To nie będzie zwykły wpis o zwykłym opuszczonym miejscu. Do dziś gdy przypomnę sobie tamtą restaurację, przechodzą mnie dreszcze. To nie była zabawa, tylko wypadek przy pracy, który na szczęście nie zakończył się tragicznie. Tytułowa opuszczona restauracja znajdowała się w Cancun, w Meksyku. Do jej wnętrza zaprowadziła mnie niezdrowa ciekawość, i do dziś cieszę się, iż wyszłam z tego cało.
Opuszczona restauracja w meksykańskiej dzielnicy pieniądza
To był jeden z wielu słonecznych dni na Jukatanie. Postanowiłam spędzić go na plaży w mieście Cancun. W tym celu musiałam jednak przetransportować swoje cztery litery do najbardziej turystycznej jego części. Znajdują się tam drogie hotele, światowej sławy restauracje oraz bary i wiele innych atrakcji wabiących tysiące wycieczkowiczów z całego globu. Jest tam drogo, ale bezpiecznie. Tak bardzo bezpiecznie, iż człowiek przestaje używać trybu czuwania, przez co łatwo może wpakować się w kłopoty — tak jak ja.

Po spędzeniu popołudnia nad Morzem Karaibskim podjęłam decyzję o powrocie do centrum. Jednak jako iż mój stan konta w banku zwykle nie jest zbyt wysoki, postanowiłam oszczędzić na autobusie i dotrzeć tam o własnych siłach. Mijałam po drodze miejsca, które z daleka już pachniały naprawdę potężnym hajsem. Wtedy natknęłam się na prawie zupełną ruinę. Powybijane okna, ślady po kulach, rysunki na ścianach i znamiona pożaru. Była to opuszczona restauracja, choć w pierwszej chwili byłam przekonana, iż w przeszłości miejsce to było hotelem. Niemądre to było, ale weszłam do środka.

Indianka z jedną piersią
Na parterze trudno było odnaleźć ślady jego dawnego przeznaczenia. Praktycznie zero mebli i jeden wielki bałagan. prawdopodobnie budynek, w którym się wówczas znajdowałam, był jednym z tych, co to padły ofiarą niszczycielskiego huraganu, który przeszedł między innymi przez Cancun jakiś czas temu. Po upływie kilkudziesięciu minut usłyszałam, iż nie jestem tam sama. Odwróciłam się i okazało się, iż miałam rację. Do opuszczonej restauracji weszła drobnej budowy kobieta. Indianka z jedną piersią i bandażami na stopach. Patrzyła na mnie co najmniej tak jak Maria Dziewica na zwiastującego jej anioła, a gdy zapytałam czy ma coś przeciwko temu, iż weszłam do tej budy, odpowiedziała, iż jest to jej dom i wita mnie w nim serdecznie.

Reporterski duch nie śpi, ale bywa idiotą
Połknęłam bakcyla. Zapytałam, czym w przeszłości był ten budynek i właśnie stąd wiem, iż kiedyś była to jadłodajnia. Indianka miała słodki głosik, który pomimo jej dojrzałego wieku brzmiał jak głos małej dziewczynki. Mówiła mieszanką hiszpańskiego i angielskiego. Twierdziła, iż wychowała się w Los Angeles. Mary – bo tak miała na imię moja rozmówczyni – zaproponowała, iż pokaże mi swoją sypialnię. Poszłam więc za nią schodami na wyższe piętro budynku. Kobieta mówiła wciąż o swoich poranionych stopach i niedziałającej windzie. Nie miałam pojęcia co może mieć na myśli.

Opuszczona restauracja. Horror czas start
Wiecie… zdarzyło mi się już wejść do budynku, który zaadoptowali bezdomni. Nauczyło mnie to tego, iż człowiek zawsze dąży do swego rodzaju standardu. choćby bezdomny chce mieć kawałek łóżka i koca, którym przykryje się w chłodny wieczór. Mary jednak była zupełnie inna. Sypialnia, którą mi pokazała była największą graciarnią jaką w życiu widziałam. Nie było tam niczego, co wskazywałoby na to, iż ktokolwiek tam mieszka.

Zapytałam wtedy o to czy to miejsce jest bezpieczne? Czułam, iż nie jest, ale starałam się oszukać własną intuicję. Mary odpowiedziała swoim słodkim głosikiem, iż nie ma bezpieczniejszego budynku w całym mieście. Nie wierzyłam, ale i tak poszłam za nią na najwyższe piętro.

To z kolei było zupełnie spalone. Mary opowiadała o tym, iż jakiś czas temu opuszczona restauracja płonęła. Zapytałam ją o to czy miałaby coś przeciwko temu, by ją sfotografować. Kobieta w odpowiedzi zaczęła pozować niczym modelka.
Wtedy usłyszałam dziwny huk na niższych piętrach. Indianka udawała, iż nie niczego nie słyszała. Zapytałam, czy jesteśmy tam same. Odpowiedziała twierdząco. Zaczęłam nerwowo pchać się w kierunku schodów, ale ona próbowała mnie zagadać. Nie pozwoliłam się zwieść.

Element przerażenia
Stałyśmy na wewnętrznym balkonie restauracji. Dawniej prawdopodobnie była tam ozdobna balustrada, z której goście mogli spoglądać na parter budynku. Być może odbywały się tam koncerty albo inne widowiska? Wtedy kontem oka zauważyłam, iż dwie osoby przebiegły piętro niżej. Powiedziałam o tym Mary, ale ta w żywe oczy zaczęła mnie okłamywać, iż mi się wydawało. Zamyśliłam się na chwilę i rozejrzałam. Stałam na krawędzi balkonu. Moja zaduma trwała jakąś minutę. Kiedy się ocknęłam, zwróciłam uwagę, iż Mary znajduje się podejrzanie blisko. Odskoczyłam nerwowo w obawie, iż kobieta postanowi mnie zepchnąć. Mary też się oddaliła. Zapytałam ją jeszcze o coś, ale ona milczała. Powtórzyłam pytanie, ale w odpowiedzi usłyszałam jedynie niezrozumiały bełkot wypowiadany bardzo grubym głosem, który już nie przypominał jej wcześniejszego, słodkiego tonu. Przestraszyłam się zupełnie nie na żarty i zaczęłam ewakuować w stronę wyjścia.

Córka
Ta opuszczona restauracja w Cancun odbiła okrutne piętno w mojej psychice. To nie było zabawne. Naprawdę słyszałam i widziałam ludzi w tym budynku, a Mary rzeczywiście próbowała wmówić mi, iż mam omamy. Miałam wrażenie, iż ta kobieta chciała zepchnąć mnie z krawędzi balkonu i naprawdę zdarzyło się to, co za chwilę opiszę.
Otóż zeszłam na parter i już miałam wychodzić, Mary jednak wciąż sztucznie przedłużała rozmowę. Co chwilę wskazywała swoje poranione stopy i windę na drugim końcu sali na parterze. Kolejny raz zapytałam o bezpieczeństwo w budynku. Wtedy Mary oznajmiła mi, iż tutaj gdzie jesteśmy, jest zupełnie bezpiecznie, ale za to w drugiej części byłej restauracji już nie. A potem zaprosiła mnie, abym tam poszła. A ja? Poszłam…

Minęłam schody prowadzące do góry, a potem pomieszczenie wyłożone białymi kafelkami. Zajrzałam do środka i żałuję tego do dziś. Ściany pokoju i podłoga obryzgane były zaschniętą krwią. Nie wiem ,czy załączone zdjęcia to oddają, ale widziałam to na żywo i nie mam co do tego wątpliwości.

Z obrzydzeniem zapytałam, co to jest, a Mary odpowiedziała mi, iż nie wolno mi tam zaglądać, ponieważ tam jest jej… córka. Nie ma mowy o pomyłce językowej. Użyła angielskiego słowa „daughter” oraz hiszpańskiego „hija”. Zrobiło mi się niedobrze i poważnie zaczęłam zastanawiać się nad tym co Mary miała na myśli gdy mówiła, iż w drugiej części budynku czai się niebezpieczeństwo. Postanowiłam tego nie sprawdzać. Pod byle pretekstem zaczęłam biec do wyjścia.

Mary przedłużała rozmowę, ale znajdowałam się na tym etapie przerażenia, w którym nie zaciekawiłoby mnie już zupełnie nic. Byłam rozdygotana i chciało mi się wymiotować. Nie mam pojęcia, co zaszło w tym budynku i naprawdę nie chcę tego wiedzieć. To jedno z najbardziej mrocznych podróżniczych wspomnień, które posiadam…