem resztę. — Zamilkł na chwilę. — Marzyłem, iż kiedyś przyjdę i powiem ci… ale nie wytrzymałem. Bałem się, iż ktoś mnie ubBałem się, iż ktoś mnie ubiegł, a teraz, gdy znów jesteś blisko, nie potrafię już dłużej ukrywać, iż wciąż cię kocham.

Idź do oryginalnego materiału