Jakub Wojtaszczyk: Los Maricones, czyli…
Arek Kluk: Z hiszpańskiego „pedały”! Razem z moim chłopakiem i współwłaścicielem baru, Kacprem Kałużnym uznaliśmy, iż świetnie pasuje nie tylko do konceptu, ale i do nas. Po pierwsze, wspólnie marzyliśmy o stworzeniu kameralnej knajpki gejowskiej.
Po drugie, będziemy tam sami stać za barem, więc… obsługuje para pedałów.
Po trzecie, jestem współautorem transparentu na Manifę w 2018 roku z hasłem: „Pedały z kobietami”, które odzyskiwał słowo na „p”.
JW: Dlaczego odzyskiwanie słowa „pedały” jest istotne?

fot. Krystian Daszkowski
AK: Moim zdaniem to ważne, bo historia wielu języków pokazuje, iż to działa. Na przykład słowo „queer” w języku angielskim kiedyś było bardzo negatywnie nacechowane, dziś jest powszechnie używane jako określenie grupy mniejszościowej. To jest jedyna droga, żeby walczyć z mową nienawiści, bo ściąga ze słowa piętno.
Tak wytrącamy przeciwnikowi oręż z ręki.
Kiedy używamy słowa „pedały” między sobą, w społeczności LGBT-owej, wkładamy go w neutralny czy choćby pozytywny kontekst. Sam tego doświadczyłem. Gdy ktoś krzyczy za mną na ulicy „Pedale!”, mam ochotę się odwrócić i powiedzieć: „Wow, co Ty nie powiesz?!”.
JW: Ale czy osoby hetero powinny tego słowa używać?
AK: Wszystko rozbija się o intencje. Można używać słowa „pedał”, opisując kogoś o orientacji gejowskiej, ale bez zamiaru obrażenia. Można też użyć go po to, żeby komuś dowalić. Natomiast uważam, iż ta droga, czyli odzyskiwanie tego słowa i nadawanie mu neutralnego czy pozytywnego kontekstu, jest mimo wszystko słuszna.



JW: Wróćmy do Los Maricones. Jak powstała koncepcja baru?

fot. Krystian Daszkowski
AK: Pomysł rodził się w mojej głowie od dobrych kilku lat. Zawsze byłem fanem małych, kameralnych miejsc. Takich przytulnych, najlepiej prowadzonych przez samych właścicieli. Kojarzyły mi się z wakacjami w Hiszpanii albo we Włoszech. Tam lokalsi mają swoje kawiarnie i bary, często mieszkają nad nimi, a potem schodzą na dół, żeby swoim stałym klientom podać kawę, wino, albo rozkręcić dla nich małą imprezkę. Zawsze mnie to urzekało.
Tworzy się wtedy wyjątkowa atmosfera i społeczność. To nie kurczowe trzymanie się biznesplanu i patrzenie na zarobek, tylko poświęcenie kawałka życia dla tych ludzi.
Jeszcze zanim powstało Lokum na Półwiejskiej, już z moim ówczesnym chłopakiem, Pawłem Skrockim, szukałem miejsca na bar. Chcieliśmy coś otworzyć, ale wtedy brakowało nam doświadczenia w gastronomii i pomysł trochę się rozmył. Później jako Grupa Stonewall otworzyliśmy miejscówkę, która mnie zupełnie pochłonęła. Kilka lat temu Lokum przeniosło się do poznańskiego Zamku i stało się „queerową świetlicą” – bo to nie tylko bar, ale i restauracja, kawiarnia, miejsce spotkań dla całej społeczności LGBTQIA, z aktywnościami dla niej.
JW: Lokum na pewno nie jest kameralne.
AK: Zauważyłem, iż wiele osób tęskni za mniejszym miejscem, ze starszą klientelą, nienastawioną na grubą imprezę do białego rana. Chcą posiedzieć i spokojnie porozmawiać. To zupełnie zrozumiałe.

fot. Krystian Daszkowski
Wiem, iż z aktywistycznego punktu widzenia może brzmieć dziwnie, iż geje chcą miejsca dla siebie, bez dużej rozbieżności wiekowej i całego spektrum queerowego.
Ale tak po prostu jest i nie ma sensu tego ukrywać. Zwłaszcza, iż istnieje Lokum, czyli miejsce otwarte na każdą literkę ze skrótowca LGBTQIA. Natomiast Los Maricones nie jest miejscem z selekcją, gdzie wpuszczamy samych gejów. „Pedalski” jest tylko rdzeń. Myślę, iż to może pozytywnie wpłynąć na całą społeczność.
JW: W jaki sposób?
AK: Wierzę, iż Los Maricones wyciągnie z domów ludzi, którzy do Lokum po prostu nie chodzą. Może przez swoją osobistą historię, może dlatego, iż w dużym Lokum jest dla nich za dużo ludzi. Mam nadzieję, iż tu znajdą przestrzeń dla siebie – i iż uda się zaktywizować trochę osób, które do tej pory siedziały w domu. Wszystko wyjdzie w praniu, ale jeżeli mam mówić życzeniowo i koncepcyjnie, to właśnie tak to sobie wyobrażam.



JW: Bar znajduje się na Jeżycach. Popularne miejsce na poznańskiej mapie!
AK: Jeżyce były wyborem oczywistym. Z Kacprem mieszkamy zresztą w tej samej kamienicy, co bar, tyle tylko, iż na poddaszu. Kiedy dowiedzieliśmy się, iż lokal na dole jest wolny i właściciel planuje go wyremontować pod wynajem, powiedzieliśmy: „Hola, hola, my to bierzemy” (śmiech).

fot. Krystian Daszkowski
To idealnie połączyło się z tym, o czym mówiłem wcześniej – z moimi wspomnieniami wakacji w Hiszpanii i we Włoszech. Tam bary i kawiarnie często są dosłownie pod domem właścicieli. Chcieliśmy, żeby to też było miejsce osadzone w naszym codziennym życiu, w sąsiedztwie, w którym funkcjonujemy.
Plan na wnętrze powstawał już w trakcie przygotowań. Kamienica pochodzi z przełomu XIX i XX wieku, a w środku zachowało się sporo oryginalnych elementów – strop, sufit, detale konstrukcyjne. Postanowiliśmy je zachować, bo świetnie pasowały do hiszpańskiego charakteru, o który nam chodziło. Powiesiliśmy wiatraki, a w międzyczasie odezwał się chłopak z Łazarza, który po rozstaniu z partnerem miał do oddania obraz Świętego Sebastiana [Święty Sebastian to prawdopodobnie najstarsza ikona gejowska. Strzały często są interpretowane w kategoriach symboliki fallicznej – red.].
Obraz trafił do nas i stał się punktem centralnym pierwszej sali – tej z barem, zaraz po wejściu.

fot. Krystian Daszkowski
Druga sala jest bardziej przytulna, stoją tam stoliki, a światło jest lekko przygaszone. Ma lekko kampowy klimat z latynoskim zacięciem. Zaprosiliśmy do współpracy Jose Angel Hilla (@jose_angelart), migranta z Ameryki Południowej, który maluje obrazy i murale. To on stworzył na jednej ze ścian wizerunek Matki Boskiej z Guadalupe, która stała się dominantą drugiego pomieszczenia.
JW: Czy planujecie wydarzenia specjalne?
AK: Nie, nie ma tu miejsca na karaoke czy drag show. Od tego jest Lokum. To ma być po prostu miejsce, w którym się spotykamy, rozmawiamy, biforujemy przed dalszym wyjściem w miasto. Bar będzie działał tylko w weekendy – wtedy, kiedy Lokum jest pełne, bo ma być jego uzupełnieniem, a nie konkurencją. Chcemy się spotykać, rozmawiać, wspominać, nawiązywać nowe znajomości. Zapraszamy!