Pewnego dnia odważyłem się wyznać miłość…

newsempire24.com 7 godzin temu

Dzisiaj znów myślałam o tym, jak pewnego dnia miałabym przyjść do Ciebie i wyznać miłość…

Weronika Nowak odłożyła ostatnią sprawdzoną klasówkę na stosik przy krawędzi biurka. Teraz tylko wpisać oceny na koniec semestru. Za oknem pokoju nauczycielskiego dawno zapadła noc, a w świetle latarni powoli tańczyły płatki śniegu.

Za drzwiami zabrzęczała metalowa wiaderko, a mokra ścierka z pluskiem upadła na podłogę. To pani woźna, Barbara Malinowska, którą wszyscy wołali po prostu “Babcia Basia”, przyszła umyć korytarz na drugim piętrze. Widząc światło pod drzwiami pokoju nauczycielskiego, mruknęła pod nosem:

– Znowu siedzą do nocy, depczą po świeżo umytych podłogach… Szkoda, iż do domu iść nie mogą.
Szczotka niezadowolona skrzypiała po linoleum, jakby przytakując jej słowom.

„Mnie nikt nie czeka. Trudno, Babciu Basiu, będziesz musiała jeszcze pół godziny mnie tolerować” – westchnęła w duchu Weronika i otworzyła dziennik.

Czterdzieści minut później zamknęła go z ulgą, odstawiła na półkę między inne i nagle zorientowała się, iż za drzwiami panuje już cisza. Weronika narzuciła płaszcz przed lustrem, wzięła torebkę, jednym spojrzeniem ogarnęłą pokój nauczycielski i zgasiła światło. Podłoga jeszcze nie wyschła i lśniła wilgotnie w mdłym świetle lampki na końcu korytarza.

Zeszła na parter. Za biurkiem portiera też nikogo nie było. Weszła do jego schowka, powiesiła klucz w szafie z szybą.

– Wychodzę, pokój nauczycielski zamknięty, klucz wisi! – krzyknęła, przerywając ciszę uśpionej szkoły.
Nikt nie odpowiedział, nikt nie wyszedł. Ale wiedziała, iż szkoła nigdy nie jest pusta. Zawsze zostaje ktoś na noc – woźny lub ochroniarz.

– Do widzenia! – pożegnała się głośno i wyszła na ulicę.

Odchodząc kilka kroków od szkoły, odwróciła się i zobaczyła starszego portiera, który zamykał drzwi od środka.

Śliskie błoto, udeptane przez setki uczniowskich butów na dziedzińcu, przykryła już cienka warstwa śniegu. Weronika ostrożnie przeszła przez szkolny plac i minęła żelazną bramę.

Ulica dawno opustoszała, choćby samochody przejeżdżały rzadko. Przyspieszyła kroku.

Od dziecka bawiła się w szkołę, marzyła o byciu nauczycielką. A kim innym, skoro mama też uczyła polskiego? Po liceum bez problemu dostała się na pedagogikę.

Chłopaków na roku było mało, a i tak zainteresowani byli tylko najładniejszymi dziewczynami – do których Weronika się nie zaliczała. Tak więc do końca studiów nie znalazła ani męża, ani choćby chłopaka.

Nie przejmowała się tym specjalnie – jeszcze zdąży. Wyglądała młodziej niż w rzeczywistości, często brali ją za uczennicę. Ale jej mama martwiła się. Uważała, iż zawód nauczyciela kształtuje charakter, i iż im dłużej córka będzie sama, tym trudniej znajdzie godnego partnera. Rodzice kupili jej mieszkanie, dali wolność.

Ale co z tą wolnością, skoro w szkole też same kobiety? Oprócz wuefisty, który gotów jest kochać każdą kobietę, emerytowanego wojskowego uczącego przysposobienia obronnego – który już miał trójkę wnuków – i dwóch starszych portierów.

– Tylko nie powtórz mojego losu – późne małżeństwo i jedyne dziecko po czterdziestce – zwierzała się córce mama.

Ale czy zamartwianie się tym pomoże znaleźć męża?

W wielu oknach migotały świąteczne lampki. Weronika nie planowała stawiać choinki. Po co? I tak święta spędzi u rodziców, jak co roku. Skręciła w cichą uliczkę i nagle usłyszała za sobą kroki. Zrobiło się jej nieswojo, odwróciła się.

Kilkanaście metrów za nią szedł młody mężczyzna. Twarzy nie było widać, bo kaptur rzucał cień. Weronika mocniej ścisnęła torebkę i przyspieszyła.

Minęła najbliższy dom, skręciła za róg i przytuliła się plecami do ściany, wstrzymując oddech. Minęło kilka sekund, a mężczyzna nie przechodził. W końcu nie wytrzymała, wychyliła głowę i natychmiast zderzyła się z nim.

– Czego pan chce?! Dlaczgo pan mnie śledzi? Zawołam policję! – powiedziała drżącym głosem. – Pomocy! – dodała dla większego efektu.

Mężczyzna nagle odsunął kaptur.

– Weronika… To ja, Krzysztof Wiśniewski – uśmiechnął się.

– Krzysiek? – Rzeczywiście nie poznała w tym wysokim, barczystym mężczyźnie swojego byłego ucznia z pierwszej klasy, którą uczyła. – Chcesz mnie obrabować? – spytała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

– Nie, oczywiście iż nie. Od kilku dni odprowadzam panią do domu. Zmrok zapada wcześnie, na podwórkach brak latarni, a i czasy niespokojne. Dziś pani szczególnie długo została w szkole.

– Odprowadzasz mnie? – zdziwiła się. – Nie zauważyłam… Dziś faktycznie późno – zamyśliła się. – Zeszł– Spóźniłam się przez sprawdzanie tych prac, wiesz, koniec semestru – powiedziała Weronika, a Krzysiek roześmiał się cicho, przypominając sobie, jak kiedyś sam marzył, by stać się dla niej kimś więcej niż tylko dawnym uczniem, i w tej chwili, widząc jej zmieszanie, poczuł, iż wreszcie nadszedł ten dzień, gdy mógł wyznać jej wszystko.

Idź do oryginalnego materiału