**Dziennik**
Otworzyłem okno i wszedł na parapet. Ciemniejący w dole asfalt kusił i przerażał jednocześnie. Życie bywa jak kręta leśna ścieżka – nigdy nie wiesz, dokąd cię zaprowadzi i co czai się za najbliższymi drzewami. Jakub Wójcik choćby nie przypuszczał, iż najpierw straci, a potem odzyska swoje szczęście.
Nie śpieszył się z małżeństwem. Szukał bratniej duszy. Gdy zobaczył Marysię w kawiarni, serce mu zabiło mocniej – to ona. Bez namysłu podszedł i zagadał. Okazało się, iż czytają te same książki, oglądają te same filmy, uwielbiają jeździć na łyżwach, oboje marzyli o dużej, kochającej się rodzinie i dzieciach.
Wszystko potoczyło się zgodnie z marzeniami, tylko dzieci nie mogli doczekać. Marysia chodziła po lekarzach, leczyła się, jeździła choćby do sanktuariów, nie tracąc nadziei. Aż wreszcie uwierzyła, iż jest w ciąży. Nie spieszyła się do szpitala, czekała, aby się nie pomylić. Dopiero gdy brzuch się zaokrąglił, poszła do przychodni.
Okazało się, iż to nie upragniona ciąża, a guz. Gdy przychodził z Marysią do onkologii, Jakub widział zamrożone spojrzenia pacjentów, jakby wsłuchiwali się w siebie. niedługo to samo spojrzenie zauważył u żony.
Nie odstępował jej na krok. Wziął urlop, potem zwolnienie bezpłatne, aż w końcu lekarz wystawił mu zwolnienie lekarskie. Ale szef wezwał go i postawił ultimatum: wraca do pracy albo zwolnienie. Jakub podpisał wypowiedzenie.
Całymi dniami opiekował się Marysią. Trzymał ją za rękę, gdy zaczęła się dusić, modlił się, żeby Bóg nie rozdzielał ich, by zabrał go razem z nią.
Nic nie pomogło. Trzy miesiące później Marysia odeszła.
Po pogrzebie Jakub wrócił do pustego mieszkania. Szlafrok żony wisiał na oparciu krzesła od miesiąca. Wciąż miał nadzieję, iż wstanie i go założy. W przedpokoju stały jej buty, wisiała kurtka, którą kupili zeszłej wiosny na wyprzedaży. Gdziekolwiek spojrzał, wszystko przypominało mu o Marysi – jedynej, ukochanej, tak przedwcześnie zabranej.
Wtulił twarz w poduszkę, wciąż pachnącą żoną, i wył. Potem poszedł do sklepu po dwie butelki wódki. Rano ledwo wstał z łóżka. Ból, który poprzedniego wieczoru chwilowo zelżał, wrócił ze zdwojoną siłą. Wylał niedopitą wódkę do zlewu. Choć co za różnica? Bez Marysi nie chciał żyć.
W dzień jakoś dawał radę się rozproszyć, ale nocami rozpacz wracAle któregoś wieczoru, gdy patrzył przez okno na płaczące dziecko sąsiadki grające w piaskownicy, zrozumiał nagle, iż śmierć nie jest końcem miłości, tylko początkiem nowej odpowiedzialności.