Od zawsze w mojej rodzinie kobiety mówiły, iż po prostu nie mają szczęścia w miłości. Praprababcia została wdową po wojnie, babcia straciła męża w wypadku w hucie, a ojciec odszedł od matki, gdy miałam zaledwie trzy lata. Te historie zakorzeniły się we mnie, a ja często zadawałam sobie pytanie: czy i moje małżeństwo skończy się tak samo? Choć w głębi duszy marzyłam, by było inaczej.
Poznałam go w fabryce przy taśmie produkcyjnej – on zajmował się spawaniem, ja pakowaniem. W przerwach siadaliśmy razem, żartowaliśmy, wymienialiśmy spojrzenia. To zaczęło się niewinnie, ale gwałtownie przerodziło w coś więcej. Pół roku później wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy w mieszkaniu po babci. Urodził się pierwszy syn, potem drugi. Życie toczyło się swoim rytmem: praca, dzieci, dom.
Gdy umarła moja matka, wszystko spadło na mnie – dom, dzieci, mąż. Z początku pomagał, ale z czasem się zmienił. Wracał późno, był oschły, rozdrażniony. Okazało się, iż ma romans z młodszą koleżanką z pracy. Nasz dom stał się tylko przystankiem – wpadał, przebierał się i znikał.
Wiedziałam, ale milczałam. Bałam się zostać sama z dwoma synami i bez grosza przy duszy. Próbowałam rozmawiać, ale on tylko wzruszał ramionami:
— Umiesz tylko sprzątać i gotować. Jesteś żałosna — rzucił mi w twarz.
Mimo wszystko miałam nadzieję, iż się opamięta. Ale pewnego wieczoru po prostu spakował walizki i wyszedł. Bez słowa, bez żalu.
— Nie odchodź… dzieci potrzebują ojca — szlochałam w przedpokoju.
— Nie interesujesz mnie. Jesteś nikim. — Spojrzał na mnie z pogardą i zatrzasnął drzwi.
Chłopcy wszystko słyszeli. Stłoczeni na kanapie, nie rozumieli, dlaczego tata już nie wróci. Czuli się winni.
Minęły miesiące. Pracowałam od rana do nocy – sprzątałam klatki schodowe, brałam dodatkowe zlecenia, by tylko wyżywić dzieci. O sobie nie myślałam.
Pewnego dnia, wracając z targu, upuściłam siatki z zakupami. Ktoś się schylił, by je podnieść.
— Mogę pani pomóc zanieść? — zapytał delikatny mężczyzna.
— Nie trzeba, dam radę…
— Już się zdecydowałem — uśmiechnął się i złapał torby.
Tak poznałam Tomka – ciepłego, cierpliwego, skromnego. Zaczął często wpadać do tego samego sklepu. Kiedyś, gdy sprzątałam klatkę, znowu się pojawił.
— Pomóc? — zapytał i od razu wziął się do roboty.
Wieczorem przyszedł w odwiedziny – z kwiatami, w garniturze, z sernikiem. Chłopcy od razu go polubili. Był szczery, miał świetne poczucie humoru. Bawili się razem, opowiadał im o swoim dzieciństwie. choćby gdy przyznał, iż po wypadku ma problemy z mową i poruszaniem się, przytulili go mocniej.
— Jesteś jak prawdziwy tata — powiedział pewnego dnia młodszy syn. — Tylko lepszy.
Minął rok. Wzięliśmy ślub. Życie się poukładało. W domu znów było słychać śmiech, pachniało ciastem, a ja wreszcie czułam spokój. Starszy syn miał już dziewczynę, młodszy grał w kosza. Wszystko układało się jak trzeba… Aż do dnia, gdy zadzwonił dzwonek.
W drzwiach stał on. Postarzały, wynędzniały.
— Zrozumiałem. Wybaczysz mi?
— Spóźniłeś się — odparłam zimno.
— Tato? — wykrztusił młodszy, ale po chwili dodał stanowczo: — Wynoś się.
— Jak ty mówisz do ojca?!
— To nie jest nasz ojciec! Nasz tata to Tomek! — starszy syn stanął obok brata.
— Zniszczyłeś nam życie, a teraz chcesz wrócić? — Tomek wysunął się przed nich. — Wynoś się. Tu nie ma dla ciebie miejsca.
Były mąż spojrzał na mnie po raz ostatni, ale odwróciłam się.
Gdy drzwi się zamknęły, podeszłam do moich mężczyzn – dwóch synów i człowieka, który stał się ich prawdziwym ojcem. W sercu poczułam ciche, ale ogromne szczęście.
Udało mi się zbudować to, o czym marzyły pokolenia kobiet w mojej rodzinie – dom pełen miłości, szacunku i ciepła.