Rozpoczęłam lato bardziej wiosennymi, niż letnimi stylówkami. Po części też dlatego, iż wychodzę skoro świt (rześkim rankiem). W upalne południe pracuję, więc nie ruszam się z domu. Dlatego też letnia gorączka mnie omija. Poza tym, tegoroczne lato zapowiada się u mnie bez urlopu, więc choćby nie planowałam typowo letnich, zwiewnych stylówek. Poza tym, takich sukienek jak tutaj, tutaj lub letnich outfitów, jak tutaj prawie nie mam w swojej szafie. Z krótkimi minispódniczkami już nie do końca jest mi po drodze, więc zostały spodnie.
Te dresowe wkładam albo wiosną, albo latem, gdy pogoda na to pozwala. Są to jedyne spodnie, jakie w tej chwili mam i na pewno, gdy będę chciała się ich pozbyć, w ich miejsce trafią nowe. Biały t-shirt już był na blogu, to lato pod względem gór, jest u mnie bez szaleństw - klasyka, klasyka i jeszcze raz klasyka.
Marzą mi się co prawda długie, zwiewne, lniane lub bawełniane sukienki, ale jeszcze nie tego lata. Może w przyszłym roku pozwolę sobie na takie szaleństwo zakupowe. Tego lata trwa jeszcze challenge. :)
A Wy co nosicie najchętniej w upały?
Mam na sobie:
Buty: Deichmann - 2018 rok,
Spodnie dresowe: wymiana ubrań - 2017 rok,
Biały t-shirt: New Yorker - 2016/2017 rok (dokładnej daty nie pamiętam),
Bransoletka: prezent - 2015 rok.
Do następnego!