Pałac Moritzburg jest jednym z najpiękniejszych, kształtnych i ciekawych w swej prostocie miejsc, które zwiedziliśmy podczas zdobywania Saksonii. To kolejny ślad, jaki zostawił w tym regionie August Mocny, nie tylko nasz król, ale władca tutejszej krainy.
To niecałe 17 kilometrów od Drezna, ale masz poczucie jakbyś przeniósł się gdzieś na prowincję; coś jak w Norwegii, gdzie wystarczy ruszyć się tuż za miasto, aby poczuć się jak na wsi sielskiej i anielskiej.
Ten przyjemny dla oka budynek wznosi się na środku jeziora pośród kiedyś bogatego w zwierzynę lasu Friendwald. Niemal na skraju akwenu znajduje się sporej wielkości płatny parking, na którym można zostawić auto. W zasadzie nie tyle można, co trzeba.
Niestety nie ma tu możliwości płacenia kartą. Praktycznie jedynym wyjściem dla cudzoziemca jest skorzystanie z przyparkingowej kafejki, w której musisz kupić za gotówkę (dobrze, jeżeli masz ją przy sobie, bo jeżeli wybierzesz ją z bankomatu, maszyna tak ci przeliczy złotówki, iż złapiesz się nie tylko za głowę) kawę oraz koniecznie poprosić o wydanie reszty w monetach.
Przy okazji pilnuj realizacji zamówienia, bo sympatyczne dziewczyny, które tu pracują są po prostu roztargnione i kawę na wynos podadzą ci w pięknej porcelanie, a gdy pójdziesz beztrosko do samochodu trzymając w paluszkach zdobioną filiżankę podbiegną i przeproszą za pomyłkę.
Moritzburg jest nie tylko ciekawą, symetryczną budowlą, ale kolejnym elementem saksońskiej układanki. To tu przeczytałem o 354- ech dzieciach przypisywanych królowi, choć tak naprawdę udowodniono mu dziewięcioro dzieci pochodzących z nieprawego łoża, wieści o setkach bękartów rozpowszechniała ta złośliwa małpa Wilhelmina Pruska.
To tutaj znajdujemy ślady bajki o Kopciuszku, setki jelenich poroży, chyba najwięcej w Europie, to tutaj widziałem ryciny w jaki sposób uchapano chory palec Augusta Mocnego, a także w jaki sposób wyglądało formowanie dziczyzny podawane na królewskie stoły podczas słynnych uczt.
Zwiedzanie zamku jest proste, łatwe i przyjemne. W jakimś sensie przypominało mi nasz Książ. Najpierw sięgnijmy do studni czasu, w której znajdziemy ślady przeszłości pałacu.
Dianenburg
Zanim Moritzburg stał się Moritzburgiem, najpierw należało go zbudować. A kiedy już się zbudowało trzeba było zmienić mu nazwę, bowiem początkowo pałac nazwano Dianenburgiem. Nazwa pochodziła od bogini myślistwa Diany władającej tutejszym lasem Friendwald. A ten, jak pamiętamy był bogaty w dziką zwierzynę łowną.
Wywodzący się z władającego Saksonią rodu Wettynów Maurycy czyli Moritz von Sachsen postanowił wybudować na sztucznie usypanej wyspie pałac myśliwski. Budowa rozpoczęła się w 1542 roku i zakończyła cztery lata później. Oczywiście budowla zmieniła nazwę na tę, którą już znamy, a w ciągu najbliższych lat zamek zaczął być przebudowywany.
W latach 1661 – 1671 powstały wczesnobarokowe kaplice, a już za panowania elektora Saksonii i króla Polski pałac przestał pełnić tylko funkcję myśliwską na rzecz funkcji wypoczynkowych.
Ze względu na bliskie położenie Drezna oraz warunki naturalne, Moritzburg stał się reprezentacyjną miejscówką Mocnego. Powstały więc ogrody, park, wyprawiano okazałe bankiety, co wiązało się z kolejnymi przebudowami kompleksu, co miało miejsce w 1723 i 1733 roku.
Każdy, kto zna zamiłowanie Augusta Mocnego do rozmachu i przepychu nie zdziwi się specjalnym planom, jakie król czynił wobec posiadłości w Moritzburgu. A były one naprawdę ambitne, bo nawiązujące do czasów rzymskiego imperium!
I pewnie Wettyn zrealizowałby swoje plany, w końcu miał na rozkładzie pierwszą i jedyną w Europie manufakturę porcelany, przepiękny Zwinger, olśniewający Kościół Najświętszej Panienki, więc taki rozwój Moritzburga byłby dla niego prosty niczym pstryknięcie palcami.
Nie przewidział jednego. Śmierci, która w końcu go dopadła na Zamku Królewskim w Warszawie, gdy miał 63 lata i przegrał z powikłaniami związanymi z cukrzycą.
Związane z Moritzburgiem dzieło dokończył jego nieudany syn August III, którego stać było jedynie na Pałacyk Bażanci oraz latarni morskiej. No dajcie spokój.
Moritzburg dziś
Opłaciliście parking? No i dobrze. Zatem teraz możecie przejść przez ulicę i przemierzając brzegi jeziora robić niezliczone selfie, które wyjdą za każdym razem pięknie i przepięknie. No jest coś w tym pałacyku uroczego co sprawia, iż niezależnie od oświetlenia, kąta ustawienia aparatu i pogody to miejsce jest wyjątkowe.
Zanim wejdziesz na teren kompleksu, zatrzymaj się przy słupie pocztowym, zwieńczonym herbami Saksonii i Polski. Poniżej nich znajdujesz opisane w milach pocztowych odległości do różnych miast, w tym do naszego Poznania.
Jeśli zastanawiasz się, ile liczy taka mila podpowiem, iż odpowiada 2000 prętom lub 16 000 łokci drezdeńskich. A dokładnie równa się 9062 metrom. Obowiązywała do 1840- ego roku kiedy to wprowadzono saską milę pocztową o długości 7500 metrów i stanowiła punkt wyjścia do długości mili pocztowych w całych Niemczech.
Jak to w Niemczech, dookoła zamku możecie chodzić po drodze za darmoszkę. Możesz kupić pamiątkę, zjeść smaczne lody gałkowe oraz napić się kawy czy innej koli, przysiąść na schodach nad brzegiem stawojeziora, a kiedy zdecydujesz się obejść pałac, być może zauważysz ślady Kopciuszka.
Gdzie? To już musisz sam znaleźć. jeżeli będziesz odpowiednio uważnie oglądał dekoracje zamku, znajdziesz symbole i polskie herby: Pogoń Litewską oraz orła. Gdzie? To już musisz sam znaleźć.
Swoją drogą to kolejne miejsce, po Zwingerze i centrum Drezna, w którym znajdziesz ślady polskości. Naprawdę aż szkoda, iż August II Mocny nie był w stanie zrealizować swoich projektów zmieniających nasz kraj.
Jeśli chcesz zwiedzić pałac musisz wykupić bilety. Wszystko na temat cen oraz zasad związanych ze zwiedzaniem znajdziesz TUTAJ natomiast informacje dotyczące godzin zwiedzania są w TYM MIEJSCU.
Jeśli zastanawiasz się, czy warto zapłacić za zwiedzanie pałacyku, zdecydowanie mówię: WARTO!
Nie bądź jak polski kiep, który swego czasu chwalił nam się swoim statusem społecznym i majątkowym, ale zapytany o zwiedzanie zamku Konigstein prychnął pogardliwie, iż nie będzie tracił 10 euro na zwiedzanie jakichś ruin. No i co na takiego poradzisz…
Kupując bilet otrzymujesz tablet, w środku którego schowany jest polskojęzyczny przewodnik, który nie tylko opowiada historię tego miejsca, ale dzięki fajnym, trójwymiarowym grafikom pokazuje poszczególne komnaty zamku tak, jak wyglądały kiedyś.
Dlaczego jest to tak ważne i ciekawe? Ano dlatego, iż dziś, gdy zbiory uległy zniszczeniu lub zginęły, a rzeczywistość z jakichś powodów uniemożliwiła wierne odtworzenie możemy obejrzeć, jak komnaty wyglądały kiedyś, gdy Augustowi II Mocnemu odcięto palec.
Pierwszą i rzucającą na kolana atrakcją Moritzburga jest łoże oraz arrasy wykonane z piór ptaków łownych! Całość znajduje się w tzw. „Pokoju z piór”. Wyobrażacie sobie? Draperie wykonane piórko po piórku, tworzące wyrafinowane wzory stanowią unikat w skali światowej. Rzecz jasna stoi za nim August II Mocny, który wygrał te dekoracje jako uczestnik walki byków.
Ciekawe, iż nie znamy pochodzenia ani pierzastego łoża, ani makat. Jedni powiedzą wam, iż to hinduska ciekawostka, inni polubili wersję o meksykańskim pochodzeniu łoża, które miało być tronem tamtejszego króla, jeszcze inni twierdzili, iż dekoracje zostały stworzone przez indiańskich niewolników. Jaka była prawda, to naprawdę nieistotne, w końcu żyjemy w rzeczywistości, w której twierdzi się, iż Bill Gates wszczepia ludziom czipy pod pretekstem szczepień przeciw koronawirusowi.
No nieważne. Zwiedzanie pałacu jest proste, w czym pomaga nam przyjazne oznakowanie oraz widoczne z daleka i ponumerowane okrągłe bryły nazwane „studnia czasu”. Umieszczając nad nią tablet „przenosimy się w czasie”, kiedy to poznajemy historię tego miejsca, historię ludzi oraz kontekst czasów, w którym podejmowane znaczące dla Saksonii, ale i Europy decyzje. Oprócz tego patrzymy na pieczołowicie wykonane grafiki prezentujące pomieszczenie, w którym właśnie się znajdujemy.
A ponieważ Moritzburg od zarania pełnił funkcje myśliwskie zatem nie dziwmy się, iż praktycznie w każdym pomieszczeniu znajdują się elementy nawiązujące do tej pasji. W końcu i nasz Mocny lubował się w tej rozrywce.
Jako, iż Saksonia, co nie jest powszechnie znane słynie z tradycji górniczych, znajdziemy w Moritzburgu szereg pamiątek związanych z górnictwem.
Zachwyt wzbudzają skórzane tapety, którymi wyłożonych jest wiele komnat. Bogactwo zdobień, przepyszne żyrandole, oryginalne meble, miśnieńska porcelana, czy stół bilardowy z tamtych czasów to tylko niektóre elementy pozwalające wyobrazić sobie tamtą rzeczywistość.
Jako miłośnik kuchni, ale nie tylko jedzenia, ale sposobów przyrządzania oraz podawania potraw euforia sprawiła mi ekspozycja naczyń, form na pasztety oraz sposoby podawania np. takiego jelonka, by po sprawieniu i upieczeniu wyglądały w miarę naturalnie.
Po drodze oglądamy kaplicę. Prostą, jasną, bardzo przyjemną. Niestety nie możemy wejść do niej, ale oglądamy ją z balkonu.
Aż wchodzimy do jadalni, na ścianach której znajduje się imponująca kolekcja jelenich poroży, w tym to szczególne, bo największe na świecie, pochodzące od jelenia szlachetnego. Przyznam, iż choć w internecie czytam jakie to kilkadziesiąt punktów poroża czynią je niezwykłym, to nie wiem jakie to ma znaczenie dla mnie, laika zwiedzającego to miejsce.
Podano podobno imponującą liczbę 66 punktów poroża. No i? A niech będzie i 122, a ja i tak nie mam żadnego punktu odniesienia do tego faktu, gdyż po prostu mnie to nie interesuje. I powiem wam szczerze, w ogóle ta podobna największa w kosmosie ekspozycja poroża w jadalni średnio mnie interesuje, bo bardziej cenię jelenia przemierzającego poranne łąki, niż wiszącego na ścianie.
Najśmieszniejsza jest jednak legenda, która mówi, iż jedno z tutejszych poroży liczy przeszło 10 tysięcy lat i August Mocny otrzymał je od Piotra Wielkiego.
Pałac Moritzburg choć posiada 200 komnat i 7 sal oczywiście nie udostępni nam wszystkich swoich wnętrz. Rekonstrukcja i parku i pomieszczeń jest z oczywistych względów pracochłonna i droga.
Dlatego cieszmy się tym co mamy, a otrzymaliśmy naprawdę dużo. Piękny, barokowy pałac w przyjemnym żółtym kolorze. Pełne przepychu komnaty, okazałe dekoracje i kawał polsko – saksońskiej historii.
Oczywiście nie da się porównać ekspozycji tego pałacyku z podobnymi budowlami wielkich miast, to jest co podziwiać. Tubylcom zazdroszczę, iż mogą przyjść, siąść u stóp zamku i popijając kawę w świetle słońca odpoczywają w cieniu historii.
Aha, wspomniałem o śladach Kopciuszka. To pamiątka po czeskiej ekipie filmowej, która kręciła tutaj bajkę pt. „Trzy orzeszki dla Kopciuszka” z 1973- ego roku.
A póki co obejrzyjcie więcej zdjęć z Moritzburga: