Marzyłem kiedyś, by przyjść do ciebie i powiedzieć, iż cię kocham…
Weronika Kowalska odłożyła ostatni sprawdzony zeszyt na stercie przy krawędzi biurka. Teraz musiała wpisać oceny do dziennika. Za oknem pokoju nauczycielskiego od dawna panował mrok, a w świetle latarni wolno opadały płatki śniegu.
Nagle za drzwiami zgrzytnęło metalowe wiadro, a na podłogę z hukiem spadła mokra szmata. To sprzątaczka Halina Nowak, którą choćby nauczyciele nazywali babcią Haliną, weszła na drugie piętro, by umyć korytarz. Zobaczywszy smugę światła pod drzwiami pokoju nauczycielskiego, baba Halina głośno zamruczała:
– Siedzą tu do nocy, depczą podłogi, żeby do domu pójść…
Mop niezadowolony szurał po linoleum, jakby jej wtórował.
„A na mnie nikt nie czeka. Będziesz musiała, Halino, jeszcze pół godziny mnie znosić” – westchnęła w duchu Weronika i otworzyła dziennik.
Po czterdziestu minutach zmęczona go zatrzasnęła, odstawiła na półkę w szafie i nadsłuchiwała. choćby nie zauważyła, kiedy za drzwiami zapanowała cisza. Weronika włożyła futon przed lustrem, wzięła torebkę, obrzuciła wzrokiem pokój nauczycielski i zgasiła światło. Podłogi były jeszcze wilgotne i lekko lśniły w przyćmionym świetle dyżurnej lampki na końcu korytarza.
Zeszła na parter. Za biurkiem woźnego również nikogo nie było. Weszła do jego schowka, powiesiła klucz w szafce z przeszklonymi drzwiczkami.
– Wychodzę, pokój nauczycielski zamknięty, klucz zawieszony! – krzyknęła, przerywając ciszę opustoszałej szkoły.
Nikt nie odpowiedział, nikt do niej nie wyszedł. Ale wiedziała, iż szkoła nigdy nie jest pusta. Na noc zawsze zostawał woźny albo stróż.
– Do widzenia! – głośno się pożegnała i wyszła na ulicę.
Gdy odeszła kilka kroków, odwróciła się i zobaczyła starszego woźnego, który zamykał drzwi od środka.
Śliską śnieżną skorupę na szkolnym podwórku już przysypała cienka warstwa puchu. Weronika ostrożnie przekroczyła dziedziniec i wyszła za bramę żelaznego płotu.
Ulica dawno opustoszała, samochody przejeżdżały rzadko. Weronika przyspieszyła kroku.
Od dziecka bawiła się w szkołę, marząc o byciu nauczycielką. A kim innym, skoro mama także uczyła polskiego i literatury? Po liceum z łatwością dostała się na pedagogikę.
Chłopaków na roku nauki było niewielu. Ci zaś zwracali uwagę tylko na piękne dziewczyny, do których Weronika się nie zaliczała. Dlatego do końca studiów nie znalazła ani męża, ani choćby chłopaka.
Nie przejmowała się tym, jeszcze miała czas. Wyglądała młodziej niż wskazywał wiek, często mylono ją z uczennicą. Ale jej mama martwiła się. Uważała, iż zawód nauczyciela wpływa na charakter i im dalej, tym trudniej będzie córce znaleźć godnego partnera. Rodzice kupili jej mieszkanie, dając wolność.
Lecz co z tą wolnością, gdy grono pedagogiczne też było kobiece? Oprócz wuefisty, który gotów był kochać wszystkie kobiety, był jeszcze nauczyciel przysposobienia obronnego – emerytowany wojskowy z trzema wnukami – oraz dwóch starszych woźnych.
– Nie daj Boże, byś podzieliła mój los – późne módzneństwo i jedyne dziecko po czterdziestce – mówiła mama.
Ale czy zamartwianie się pomoże znaleźć męża?
W wielu oknach migotały świąteczne lampki. Weronika nie planowała stawiać choinki. Po co? I tak świętowała u rodziców, jak co roku. Gdy skręciła w cichą uliczkę, nagle usłyszała za sobą kroki. Zaniepokoiła się i spojrzała przez ramię.
Kilka metrów za nią szedł młody mężczyzna. Twarzy nie było widać, bo kaptur rzucał głęboki cień. Weronika mocniej ścisnęła torebkę i przyspieszyła.
Gdy doszła do pierwszego budynku, skręciła za róg i przywarła plecami do ściany, wstrzymując oddech. Mężczyzna nie przechodził. W końcu nie wytrzymała, wychyliła głowę i natknęła się na niego.
– Czego pan chce? Dlaczego mnie śledzi? Zawołam policję! – powiedziała drżącym głosem. – Pomocy! – dla większego efektu pisnęła.
Mężczyzna odsunął kaptur.
– Weroniko Kowalska, to ja, Kacper Nowak – uśmiechnął się.
– Kacper? – Rzeczywiście nie poznała w tym przystojnym, barczystym mężczyźnie ucznia z jej pierwszego rocznika. – Chcesz mnie okraść? – spytała szeroko otwartymi ze strachu oczami.
– Skądże. Od kilku dni odprowadzam panią do domu. Zmrok zapada wcześnie, w podwórkach brak latarni, a czasy są niespokojne. Dziś wyjątkowo długo pani siedziała w szkole.
– Często mnie odprowadzasz? – Weronika zamyśliła się. – Nie zauważyłam. Dziś faktycznie było późno, sprawdzałam klasówki.
– A choinka w szkole już była? – spytał, wciąż się uśmiechając.
– Była, wczoraj. – W końcu i ona się uśmiechnęła.
– Jak ja to kochałem, gdy na korytarzu stało prawdziwe drzewko, pachnące świętami i prezentami. I jak ciężko było uczyć się w ostatnich dniach przed Bożym Narodzeniem – zauważył z nostalgią. – Chodźmy, odprowadzę panią.
– Nie trzeba, Kacprze – zaczęła się wymawiać, już spokojniejsza. – Mam blisko.
– Niech się pani nie boi. Dawno panią nie widziałem. Tak blisko – dodał poważnie.
Szli pustą ulicą. Weronika wypytywała go o życie, pracę. Kacper opowiedział, iż zajmuje się wszystkim po trochu – od naprawy komputerów po ich sprzedaż. Planuje otworzyć sklep z kolegą.
– Znają go panią, to Arek Wiśniewski. Więc jeżeli coś z komputerem, zawsze mogę pomóc.
Stanęli przed jej blokiem.
– Odprowadzając panią, nigdy nie widziałem światła w oknach. Więc nikt nie czeka – rzucił, spoglądając w górę.
– Powinieneś zostać detektywem – odparła, podziękowała i ruszyła do klatki.
– A nie zaprosi mnie pani na herbatę, Weroniko Kowalska? – usłyszała za plecami.
– Już późno. Jestem zmęczona – odparła, odwracając się.
Następnego dnia wyszła ze szkoły wcześniej. Ledwie zdNastępnego ranka, gdy otworzyła oczy, zrozumiała, iż jej życie już nigdy nie będzie takie samo – na parapecie stała ubrana choinka, a w kuchni Kacper przygotowywał śniadanie, nucąc pod nosem kolędę.