**Dziennik**
Pasierbica mojego pasierba powiedziała mi: Tylko prawdziwe matki siedzą w pierwszym rzędzie ale mój chłopak udowodnił coś zupełnie przeciwnego, i to w sposób, którego nigdy nie zapomnę.
Kiedy wyszłam za męża, Piotra, jego syn Kacper miał zaledwie sześć lat. Jego matka odeszła, gdy miał cztery bez słowa, bez pożegnania, tylko zimowa noc i puste mieszkanie. Piotr był złamany. Poznaliśmy się rok później, oboje próbując poskładać swoje życie na nowo. Kiedy się pobraliśmy, nie chodziło tylko o nas. Chodziło też o Kacpra.
Nie urodziłam go, ale od dnia, gdy wprowadziłam się do tego domu z skrzypiącymi schodami i plakatami piłkarskimi na ścianach, byłam jego. Macocha? Tak. Ale to ja budziłam go rano, smarowałam kanapki dżemem, pomagałam w zadaniach i jeździłam z nim do szpitala, gdy miał gorączkę. Siedziałam w pierwszym rzędzie na szkolnych występach i krzyczałam jak opętana na jego meczach. Zarywałam noce, tłumacząc mu zadania, i trzymałam za rękę, gdy pierwsza miłość go złamała.
Nigdy nie próbowałam zastąpić mu matki. Chciałam tylko być kimś, na kim może polegać.
Gdy Piotr zmarł nagle na udar, zanim Kacper skończył szesnaście lat, byłam zdruzgotana. Straciłam partnera, przyjaciela. Ale choćby przez łzy wiedziałam jedno:
*Nie odejdę.*
Od tamtej pory wychowywałam go sama. Bez więzów krwi. Bez rodzinnego dziedzictwa. Tylko z miłością i wiernością.
Widziałam, jak wyrasta na wspaniałego mężczyznę. Byłam tam, gdy dostał list z przyjęciem na studia wbiegł do kuchni, trzymając go jak skarb. Opłaciłam czesne, pomogłam się spakować i rozpłakałam się, gdy żegnaliśmy się przed akademikiem. Byłam na jego dyplomie, patrząc z dumą, gdy odbierał wyróżnienie.
Gdy powiedział, iż żeni się z dziewczyną o imieniu Kinga, aż promieniałam. Wydawał się szczęśliwszy niż od lat.
Mamo tak, nazywał mnie mamo chcę, żebyś była przy wszystkim. Przy wyborze sukni, przedślubnej kolacji, na wszystkim.
Nie oczekiwałam centralnego miejsca. Cieszyło mnie już to, iż mnie zaprosił.
Na ślub przyszłam wcześniej. Nie chciałam przeszkadzać tylko być dla niego. Miała jasnoniebieską sukienkę, kolor, który zawsze mówił, iż przypomina mu dom. W torebce miałam małe aksamitne pudełeczko.
W środku były srebrne mankiety z wygrawerowanymi słowami: *Chłopiec, którego wychowałam. Mężczyzna, którym się zachwycam.*
Nie były drogie, ale nosiły moje serce.
Gdy weszłam do sali, zobaczyłam kwiaty, muzyków strojących instrumenty i zdenerwowaną organizatorkę sprawdzającą listę.
Wtedy pojawiła się Kinga.
Wyglądała pięknie. Elegancko. Nienagannie. Suknia leżała na niej idealnie. Uśmiechnęła się, ale uśmiech nie sięgnął oczu.
Cześć powiedziała cicho. Miło, iż przyszłaś.
Uśmiechnęłam się. Nie przegapiłabym tego za nic.
Zawahała się. Spojrzała na moje dłonie, potem z powrotem na twarz. I dodała:
Tylko żebyś wiedziała pierwszy rząd jest zarezerwowany dla prawdziwych matek. Myślę, iż rozumiesz.
Nie od razu zrozumiałam. Może chodziło o tradycję? Logistykę? Ale potem zobaczyłam ten nienaturalny uśmiech, zimną uprzejmość. Mówiła dokładnie to, co myślała.
*Tylko prawdziwe matki.*
Ziemia zatrzęsła się pode mną.
Organizatorka podniosła wzrok słyszała. Jedna z druhien niespokojnie przestąpiła z nogi na nogę. Nikt nic nie powiedział.
Przełknęłam ślinę. Oczywiście wymusiłam uśmiech. Rozumiem.
Usiadłam w ostatnim rzędzie. Kolana mi się trzęsły. Ściskałam pudełko, jakby miało mnie zatrzymać przy życiu.
Zagrała muzyka. Goście się odwrócili. Orszak ruszył. Wszyscy wyglądali tak radośnie.
Wtedy Kacper wszedł do środka.
Wyglądał niesamowicie dorosły w granatowym garniturze, spokojny i pewny siebie. Ale gdy szedł, jego wzrok błądził po rzędach. Spojrzał w lewo, w prawo aż zatrzymał się na mnie, z tyłu.
Zamarł.
Na jego twarzy pojawiło się zdumienie. Potem zrozumienie. Spojrzał na pierwszy rząd, gdzie matka Kingi siedziała dumnie obok ojca, uśmiechnięta, z chusteczką przy oczach.
I wtedy zawrócił.
Najpierw pomyślałam, iż coś zapomniał.
Ale wtedy usłyszałam szept.
Pani Kowalska szepnął jeden z drużbów Kacper prosi, żeby pani podeszła do pierwszego rzędu.
**Lekcja?** Czasem więzy, które wybieramy, są silniejsze niż te, które dostaliśmy w spadku.
