Znalazł numer, pod którym mieszkała Blondi i wezwał domofon. Spytała słucham? Odpowiedział: poczta. Nie chciał tak od razu mówić, kto, może już dawno go zapomniała.
Kiedy zobaczyła go w drzwiach, od razu poznała tę twarz, ale bardziej jak senną marę z zaświatów.
- Marek!? Skąd ty tutaj? – Trochę ją zamurowało, niedowierzając w to co widzi.
Lekko się uśmiechnął widząc jej minę, on zupełnie by jej nie poznał. Strasznie się zestarzała, to ona bardziej przypominała istotę z zaświatów. Zaprosiła go do środka, będąc jeszcze w lekki szoku.
- No to jeszcze raz zapytam, skąd się wziąłeś – zapytała już na spokojnie.
- Przyjechałem na urlop. Wczoraj byłem na rynku w pubie i spotkałem Andrzeja.
- A, rozumiem dał ci namiary na mnie. Fajnie, iż wpadłeś, dobrze wyglądasz, ile to już lat? – Spojrzała na niego jakby znowu nie wierząc w to co widzi.
- Trzydzieści – powiedział spoglądając na jej twarz, pełną zmarszczek, wychudzoną. Nic nie zostało z tej pięknej, pełnej seksu dziewczyny, której ciało potrafiło rozpalić każdego faceta do czerwoności.
- Co, przyglądasz mi się? No niestety, nic już interesującego ze mnie nie zostało – stwierdziła z uśmiechem, zapalając papierosa.
- Nie, no trzymasz się, nie będę pytał, ile masz lat, bo…
- Miesiąc temu skończyłam sześćdziesiątkę, a kawa i papierosy, to dieta, dzięki której się tak trzymam. – odpowiedziała z nutką ironii, widząc w jego oczach małe zakłopotanie.
- Wiesz… ja jakoś do tej diety nigdy nie miałem przekonania – odpowiedział z lekkim sarkazmem, nabierając większej pewności siebie.
- Tak, wiem, u ciebie dużo ruchu i same odżywcze rzeczy.
- Tak, na śniadanie boczek z chrzanem, na obiad golonko z musztardą, na kolację cztery piwa.
- Hahaha…. – poczucia humoru, jak słyszę nie straciłeś. No, ale chyba nie przyszedłeś tutaj opowiadać mi jakieś kawały?
- Wiesz… przyjechałem tutaj trochę powspominać, Andrzej mówił… ponoć odwiedzasz… - lekko zadrżał mu głos.
- Tak, czasami odwiedzam grób Agaty, to była moja przyjaciółka, w życiu miałam ich niewiele, wszystkie już nie żyją – odpowiedziała, zapalając papierosa.
- Chciałbym… no wiesz… nie byłem na jej pogrzebie, nie mogłem, to by mnie zabiło. Teraz jestem na to gotowy, wiesz… - Nie potrafił dokończyć zdania.
- Tak, może jutro gdzieś o piętnastej? – zaproponowała, widząc, iż Marek zaczyna nie panować nad emocjami. Zdawała sobie sprawę, iż ten powrót po tylu latach jest dla niego wielkim wyzwaniem.
- Okej. – odpowiedział już spokojnym tonem.
- Czekaj przed głównym wejściem na „Jeruzalem” – oznajmiła wpatrując się w ścianę, dało się wyczuć, iż nie miała ochoty na dalszą rozmowę, wróciła przeszłość, ta, która pojawia się czasem, jak bolący ząb w samym środku nocy.
- Dobra – odpowiedział podnosząc się z fotela, on też nie miał ochoty na jakąś rozmowę o niczym.
Po wyjściu od Blondi, cała ta grobowa atmosfera minęła. Miał ochotę na dalsze zwiedzanie znajomych ulic i poznawanie na nowo rodzinnego miasta. Z Długiej skręcił na Browarną. Zatrzymał się przed jedną ze starych kamienic, tam mieszkała jego babcia. Przypomniały mu się smaki dzieciństwa, ryż z jabłkami, pyzy z mięsem i najlepsze na świecie placki ziemniaczane. Jego rodzice rozwiedli się jak miał dziesięć lat. Matka pracowała jako kelnerka nigdy nie mając dla niego czasu, kilka lat po rozwodzie zachorowała na raka trzustki i pół roku po diagnozie było po niej. Z ojcem spotkał się kilka razy, ale kiedy wyjechał ze swoją nową żoną na zachód, nie miał już z nim kontaktu. Została mu tylko babcia, matka jego matki, która go wychowała i sprawiła, iż jego młode życie, było zupełnie normalnym, pozbawionym cierpień i poczucia samotności. Teraz kiedy patrzył na tę starą kamienicę widział w niej ciepło, które pozwoliło mu zaistnieć bez kompleksów i poczucia winy, jak to w wielu rozbitych rodzinach bywało. Zrobił zdjęcie telefonem i ruszył dalej bardzo wzruszony tym widokiem, prawdopodobnie w wielu starych kamienicach, kryją się ciepłe duchy, dzięki którym ten świat ma w sobie trochę ciepła dla tych chłodno potraktowanych, przez los.
Minął skrzyżowanie z ulicą Wojska Polskiego i znalazł się na Wileńskiej. Mieściły się tam dwie szkoły Budowlanka i Szkoła Wielozawodowa, zwana Gastronomikiem i właśnie do niej uczęszczał po skończeniu podstawówki. Ciastkarz, brzmi trochę śmiesznie, jak na człowieka, który zamiatał podłogi największymi zadymiarzami na dyskotekach. Zawód, w którym nie licząc praktyk szkolnym, nigdy nie pracował. Chociaż w domu lubił, od czasu do czasu, upiec jakieś ciasto i nie raz zaimponował tym niejednej kobiecie.
Jego nauka w tych murach przypadła na okres przemian. Komuna upadała, aż wreszcie upadła. Wtedy jeszcze nie do końca rozumiał, co się stało. Życie kilka się zmieniło, chociaż to, iż zniknęły kartki, a pojawiło się więcej towaru, było jakimś plusem. No i słowo „Solidarność” było chyba najpopularniejszym słowem, w tamtych czasach.
Spoglądając na okna pierwszego piętra, przypomniała mu się pani od matematyki. Była działaczką podziemia, która zwycięstwo nad komuną strasznie przeżywała. Na lekcjach często zagadywało się ją, na tematy polityczne albo turystyczne i połowa lekcji była z głowy. Kiedy opowiadała o podróżach, Marka zawsze zastanawiało, jak ona tego dokonywała w czasach głębokiej komuny? Prawie cała zachodnia Europa, USA, Kanada, Argentyna? Była koło siedemdziesiątki, stara panna, z którą raczej żaden facet by nie wytrzymał. Uczyła, bo prawdopodobnie nie wiedziała co ma z sobą zrobić. Po paru latach dowiedział się, kim tak naprawdę była ta wojowniczka wolności.
Stojąc na bramce w „Kwadransie”. Gdzieś w okolicach godziny czwartej nad ranem, zawsze zbierali się jacyś niedopici kolesie, którzy ostatniego drinka postanawiali wypić właśnie w tym night clubie. Bramkarze ich wpuszczali wiedząc, iż te wszystkie podejrzane typy niczego złego nie zrobią, tylko wleją w siebie, ten ostatni promil, za pomocą którego będą mogli spokojnie zasnąć. Pewnego razu przyszło dwóch byłych ubeków. Wszyscy ich znali, Misiaczek i Bolek, po upadku komuny najpierw handlowali walutą, potem jeden z nich założył agencję towarzyską, drugi miał warsztat samochodowy. Tego typu ludzie zawsze wiedzieli, jak się ustawić. Marek siedząc obok nich przy barze, wsłuchiwał się mimo woli, w rozmowę. Wspominali stare dobre, komunistyczne czasy i obśmiewali jakiegoś cinkciarza, swoich współpracowników, albo dawnych opozycjonistów. W pewnym momencie Marek wtrącił się do rozmowy pytając panią Racimowicz. Spojrzeli na niego i zarechotali. Okazało się, iż z jej działalność podziemna, miała drugie dno. Była informatorem i dzięki niej U.B wiedziało wszystko, o raciborskiej Solidarności, również zagraniczne kontakty były im znane. Dlatego też ta pani mogła podróżować, gdzie tylko chciała. Początkowo faktycznie była oddaną działaczką opozycji, ale ubecja gwałtownie ustaliła, iż jaj papiery ukończenia wyższej uczelni nie są prawdziwe, więc dali jej do zrozumienia, iż albo załatwią jej konkretny dyplom, albo jako oszustka, pójdzie siedzieć. W kraju prawdopodobnie było wielu takich bohaterów, teraz tak jak ci dwaj ubecy spokojnie sobie żyją, ciesząc się powszechnym szacunkiem. Zapraszają ich szkoły, udzielają wywiadu lokalnym mediom, jednym słowem opłaciło się. Tylko ciekawe, co czują, gdzieś tam, głęboko w środku? Czy z tego wszystkiego śmieją się, jak ci dwaj ubecy, dla których życie, to taka komedia klasy „B”. o ile nie, to chyba często chodzą do kościoła i długo się modlą, wierząc w boskie miłosierdzie. – Wystarczy tych wspomnień – pomyślał i ruszył w stronę rynku, miał ochotę napić się kawy.
Usiadł w ogródku Raciborskiej, tak jak wczoraj, kawałek dalej był pub Andrzeja, ale nie miał teraz ochoty na rozmowy ze znajomymi, chciał posiedzieć i przez chwilę, nad niczym specjalnym się nie zastanawiać. Kiedy kelnerka przyniosła mu małą czarną, kilka stolików dalej usiadło trzech młodych mężczyzn. Dało się zauważyć, iż regularnie odwiedzają siłownię, albo trenują jakieś sporty walki. Zaczęli z czegoś głośno się śmiać, czuli się bardzo pewnie, kelnerka przyniosła im piwo, coś jej powiedzieli i znowu zarechotali. Jeden z nich miał koszulkę z kotwicą walczącą, znakiem Polski Walczącej. Marka bardzo zniesmaczył ten widok. Dzisiaj byle idiota może coś na sobie takiego ubrać i się z tym obnosić. interesujące czy za dwadzieścia lat ten młody człowiek zrozumie, iż zachowywał się jak debil? Czy może w jego mózgu, to coś odpowiedzialne za refleksje, od urodzenia nie funkcjonuje. gwałtownie wypił kawę, nie mając ochoty dłużej tu siedzieć.
Wracając do hotelu przypomniały mu się słowa Lemmy Kilmistera, lidera heavy metalowej grupy Motorhead: Jak jesteś martwy, to o tym nie wiesz, to ci wokół ciebie cierpią, jak jesteś głupi jest identycznie.
Statystyki: autor: Krokus — 27 sty 2025, 09:46