Ostatnia Szansa

newsempire24.com 2 dni temu

Ostatni raz

– Zabiję, cholera!

Kazimierz walił pięściami w drzwi domu, a zebrani ludzie próbowali go uspokoić:
– Kaziu, co ty wyprawiasz? Jutro znowu będziesz przepraszał! I nie wstyd? Dwójkę dzieci wychowaliście, twoja Jadzia nigdy ci nie dała powodu, a ty się kompromitujesz i ją też!

Kazimierz odwrócił się do furtki:
– Co wy tu stoicie? Film wam się należy? Wynoście się stąd!

Ludzie nie ruszyli się z miejsca. Sąsiadka Kazimierza i Jadzi powiedziała:
– Kaziu, dlaczego się tak unosisz? Musi być jakiś powód?

– Powód? Jadzia jest powodem! Ja dla niej… ja dla niej serce bym dał, a ona? Uśmiecha się do wszystkich, zamknęła się w domu, a z kim tam jest?

Kazimierz zszedł z ganku, usiadł na ławce. Mówił zmęczonym, płaczliwym głosem – dziwnie i przykre było słyszeć taki ton od zdrowego chłopa.

Sąsiadka odezwała się łagodnie:
– Na próżno żonę obwiniasz… Dobra z niej kobieta. Uczciwa.

Kazimierz odpowiedział już ledwie słyszalnym głosem:
– Ona mnie nie kocha, ciociu Marysiu. Ja wieśniak, a ona z miasta, więc tylko patrzy na lewo.

– Oj, ty głuptasie… Takich głupków jak ty szukać ze świecą…

Ale Kazimierz już nie słyszał jej słów. Zasnął, z głową opadniętą na piersi. Ciocia Marysia delikatnie go popchnęła, ktoś podłożył mu pod głowę czapkę, a Kazimierz wyciągnął się na ławce.

– No, dobra, teraz, póki się nie wytrzeźwi – nie wstanie.

***

Piętnaście lat temu Kazimierz wyjechał do miasta, by uczyć się na operatora koparki. Wieś wtedy rosła, domy stawiano. Ludzie mówili, iż jeszcze trochę, i już będzie można nazwać ich miasteczkiem. Coś takiego, tyle zagród. I nieważne, iż nie ma bloków, iż wygody na podwórku – ważne, iż ludzi przybywa.

We wsi była własna brygada budowlana. Stawiali domki dla specjalistów, a teraz wzięli się za klub. I to nie byle jaki, bo byle jaki już mieli – w zwykłym drewnianym domu. A ten miał być murowany, piętrowy, z kółkami zainteresowań.

I koparkę mieli swoją, i wiele innych rzeczy, tylko nie było komu tym zarządzać. Kierowcy byli, traktorzyści, ale specjalistów tego kalibru brakowało. Wtedy wybrali Kazika i Wojtka z drugiego końca wsi, i wysłali ich do miasta.

Kazik i Wojtek nigdy się nie lubili. Wręcz przeciwnie – ciągle się kłócili. A wszystko przez to, iż podkochiwali się w tych samych dziewczynach. choćby kilka razy dali sobie po nosie.

W mieście umieścili ich w jednym pokoju – chcąc nie chcąc, musieli ze sobą gadać. Wojtek od razu rzucił:
– Ja sobie tu miejską znajdę, żeby zostać.

Kazik wtedy się zdziwił:
– Jak to? Gospodarka za ciebie płaci, a ty chcesz tu zostać?

Wojtek się roześmiał:
– No i baran z ciebie. Tak wszyscy normalni robią. Co ty tam, na wsi, łowisz?

Kazik tylko prychnął:
– No tak, czekają tu na ciebie, takiego przystojniaka.

Po trzech dniach Kazik zobaczył Wojtka z dziewczyną. Zobaczył i mało nie oszalał. Zakochał się od pierwszego wejrzenia w Jadzi.

Wieczorem zapytał Wojtka:
– Co to za dziewczyna była z tobą?

– A, Jadzia. Miejska, z babcią mieszka, więc niedługo mieszkanie się zwolni.

– Zakochałeś się, czy co?

– Żartujesz? Deska deską, ja wolę te z kształtami…

Kazik od razu mu przyłożył. Potem jeszcze raz. Wojtek otarł nos i powiedział:
– A widzę, iż ty się wkręcił… No to patrz, będziesz płakał, jak ja się z nią ożenię i będę chodził na lewo i prawo! A ona będzie mnie w domu czekać i wszystko wybaczać.

Następnego dnia, gdy tylko Wojtek wyszedł, Kazik podążył za nim niezauważony. Zobaczył, jak Wojtek spotkał Jadzię, objął ją po chamsku w pasie, i rzucił się do przodu.

Kazik wygarnął Jadzi wszystko, ona patrzyła zdziwiona to na niego, to na Wojtka, aż w końcu powiedziała:
– Idźcie sobie – i odeszła.

On i Wojtek znowu się pobili. I jeszcze tego samego dnia Wojtek dogadał się z komendantem i wyprowadził się do innego pokoju. A Kazik całymi dniami i nocami czatował na Jadzię.

Dziewczyna przechodziła obok, udawała, iż go nie widzi. Ale po dwóch tygodniach zatrzymała się:
– I długo będziesz tak jak cień za mną chodził? Może zaprosisz mnie do kina?

Przywiózł na wieś nie tylko Jadzię, ale i jej staruszkę babcię. Babcia zmarła po dziesięciu latach, a oni mieli już wtedy dwóch synów.

Kazimierz dla rodziny gotów był ziemię kopać, postawił dom, płot taki, jakiego nikt we wsi nie miał. Chłopcy mieli najdroższe rowery. Jadzia pracowała jako felczerka. Kazimierz zdmuchiwał z niej pyłki.

A rok temu stało się coś, czego Kazimierz się nie spodziewał. Do wsi wrócił Wojtek. Najwyraźniej miejska żona uznała, iż już go nie chce, gwałtownie spakowała mu walizkę i wysłała z powrotem.

Gdy tylko Kazimierz dowiedział się o jego powrocie, wrócił do domu czarny jak chmura. Jadzia spojrzała na niego zdziwiona:
– Kazik, co się stało?

Wyjął butelkę z szafki, nalał sobie, wypił. Jadzia przestraszona przysiadła. Nigdy nie widziała męża takim. A pił raz do roku, na wielkie święto.

Kazimierz spojrzał na nią ponuro:
– Wojtek wrócił.

Jadzia zmarszczyła brwi.
– Wojtek? Jaki Wojtek?

– Ten sam Wojtek, z którym ty…

Jadzia się rozśmiała:
– A, rozumiem. Co, nie przyjął się w mieście?

Potem spoważniała:
– No, wrócił i wrócił, co się tak denerwujesz?

– Powiem ci tak, Jadziu… jeżeli się czegoś dowiem – zabiję!

Jadzia uniosła brwi:
– Kazik, co masz się dowiedzieć? Nie rozumiem cię dzisiaj!

– Zrozumiesz później!

Od tego dnia spokój w ich rodzinie się skończył. Trzeźwy Kazimierz słuchał Jadzi, kiwał głową:
– Głupi jestem, Jadziu… Wybacz mi…

Jadzia wybaczała. Nie mijał miesiąc, jak Kazimierz znowu się upijał, i wszystko się powtarzało. Z każdym razemKazimierz przytulił Jadzię mocno, jakby bał się, iż zniknie, i szepnął jej do ucha: “Już nigdy więcej nie dam ci powodu do płaczu”.

Idź do oryginalnego materiału