Ostateczna kropla: Mama zawsze porównywała mnie do starszej siostry

newskey24.com 8 godzin temu

Mama zawsze stawiała mi za wzór starszą siostrę: jej urodziny były ostatnią kroplą

Od dzieciństwa czułam, iż dla mamy zawsze jestem drugą. Nie ostatnią – ale właśnie drugą. Za kimś lepszym, bardziej udanym, bardziej „właściwym”. Za moją starszą siostrą, Elżbietą. I niby nic w tym złego – w końcu każde dziecko jest inne. Ale mama zrobiła z naszych różnic przedstawienie, w którym ja grałam wieczną niedojdę, a Elżbieta – złotą dziewczynkę z piedestału.

Ile sięgam pamięcią, starałam się. Starałam się udowodnić mamie, iż też coś znaczę. Że nie jestem gorsza. Że zasługuję na jej dumę, jej miłość, jej ciepłe spojrzenie. Ale każdy mój krok naprzód obracał się wniwecz. Przynosiłam dyplomy z olimpiad – w odpowiedzi cisza. Dostałam się na studia na uczelnię, gdzie konkurencja była ogromna – „A Elżbieta skończyła bez trójek, to dopiero osiągnięcie”. Znalazłam pracę po studiach – „Elżbieta już zamężna, a ty wciąż biegasz z papierami”. Ona ma dziecko – ja mam kredyt. Ona ma rodzinę – ja „bezcelowe ambicje”. Każde moje „udało mi się” rozbijało się o mamę „no i co z tego?”.

Bolało. Ciągle. Jakbym cały czas musiała tłumaczyć się za to, kim jestem. Jakby moje starania nigdy nie były wystarczające, bo nie jestem taka jak Elżbieta. Jakby mojej miłości było za mało, żeby mama wreszcie zobaczyła we mnie nie „drugą córkę”, ale po prostu córkę. Ale znosiłam to. Znosiłam i wciąż wierzyłam, iż może kiedyś… doceni.

Zeszłej jesieni mama przeszła na emeryturę. Pieniędzy ma niewiele, zdrowie szwankuje. Wzięłam na siebie opłaty za mieszkanie, leki, zakupy. Pomagałam, jak mogłam, choć sama ledwo wiązałam koniec z końcem. Miesiąc temu zrobiłam w jej mieszkaniu remont – wymieniłam instalację elektryczną, tapety, kupiłam nową kuchenkę. Wydałam wszystko, co miałam. Po prostu chciałam, żeby było jej wygodnie.

Trzy dni później miała urodziny. Nie byłam w stanie kupić prezentu. Nie został mi ani jeden złoty. Ale przyszłam – z bukietem, tortem, z serdecznymi życzeniami. Przytuliłam ją, pocałowałam w policzek, życzyłam zdrowia. A ona… Wstała przed gośćmi i głośno zapytała:
„A gdzie prezent? Nie wiesz, iż na urodziny nie przychodzi się z pustymi rękami?”

W pokoju zapadła cisza. Zrobiło mi się tak wstyd, jak nigdy dotąd. Nie wiedziałam, co powiedzieć. I dopiero wtedy zrozumiałam: to ostatnia kropla. Koniec. Już nie będę sięgać po jej uznanie jak po słońce, które nigdy mnie nie ogrzeje. Nie będę już starać się zasłużyć na miłość, która może nigdy nie była dla mnie przeznaczona.

Nie jestem zła. Jestem zmęczona. I teraz wiem jedno: od dziś będę żyć dla siebie. Nie dla mamych pochwał, nie dla porównań z „idealną siostrą”, nie dla „uznania”. Moje pieniądze, moja siła, mój czas – nie będą już marnowane na kogoś, kto widzi we mnie tylko „nie-Elżbietę”.

Czasami, żeby nauczyć się kochać siebie, trzeba przestać udowadniać to innym. choćby tym, którzy dali nam życie.

Idź do oryginalnego materiału