Osoba, którą nazywałam mamą

twojacena.pl 2 tygodni temu

Weronika stała przy kuchennym oknie, przeżuwając suche pieczywo z masłem i patrząc na podwórko sąsiadów. Poranek był szary, deszczowy, tak jak jej nastrój od paru tygodni. Za szybą przemknęła znajoma sylwetka – Anna Dąbrowska szła w kierunku klatki, dźwigając ciężkie torby.
– Mamo, twoja sąsiadka znów sama dźwiga zakupy – krzyknęła w kierunku pokoju, gdzie przy stole Jadwiga Nowak przeglądała starą gazetę. – Może pomóc?
– Jaka ona mi sąsiadka? – burknęła kobieta, nie podnosząc wzroku. – Obca kobieta. Ma syna, niech on pomaga.
Weronika skrzywiła się, ale nic nie powiedziała. Jadwiga ostatnio stała się wyjątkowo drażliwa, jak jeż, którego lepiej nie dotykać. A przecież kiedyś pierwsza rzucała się na pomoc, gdy komukolwiek w bloku było ciężko.
– Syn pracuje w Niemczech, wiesz przecież – cicho powiedziała Weronika, zakładając kurtkę. – Skoczę do sklepu, przy okazji pomogę jej wnieść torby.
– Idź, idź, nasza święta – zamruczała Jadwiga. – Wszystkich pożałujesz, a o mnie zapomnisz.
Weronika zatrzymała się w progu, spojrzała na kobietę, którą nazywała mamą od ponad czterdziestu lat. Drobna, z siwymi włosami spiętymi w ciasny kok, Jadwiga wydawała się szczególnie mała w tym fotelu. Zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się, a dłonie drżały, gdy przewracała strony.
– Przynieść ci coś? – zapytała łagodnie Weronika.
– Nic mi nie trzeba. Idź już, skoro chcesz.
Na klatce schodowej Weronika wpadła na Annę Dąbrowską, która ciężko oddychała, robiąc sobie przerwę.
– Pani Anno, proszę pozwolić, iż pomogę – zaproponowała Weronika, zabierając jedną z toreb.
– Och, dzięki, złotko! – kobieta odetchnęła z ulgą. – Coś w ostatnim czasie brakuje mi sił. Wiek, pewnie.
Wspinały się powoli, zatrzymując się na każdym półpiętrze.
– A jak tam wasza pani Jadwiga? – ostrożnie zapytała Anna Dąbrowska. – Dawno jej nie widziałam.
– Różnie bywa – wymijająco odpowiedziała Weronika. – Czasem dobrze, czasem gorzej się czuje.
– Rozumiem, rozumiem. U mnie siostra też… – Anna Dąbrowska urwała, ale Weronika wiedziała, co chciała powiedzieć.
Pomogła wnieść torby do mieszkania i wróciła do domu. Jadwiga siedziała w tym samym fotelu, ale już nie czytała gazety. Po prostu wpatrywała się w jeden punkt.
– Mamo, może herbaty się napijemy? – zaproponowała Weronika, zdejmując kurtkę.
– Mamo… – powtórzyła Jadwiga i w jej głosie zadźwięczała dziwna nuta. – Mamo mnie nazywasz.
Weronika zastygła. Coś w tonie ją zaniepokoiło.
– No tak, mamo. A jak inaczej?
– Tylko iż ja ci nie jestem mamą – cicho odezwała się Jadwiga, odwracając się do niej twarzą. – Ja ci nie jestem nikim.
Weronika poczuła, jak w środku wszystko się ściska. I po wszystkim. To, czego bała się już od miesięcy. To, przed czym chowała wzrok, widząc Jadwigę patrzącą czasem na nią z dezorientacją.
– Co ty mówisz, mamo? – Weronika przysiadła obok, wzięła ją za rękę. – Jasne, iż jesteś mi mamą. Najprawdziwszą.
– Nie – Jadwiga uparcie pokręciła głową. – Teraz pamiętam. Wszystko pamiętam. Ty nie jesteś moją córką. Ty… ty jesteś obca.
Weronice stanął w gardle gul. Wiedziała, iż ten dzień nadejdzie. Lekarze ostrzegali, iż choroba będzie postępować, iż pamięć zacznie coraz częściej zawodzić. Ale nie była gotowa, iż Jadwiga przypomni sobie właśnie to.
– Mamo, posłuchaj mnie – zaczęła Weronika, starając się, by głos brzmiał spokojnie. – Tak, masz rację. Nie urodziłaś mnie. Ale mnie wychowałaś. Kochałaś. Jesteś dla mnie mamą.
– Wychowałam… – Jadwiga zmarszczyła brwi, jakby próbując coś sobie przypomnieć. – Tak, wychowałam. Przywieźli ciebie… taką malutką. Ciągle płakałaś, jeść nie chciałaś.
– Tak, mamo. Miałam trzy lata.
– Trzy… – powtórzyła Jadwiga. – A gdzie twoja prawdziwa mama? Gdzie ona?
Weronika zamknęła oczy. Przed tą rozmową uciekała całe życie. Jadwiga nigdy nie opowiadała szczegółów, a Weronika nie pytała. Wystarczało jej, iż ma mamę, która ją kocha.
– Nie wiem, mamo. Nigdy mi nie opowiadałaś.
– Nie opowiadałam… – Jadwiga zamyśliła się. – Może i słusznie. Co dobrego w tej historii.
Weronika czekała, bojąc się poruszyć. Jadwiga milczała długo, po czym nagle się odezwała:
– Była moją przyjaciółką. Twoja mama. Kazimiera ją wołali. Razem w technikum, potem w jednej fabryce. Ładna była, radosna. Facety latali, jak muchy za miodem.
Weronika słuchała, wstrzymując oddech. Pierwszy raz od czterdziestu lat dowiadywała się o swojej biologicznej matce.
– Za mąż wyszła młodo, ciebie urodziła.
Pani Ludwika przykryła jej dłoń swoją, ciepłą od kubka, i patrzyła w okno, gdzie światło poranka sączyło się jak miód do ich kuchni, a między nimi rozciągnęło się to wdzięczne, ciche porozumienie, które zawsze było silniejsze niż jakiekolwiek zapomnienie, bo cóż może ważniejszego niż ta prosta chwila, filiżanka herbaty i pewność, iż jest się w domu z kimś, kto wie, jak wygląda twoja dusza bez słów, i zawsze wiedział, od pierwszego okruszka chleba dzielonego w tym mieszkaniu, iż prawdziwą rodzinę wybiera się sercem, tak było od zawsze.

Idź do oryginalnego materiału