Rozbite szczęście: dramat zerwanych więzi
Krystyna obudziła się o brzasku, gdy pierwsze promienie słońca ledwo przenikały przez rolety w ich mieszkaniu w miasteczku Borowa. Kiedy mąż wciąż leniwie przeciągał się w łóżku, ona przygotowała śniadanie – cienkie, niemal nieważkie naleśniki. Połowa z mięsem, połowa z serem. Zapach rozprzestrzeniał się po domu, wypełniając go ciepłem. Marek wstał, gdy aromat dotarł do sypialni. Umył się, usiadł przy stole i z apetytem zjadł naleśniki, popijając je mocną kawą. Przeżuwając ostatni kęs, spojrzał na żonę i oznajmił:
– Krystyna, musimy poważnie porozmawiać.
Ona, zmywając naczynia, odwróciła się, wycierając ręce w ściereczkę.
– Mów – odparła, czując, jak w środku rodzi się niepokój.
– Odchodzę od ciebie. Sam złożę pozew o rozwód – powiedział stanowczo, ale spokojnie.
– Jak to odchodzisz? Dlaczego? Dokąd? – Krystyna zastygła, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Sobota rozpoczęła się jak zwykle. Krystyna wstała o dziewiąte, cicho, by nie obudzić Marka, i zabrała się za naleśniki. Uwielbiała te chwile – poranną ciszę, zapach jedzenia, przytulność ich domu.
Marek pojawił się, gdy aromat naleśników wypełnił mieszkanie. W milczeniu zasiadł do stołu, zjadł, rozkoszując się kawą, i nagle rzucił:
– Krystyna, odchodzę od ciebie.
Pomyślała, iż się przesłyszała. Odwróciła się, wpatrując się w niego.
– Wiem, iż postępuję podle – ciągnął Marek, nie podnosząc wzroku. – Dwadzieścia pięć lat razem, a ja to wszystko niszczę. Ale nie potrafię się powstrzymać. Ona… Ona jest wyjątkowa. Przy niej znów czuję się żywy, młody. Kocham, Krystyna, i to jest szalone szczęście!
– Ile lat ma twoje szczęście? – spytała lodowato, starając się zachować spokój.
– Dwadzieścia osiem.
– Czyli tylko pięć lat starsza od naszej Oli. I dwadzieścia lat młodsza od ciebie. Ciekawe. Poznałeś już jej rodziców? Cieszą się z wyboru córki? Gdyby nasza Ola przyprowadziła zięcia w twoim wieku, nie byłabym zachwycona.
– Po co liczyć lata, jeżeli w sercu jest miłość? – wybuchnął Marek, jego głos drżał. – W tobie nie ma tego ognia, co w Beacie. Żyjesz przestarzałymi zasadami.
– Świetnie – przerwała. – Rozwodzimy się i dzielimy majątek.
– Nie ma co dzielić – zaprotestował. – Mieszkanie zostawiam tobie – Beata ma swoje, dwupokojowe. Samochód zabieram, tobie i tak nie jest potrzebny.
– Nie, tak nie będzie – pokręciła głową. – Teraz mówisz, iż zostawiasz mi mieszkanie, a za dwa lata wrócisz i zaczniemy dzielić każdą szklankę. Jestem prawniczką, widziałam takich „szlachetnych”. Dzielmy wszystko od razu: i mieszkanie, i auto. Pieniędzy nie mamy – wszystkie poszły na kredyt Oli.
Marek był zaskoczony jej opanowaniem. Spodziewał się łez, krzyków, oskarżeń, ale Krystyna tylko pomogła mu spakować rzeczy. Na pożegnanie życzyła mu powodzenia, ale gdy drzwi się za nim zamknęły, puściła wodze łzom. Dwadzieścia pięć lat razem – przez euforii i trudności. Zawsze myślała, iż obok ma wiernego człowieka. A teraz – pustka.
„O jakiej samotności mówię? – pomyślała, ocierając łzy. – Mam Olę, zięcia, wnuczka Kubę.”
Siedziała w sypialni, wśród porozrzucanych rzeczy, które Marek pospiesznie pakował. Wspomnienia nadeszły falą. Ich ślub – Krystyna na drugim roku, Marek na czwartym. niedługo urodziła się Ola. Mieszkali w akademiku, przekazując sobie dziecko, by zdążyć na wykłady. Później, z pomocą dziekanatu, zapisali córkę do żłobka.
Ich pierwsze mieszkanie – ciasny pokój w komunalku. Sypialnia, kącik dla dziecka i maleńka kuchnia na osiemnastu metrach. Łazienka na końcu korytarza, prysznic w piwnicy. Wtedy Marek nie narzekał na brak „ognia”.
Rozwód odbył się szybko. Sąd o podział majątku też nie przeciągnął się. Samochód sprzedali od razu, a trzypokojowe mieszkanie udało się sprzedać dopiero po trzech miesiącach – kupiec długo się nie znalazł.
Krystyna kupiła sobie przytulne „dwa pokoje z kuchnią” w tej samej dzielnicy Borowej. Musiała wziąć mały kredyt, ale dała radę. Miała więcej czasu: po pracy często nie wiedziała, czym się zająć. Wróciła do dawnego hobby – szydełkowania, zaczęła czytać.
Pewnego dnia zadzwoniła przyjaciółka Ewa, z którą nie widziały się od lat, i zaproponowała wspólne chodzenie na basen. Woda naprawdę leczyła. Po kilku miesiącach Krystyna poczuła, jak wraca do niej spokój i pewność siebie. Praca sprawiała radość, życie zaczęło się układać.
O Marku myślała coraz rzadziej. Próbował dzwonić, ale poprosiła, żeby nie zawraczać jej głowy.
Minęły trzy lata. Swoje urodziny Krystyna obchodziła w kawiarni z dwiema przyjaciółkami.
– Nie żałujesz rozwodu? – spytała Kinga.
– Czy mam wybór? – uśmiechnęła się gorzko.
– Nie o to pytam. Teraz jesteś sama. To lepsze, czy gorsze niż przedtem? – dopytała.
– Nie zastanawiałam się – odparła. – Pod pewnymi względami lepiej: nie kręcę się jak wiewiórka, mam czas dla siebie. Ale samotność nie zawsze jest przyjemna. Dobrze, iż Kuba ratuje sytuację.
Krystyna nie kłamała. Czasem, spacerując po Borowej lub centrum handlowym, zauważała starsze pary trzymające się za ręce. Kiedyś myślała, iż ona i Marek będą tacy sami. Los zdecydował inaczej.
– A wiesz coś o Marku? – dopytywała Kinga.
– Nie, trzy lata go nie widziałam – odpowiedziała. – Ola wspomniała, iż spotkała go z tą kobietą w sklepie.
– A jego „pani” urodziła mu syna – dodała druga przyjaciółka, Iwona.
– Marek zawsze chciał syna. Więc jest szczęśliwy – stwierdziła spokojnie.
Tydzień później, w niedzielę, Krystyna sprzątała kuchnię po wizycie Oli z rodziną. Zbierała talerze, gdy rozbudził się dzwonek do drzwi. MyśląSpojrzała przez wizjer i zobaczyła jego zatroskaną twarz, a serce nagle zabiło mocniej, choć nie wiedziała, czy z gniewu, czy z tęsknoty.