Dla obozowiczów, bieżąca woda, namioty z tropikiem i kuchnia, jako jedyny budynek, trochę murowany, trochę z blachy falistej. Wychodzące z niej dania były takie, jak na każdej, w tamtych czasach, szkolnej stołówce, czyli czasem mielony, innym razem łazanki, albo jakiś bliżej nieokreślony kotlet. Smakowało jednak zdecydowanie bardziej niż na innych stołówkach, może choćby bardziej niż w domu. Ta kuchnia miała swój klimat, żeby nie powiedzieć magię. Do dzisiaj pan Krzysztof, pamięta ten zapach i smak. Niestety zarówno obóz jak i kuchnia, dawno zniknęły. Zamiast tego, powstało kilka ośrodków wczasowych, wszystko to ładnie wygląda, czysto, schludnie, ale to już nie to.
Jego córka, która często z nim tutaj przyjeżdżała, o wiele bardziej od niego, zafascynowała się morzem. Uwielbiała się w nim zanurzać, z czasem Bałtyk stał się dla niej, za płytki. Kiedy upadła komuna i świat się otworzył, zafascynowała się cieplejszymi wodami. Wyjeżdżała do Włoch, Grecji, Egiptu, by móc zanurzyć się w toni starożytnych cywilizacji i związanych z nimi tajemnic. Odwiedzała stare wraki zabierając, z nich zawsze jakąś pamiątkę. Pewnego razu nurkując w Morzu Czerwonym, zaatakował ją rekin, niestety, nie przeżyła tego ataku. Po kilku godzinach wyłowiono jej resztki ciała.
Pan Krzysztof z żoną bardzo to przeżywali, to co zostało z jej ciała, kazali skremować, nie mając sił oglądać, tego co z niej zostało. No i właśnie dlatego, przez wiele lat, nie miał odwagi wybrać się nad morze, które tak kochał, a ono przysporzyło mu tylu cierpień. Dwa lata temu umarła jego żona, również nagle. Wracając z zakupów, idąc na drugie piętro, coś ją ścisnęło w klatce piersiowej. Wywróciła się uderzając tyłem głowy o kant schodów. Zawał serca, a upadek zrobił swoje. To był kolejny cios, dla pana Krzysztofa. Przez jakiś czas myślał, iż teraz kolej na niego, ale po roku depresji, zaczął uciekać w literaturę, bardzo lubił poezję, sam czasami coś tam napisał. Postanowił jednak wziąć się za to, trochę na poważniej. Udało mu się choćby wygrać, kilka konkursów poetyckich. Jego rany trochę się zabliźniły i postanowił znowu pojechać do tej samej miejscowości, w której przed laty uwielbiał spędzać wakacje. Pogodzić się z morzem i sobą.
Po wieczornym spacerze, wrócił do ośrodka Latarnik, ale ni chciał iść jeszcze do swojego domku. Poszedł do pubu, który mieścił się w ośrodku, miał ochotę na lampkę koniaku, albo whisky.
- Dobry wieczór, słucham pana? – odezwał się kobiecy głos, zza baru.
Pan Krzysztof spojrzał na młodą kobietę i trochę go zatkało. Te kręcone czarne włosy, piwne oczy, może była trochę szczuplejsza, ale do złudzenia przypominała jego córkę Anię.
- Niech będzie Chivas. -Wreszcie wydobył z siebie, po długiej chwili, widząc lekkie zniecierpliwienie, w oczach dziewczyny.
Skinęła głową i szybkim ruchem ściągnęła z półki trunek. Bił z niej jakiś bliżej nieokreślony smutek, być może to tylko zmęczenie, długim dniem. Dzisiejsze słońce i duchota, nikogo nie oszczędzało.
- Ciężko się pracuje w takie upały, prawda – zagadał, mając nadzieję, iż ją trochę rozweseli.
Dziewczyna pokiwała głowa w ogóle się nie odzywając.
Zrozumiał, iż to było tak na odczep się, jej smutek był spowodowany czymś głębszym niż ciężki dzień w pracy. Nie odezwał się więcej, gwałtownie dopił whisky i poszedł do swojej kwatery.
Wiedział, iż teraz nie zaśnie, ta dziewczyna za mocno tkwiła w jego głowie. Podszedł do stolika, potem przypomniał sobie, o torbie podróżnej w której miał zeszyt i coś do pisania. Pisanie to najlepszy sposób, na ciężko zapowiadającą się noc.
wspomnienie ma coś z wiatru
zrywa się nagle i przenosi
w innym kierunku
nie tam gdzie zmierzamy
tylko tam gdzie chcemy…
Sklecenie tych kilku wersów trochę mu zajęło, bo na początku w głowie miał zupełny chaos. Teraz czuł się bardzo zmęczony, spojrzał na zegarek dwadzieścia po drugiej. Walnął się na łóżko i od razu zasnął.
Następnego dnia obudził się po dziewiątej, to zdecydowanie późno jak na niego, zwykle robi to około szóstej. Oczywiście, kiedy to jest normalna noc. Ta, taka nie była. Był trochę zły na siebie, ale w końcu jest na urlopie i chyba może sobie, na to pozwolić. – Usprawiedliwiał się przed sobą.
Po porannej toalecie, przypomniał sobie o latarni, którą, za każdym razem, kiedy tu był, odwiedzał. To jedna z najwyższych latarni w Polsce. Lubił z niej patrzeć na morze. Widok bezmiaru, uświadamiał mu swą marność i uczył pokory, a zarazem fascynował swym ogromem. Nie był typem fightera, który się nigdy nie poddaje, raczej filozofa, który się nad wszystkim zastanawia i wie, iż nic nie wie.
Kiedy wszedł na górę latarni, musiał trochę odsapnąć. To przeszło pięćdziesiąt metrów w górę, ale po chwili cały ten wyczerpujący wysiłek, zrekompensował mu, cudowny widok. Morze dzisiaj było wyjątkowo spokojne i mieniło się w błękicie i lekkiej zieleni. Dalej poza nim, niczego nie było widać, jakby dalej nic nie istniało, tylko ta głębia i bezkres. Pan Krzysztof trochę się rozmarzył, potem wyciągnął notes i zaczął pisać:
bezmiarze wieczności
wyrocznio życia
jestem kroplą wysychającą
na brzegu
chwilą bez znaczenia
po której pojawi się inna…
Tutaj, na razie skończył, nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. – Czas wracać – pomyślał.
Wchodząc do ośrodka, przypomniał sobie, o dziewczynie, która ostatniego wieczoru wywołała u niego spore emocje. Podobizna do jego córki, była bardzo wymowna, tylko ten smutek… uświadomił mu, iż nigdy nie widział swojej Ani w takim stanie. Z żoną, czasami było jakieś „ale”, jak to matka z córką, w okresie buntu, ale przed nim zawsze była uśmiechnięta. Taka córeczka tatusia. Teraz dopiero, zdał sobie z tego sprawę, iż nie raz coś w niej musiało zgrzytać i to z bardzo różnych powodów. o ile ktoś się zanurza, to chce co odkryć. Często tylko pozornie, jakiś wrak, albo tak zwany skarb. Tak naprawdę, człowiek się zanurza by poznać siebie. Stwierdzić, jaki jest naprawdę, w środku, to znaczy głębiej.
Niestety w swojej kwaterze, nie był w stanie nic sensownego ułożyć. Różnego rodzaju myśli, latały mu po głowie, nie potrafił się skupić, chwile z tym walczył, w końcu stwierdził, iż lampka koniaku dobrze mu zrobi.
- Słucham pana – odezwała się, tym razem, z uśmiechem.
- Poproszę lampkę Martella – powiedział, ciesząc się z takiej sytuacji.
- Proszę – podała lampkę Martella.
- Widzę, iż dzisiaj dopisuje pani humor, wczoraj była pani jakaś smutna.
- Tak, wczoraj wieczorem byłam strasznie zmęczona. Trzeci dzień pracy po czternaście godzin, masakra. Niektórzy klienci, piani, strasznie męczący, jak człowiek jest przemęczony niestety ludzie mają swoją wytrzymałość.
- No tak i ten skwar, daje się we znaki.
- Tak, ale dzisiaj, o czternastej kończę, czyli za godzinę, potem wybieram się na plażę, muszę się trochę zamoczyć w morzu, trochę popływać – powiedziała, bardzo zadowolona z tego faktu.
- No tak, to dobrze robi na przemęczenie.
- Och, nie ma pan pojęcia, jak mnie to cieszy.
- A pani przyjechała tutaj do pracy, czy…
- Tak, mieszkam we Wrocławiu, a adekwatnie studiuję.
- A co pani studiuje, jeżeli można spytać?
- Wychowanie Fizyczne, od dziecka coś trenowałam. Najpierw gimnastykę, potem pływanie. Teraz trochę żegluję, gram w tenisa, zimą jeżdżę na nartach. Uwielbiam ruch.
- Ja też lubiłem ruch, chociaż z wykształcenia jestem historykiem. Dzisiaj bardziej od historii i ruchu, wolę literaturę, szczególnie poezję.
- O? też lubię poezję, szczególnie Szymborską, ona uczy szacunku i pokory do świata, życia, pobudza mnie do refleksji.
- Tak, to prawda, jej wiersze często mają taką, filozoficzną refleksję.
Pan Krzysztof miło się zaskoczył rozmową z dziewczyną, teraz jeszcze bardziej przypominającą mu jego córkę. Jutro ją znowu odwiedzi, porozmawiają o poezji, może dowie się o niej czegoś więcej, na przykład jak ma na imię.
Kiedy wrócił do swojego pokoju, postanowił zmierzyć się ze swoimi szkicami i sklecić z nich coś konkretnego.
wspomnienie ma coś z wiatru
zrywa się nagle i przenosi
w innym kierunku
za kimś kogo już nie ma
do czasu który nie istnieje
obrazów których nikt nie namalował
tkwiących po ciemnej stronie oczu
pytam robiąc wdech
kim jestem
wydycham mówiąc
nie wiem
Nie był z tego jeszcze zadowolony, ale było to już coś, potrzeba trochę czasu, by dojrzał w jego głowie i potem będzie można, co nie co poprawić. Schował go do kieszeni koszuli i spostrzegł drugą kartkę, którą miał w tej samej kieszeni. Przypomniał sobie, iż oglądając morze z latarni, naszkicował wiersz. Położył obie kartki na stoliku. Postanowił pójść na spacer. Trochę się zasiedział, nad tym szkicem i potrzebował krótkiego resetu.
Idąc plażą wpatrywał się w fale, morze było o wiele bardziej niespokojne niż przed południem, kiedy spoglądał na nie z latarni. Niektórzy, młodzi śmiałkowie zanurzali się w nadchodzącej fali, by po chwili się wynurzyć z uśmiechem na twarzy. Młodość ma swoje prawa, a adekwatnie próbuje unieść się ponad nim. Gdy się ma te dwadzieścia parę lat, ma się poczucie złudnej nieśmiertelności. Większości, udaje się do wieku średniego i opowiadać na imprezach rodzinnych jakim to się było szalonym i jakie to życie było piękne. Ci których to szaleństwo zabiło, milczą. Nie dane im było dożyć okresu, kiedy to człowiek jest stary, piękny i bogaty. – Trudno powiedzieć, czy człowiekiem kieruje rozum, czy jakieś szaleństwo, które w końcu go zniszczy – pomyślał, ale nie chciał już brnąć w ten dołujący temat.
Temperatura była w sam raz, nie było już skwaru, a delikatny wiatr od morza dodawał rześkości. Spojrzał na zegarek, dochodziła siedemnasta. W tym rejonie nie ma na szczęście, jeszcze takich tłumów, jak w Mielnie czy Kołobrzegu, można swobodnie się poruszać i rozmyślać. W pewnym momencie zobaczył dwie zakonnice w białych habitach, zupełnie jak w piosence Budki Suflera „Jolka Jolka”. Były zajęte rozmową i sprawiały wrażenie, jakby nie miały pojęcia, iż są na plaży. Po chwili wybiegły z morza, dwie młode dziewczyny, z gołymi piersiami.
Gnały do swoich ręczników, potem gwałtownie się wycierały, widać było jak drżą z zimna, chyba za długo pluskały się w wodzie. Cały ten widok rozbawił pana Krzysztofa. Najpierw zakonnice, potem zziębnięte panny topless. Dwa światy, które w ogóle się nie zauważają i nikt nikogo nie gorszy.
Jakieś dwieście metrów dalej, zobaczył zbiegowisko ludzi patrzących w stronę łódki, to była łódź ratownicza, coś się musiało stać.
- Co się stało? – zapytał jednego z mężczyzn.
- Jakaś dziewczyna się straciła, w morzu, jej koleżanka zawiadomiła ratowników. Szukają jej, dwóch płetwonurków penetruje okolicę, na racie nic nie znaleźli. Pan Krzysztof strasznie tą wiadomością się przeraził. Szybkim krokiem ruszył w powrotną drogę. Przez chwilę biegł, ale długo nie dał rady, strasznie się zasapał i poczuł lekkie kłucie w okolicy serca.
Kiedy dotarł do swojej kwatery, był zupełnie wykończony, słowa, które usłyszał od tamtego mężczyzny, przypomniały mu o jego tragedii. Gdyby to był młody mężczyzna, prawdopodobnie nie wywołałyby takiej paniki. Wcześniej na chłodno rozmyślał, o szalonej młodości i różnych skutkach tego szaleństwa. Niestety, młoda kobieta, choćby nie miał pojęcia, jak bardzo to na niego działa, teraz żałował, iż wybrał się tutaj, nie spodziewał się takiej sytuacji. – Ta dziewczyna! Powiedziała, iż ma ochotę popływać, po pracy. Tak bardzo przypomniała mu jego córkę. Gdyby to była ona, to oznaczałoby, iż to jakiś chichot losu. Stał tak na środku pokoju i cały drżał z niepewności. Nie był w stanie usiąść, chciał poznać prawdę, postanowił pójść do baru i kogoś o nią zapytać.
Kiedy nacisnął klamkę od drzwi złapał go silny ból w klatce piersiowej. Zgiął się w pół, potem osunął na podłogę. Czuł, iż to są ostatnie jego chwile, teraz już nic nie było ważne, oprócz pytania, czy tak właśnie miało być, czy to tylko taki zbieg okoliczności. Przyjechał tu pogodzić się z morzem i umrzeć. Myślał, iż jego odejście będzie takie na spokojnie, nie teraz, na pewno nie teraz, a ta młoda dziewczyna… czy to coś miało oznaczać, czy…
- Nie żyje! – stwierdził lekarz, podnosząc się z nad ciała denata.
- Cóż… starszy pan przyjechał na wczasy, a tu serce nie wytrzymało tych upałów – odezwał się jeden z ratowników medycznych.
- Tak, starsi ludzie powinni uważać w takie dni, no szkoda człowieka, ale przynajmniej nie było tak jak wczoraj, kiedy ta durna małolata, zawiadomiła ratowników, iż jej koleżanka, poszła niby popływać i nie wraca – powiedział nerwowym tonem, drugi z ratowników.
- Ani nie gadaj, szukali jej trzy godziny, myśmy tam stali bezsensownie. Dobrze, iż policja zaczęła ją pytać o szczegóły, bo by jej do teraz szukano.
- No cóż, psychiczni na plaży też się zdarzają, albo zapłaci za wszystko, ale co bardziej prawdopodobne wezmą ją do wariatkowa – powiedział, kręcą głową lekarz.
Jeden z ratowników spojrzał na leżącą na stoliku kartkę.
bezmiarze wieczności
wyrocznio życia
jestem kroplą
wysychającą na brzegu
chwilą bez znaczenia
po której pojawi się inna…
Potem przeczytał drugą kartkę. Trochę się zamyślił, te słowa miały coś w sobie. Kompletnie nie znał się na poezji i gdyby nie te okoliczności, zapewne, nie zwróciłby uwagi na jakieś zapisane kartki, ale teraz przez te słowa, czuł jakąś duchową więź, z tym martwym człowiekiem. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego, ale było to uczucie ponad życiem i śmiercią, wymykający się wszelkim określeniom.
- Co z tobą? – zapytał jego kolega.
- Facet pisał wiersze? – odpowiedział, jeszcze lekko zamyślony.
- Niektórzy ludzie na starość tak mają, jeden pisze wiersze, drugi maluje – odpowiedział współpracownik.
- Wezmę sobie te kartki z wierszami, chyba nikt mnie nie oskarży o kradzież – odezwał się ratownik, chowając je do kieszeni.
- Po co ci coś takiego?
- W tych słowach jest dużo niepokoju, a zarazem spokoju. Nie wiem, nie znam się, ale na mnie jakoś działają, przemawiają, nie wiem… jest w nich coś... Ktoś tu po nas przyjdzie, posprzątać i prawdopodobnie wyrzuci je do kosza, a tego bym nie chciał, te słowa tworzą miedzy tym martwym człowiekiem, a czytającym, jakąś ponad czasową relację, o której nie mam pojęcia, ale po prostu ją czuję.
Koniec.
Statystyki: autor: Krokus — 30 gru 2024, 16:53