Pod nazwą Petzen (Peca) kryje się całkiem sporo rzeczy. Przede wszystkim jest to masyw górski w południowej Karyntii leżący na pograniczu dwóch państw – Słowenii i Austrii. Po drugie, w jego obrębie znajduje się prężnie działający ośrodek narciarski, który zimą chętnie gości fanów jazdy na jednej lub dwóch deskach. Natomiast latem Petzen przeistacza się w raj dla rowerzystów grawitacyjnych, na których czeka tu znany i ceniony bike park. Marek miał okazję odwiedzać tę górę już kilka razy. Ja znałam ją dobrze z widzenia, bowiem z naszej ulubionej Jamnicy doskonale widać jej potężną i dominującą sylwetkę. I w końcu, po paru latach i mnie udało się ją poznać z bliska.
Fenomen Petzen
Po austriacku Petzen, a po słoweńsku Peca to najbardziej na wschód wysunięta góra wchodząca w skład pasma Karawanki (choć niektórzy wskazują, iż tym ostatnim od wschodu szczytem jest Uršlja gora). Wyrasta ona na 1500 m ponad okoliczne wyżyny i mniejsze pagórki Karyntii, dość mocno dominując w tutejszym krajobrazie. Nieopodal znaleźć też można dolinę Drawy. Notabene rzeka ta w bliskim sąsiedztwie Petzen przekracza austriacko-słoweńską granicę. Grań masywu ma ok. 3 km długości i składają się na nią następujące szczyty: Kordeževa glava/Kordeschkopf (2126 m n.p.m), Končnikov vrh/Knieps (2109 m n.p.m.) oraz Bistriška špica/Feistritzerspitze (2113 m n.p.m.). Od strony austriackiej na Petzen dostać się można koleją gondolową, wchodzącą w skład tamtejszego ośrodka narciarskiego. Dolną stację znajdziecie w Unterort 52, St. Michael ob Bleiburg. Szlaki biegną jednak ze wszystkich czterech stron świata i trekking można zacząć zarówno od austriackiej, jak i słoweńskiej strony.
Z Jamnicy do Petzen
Nie, nie zaczęłam trekkingu w Jamnicy. Oczywiście byłoby to wykonalne, ale raczej nie miałoby sensu ze względu na dystans i ilość przewyższenia, jakie należałoby pokonać. W trakcie naszej jesiennej wizyty w Słowenii znów zatrzymaliśmy się w Jamnicy w znanym nam już od lat Ecohotelu Koroš. Towarzyszyli nam też Marek i Ela, którzy stoją m.in. za sukcesami tras rowerowych w Srebrnej Górze czy Singletrack Glacensis. Panowie planowali pojeździć w Bike Parku Petzen. Z Elą (i Gumisiem) postanowiłyśmy wybrać się na trekking. Dlatego rano, w gęstej jak mleko mgle pakujemy się do aut i ruszamy z Jamnicy do Austrii. Zerowa widoczność nie napawa optymizmem, ale niedługo miało się okazać, iż góry szykują dla nas niespodziankę.
Wjazd na Petzen
Plan na wycieczkę był prosty. Wjechać koleją gondolową i wyruszyć spod górnej stacji na podbój najwyższych szczytów. Mimo dość wczesnej pory parking na dole dość gwałtownie zapełnia się autami należącymi w dużej mierze do rowerzystów. Kiedy panowie ogarniają swoje rowery, ruszamy do kasy. Tam kupujemy bilety dla całej naszej czwórki oraz Gumisia (tak, pies musi mieć swój bilet). Wsiadanie do wagonika było pewnym wyzwaniem. Gumiś nie był bowiem przekonany co do słuszności tego czynu. Na szczęście udaje się go namówić. Po prostu któreś z nas musiało wsiąść przed nim. Mniej więcej w połowie drogi na górę wyjeżdżamy ponad chmury. I okazuje się, iż na Petzen czekają na nas wymarzone warunki. Słońce, niebieskie niebo i intensywne kolory. A gdy wysiadamy z wagonika, to okazuje się, iż na wysokości ponad 1700 m n.p.m. mamy ok. 20 stopni.
Trekking na Petzen
Po rozeznaniu w sytuacji oraz przebraniu w lżejsze ubrania wraz z Elą wyruszamy na trekking. Założyłyśmy sobie zrobienie najpopularniejszego wariantu z dostępnych w tej okolicy pętli, czyli wejście na grań od strony Kniepssattel, a następnie zdobycie Končnikov vrh/Knieps oraz Bistriška špica/Feistritzerspitze. Zejść chciałyśmy szlakiem wracającym do górnej stacji kolei gondolowej od zachodniej strony.
Na grań
Trekking rozpoczynamy nieopodal górnej stacji i znajdującego się tam jeziora. Kierujemy się ku stokowi narciarskiemu, szlakami oznaczonymi jako P3 i P4. Ku górze sunie kilka osób. choćby niektórzy, podobnie jak i my, mają za towarzyszy psiaki. Teren nie jest na szczęście bardzo stromy, więc gwałtownie pokonujemy dzielący nas od grani dystans i przewyższenie. Z każdym kolejnym metrem odsłaniają się przed nami coraz bardziej rozległe widoki. Aczkolwiek dalej, w niższych partiach Karyntii wciąż utrzymuje się dywan z chmur. Po ok. 40 min docieramy na grań. Tu warto dodać, iż wybrałyśmy opcję odrobinę bardziej okrężną. Bowiem powyżej górnej części stoku narciarskiego, wzdłuż którego szłyśmy, do wyboru są dwa warianty szlaków. Jeden, biegnący grzbietem, którym my poszłyśmy. Drugi, przechodzący obok ruin niewielkiego budynku. Oba spotykają się w tym samym punkcie, czyli na Kniepssattel.
Ku najwyższym szczytom
Po krótkim odpoczynku ruszamy na główną granią w kierunku zachodnim. Przed nami najwyższe szczyty Petzen. Szlak jest tu bardzo ciekawie poprowadzony. Są momenty nieco bardziej eksponowane. Ale ani my, ani Gumiś nie mamy żadnych trudności w ich pokonaniu. Widoki są absolutnie spektakularne. A jesienna aura dodatkowo sprawia, iż jest naprawdę magicznie. Dłuższy postój robimy na Feistritzerspitze. Siadamy na trawie, wyciągamy prowiant. Kiedy w najlepsze rozmawiam z Elą, Gumiś zwija się w kłębek, kładzie łeb na moich kolanach i zasypia. Jest nam tam tak dobrze, iż zapominamy o tym, iż musimy we właściwym momencie zejść do górnej stacji. Ela planowała bowiem zjechać na dół kolejką. Ja natomiast uznałam, iż zejdę do auta pieszo. Musiałyśmy jednak pojawić się u celu przed godziną 16, ponieważ ostatnie przejazdy są realizowane o 16.15.
Z powrotem do kolejki
Generalnie planując wycieczkę popełniłyśmy błąd taktyczny. Obie uznałyśmy, iż fajnie będzie zrobić trasę w formie pętli. Jednak prawda jest taka, iż zdecydowana większość osób robiła trekking na Feistritzerspitze główną granią i nią też wracała. gwałtownie zorientowałyśmy się, dlaczego. Obrana przez nas trasa początkowo zdawała się całkiem ciekawa. Bo były widoki i urozmaicony teren. Ale po jakiś 15-20 min marszu weszłyśmy do lasu. W którym utknęłyśmy na następną godzinę. Zero widoków, dość wymagający teren, żmudna wędrówka. Chyba tylko Gumiś był zadowolony. Nas gonił czas. A choćby nie miałyśmy się jak rozpędzić. Dodatkowo, na sam koniec czekało nas naprawdę strome i dość mocno nasłonecznione podejście. Kiedy docieramy do górnej stacji obie nie do końca wiemy, jak się nazywamy. Ela kilka razy namawia mnie, żebym wraz z Gumisiem zjechała z nią na dół. Ja jednak dalej się upieram, iż zejdziemy tam o własnych siłach. Cóż… była to druga, głupia decyzja jaką tego dnia podjęłam.
Z górnej stacji na parking
Kiedy Ela wsiada do wagonika, my z Gumisiem ruszamy na dół. Marek również kilka razy upewniał się, czy wiem, co czynię. Ale ja dalej beztrosko potwierdzałam, iż przecież to taki świetny pomysł. I nie dało mi do myślenia to, iż jedna z popularniejszych tras tamtejszego bike parku, czyli Flow Trail, ma 11 km długości. Owszem, wije się po tamtejszym zboczu. Co nie zmienia faktu, iż stoki Petzen są potężne i naprawdę długie. gwałtownie się też orientuję, iż szlak pieszy, którym miałam iść, jest poprowadzony tak stromo, iż absolutnie nie nadawał się na wędrówkę z Gumisiem. Dlatego obieram szutrową drogę. Dopóki biegnie po łąkach, to udaje nam się ścinać jej zakręty. Kiedy jednak schodzimy do lasu, nie mamy takiej możliwości. Zaczynam też wpadać w lekką frustrację, bo pomimo tego, iż idziemy żwawym tempem, to wcale nie przybliżamy się do celu. Na szczęście mniej więcej w połowie zbocza znajduję szlak dla skiturowców. Jest on poprowadzony mniej naokoło niż droga, dzięki czemu udaje mi się zejść na parking przed zapadnięciem zmroku.
Bike Park Petzen według Marka
Petzen już kilka dobrych lat temu zaistniało na europejskiej liście najciekawszych bike parków, gdy powstał tu najdłuższy „Flow Trail” w Europie. Miał on wtedy nieco ponad 10 km długości i ponad 1 km przewyższenia, co dawało mnóstwo frajdy, choćby podczas jednego zjazdu. Obecnie, pomimo iż został on przedłużony o kolejne 1,5 km, to zdetronizowała go trasa w innym austriackim bike parku. Jednak dalej trasa flow przyciąga mnóstwo osób, zwłaszcza, iż pomimo pionowych ścian góry Petzen, poprowadzona jest ona bardzo łagodnie i nadaje się choćby dla mniej doświadczonych rowerzystów górskich. Z drugiej strony, miejsce znane jest też z tras dla tych zaawansowanych enduro-riderów, które już dwa razy gościły tu najlepszych zawodników świata podczas zawodów Enduro World Series. Ja osobiście bardzo lubię wracać na trasy Petzen, zwłaszcza, iż chociaż do wyboru są tylko trzy warianty, to ich łączna długość jest imponująca. Uwielbiam rozgrzewkę na długiej i szybkiej trasie flow, a następnie kawał konkretnej jazdy na Thrillerze i trasie EWS. Pomimo, iż ostatnio byliśmy w Petzen w ostatni weekend funkcjonowania bike parku w sezonie, to trasy utrzymane były w świetnym stanie. Za co absolutnie należą się słowa uznania. Wprawdzie całodniowy karnet kosztuje teraz już prawie 40 EUR, to moim zdaniem naprawdę warto, bo najeździć się tu można bardzo konkretnie.
Petzen praktycznie
- W obręb Petzen można się dostać tak od strony Austrii, jak i Słowenii. W przypadku tej pierwszej dobrą bazą wypadową są okolice Unterort, gdzie znajduje się dolna stacja kolei gondolowej. W przypadku tej drugiej, na trekking możecie się wybrać bezpośrednio z Mežicy lub okolic Črnej na Koroškem.
- Petzen oferuje rozrywki przez cały rok. Wiosną, latem i jesienią możecie wędrować po tamtejszych szlakach lub jeździć na rowerze po trasach bike parku. Zimą natomiast czekają na Was trasy do narciarstwa zjazdowego, jak i całkiem interesujący teren do wędrówek skiturowych.
- Kolej gondolowa na Petzen działa w wybranych miesiącach i godzinach. Najlepiej zajrzyjcie na oficjalną stronę, by się upewnić czy i kiedy funkcjonuje.
- Koszt przejazdu koleją: dorośli 19 € (w dwie strony), 6 € (na dół), 13 € (do góry); dzieci do 5. roku życia za darmo, dzieci od 5 do 14 roku życia 10 €/3€/7€; pies 4€.
- Jeśli planowalibyście trekking, to polecam trzymać się głównej grani oraz szlaków wiodących na wschód od górnej stacji kolei gondolowej. Natomiast na pewno nie polecam Wam schodzić z Petzen do Unterort. No chyba, iż macie dużo wolnego czasu i nie macie jak go zagospodarować.