**Nieudana operacja**
Marek nie wyszedł, tylko wypadł z samochodu. Tylko trzy rutynowe zabiegi, a czuł się, jakby całą zmianę dźwigał worki z cementem. Kręgosłup bolał, w głowie szumiało, a oczy piekły jak po nieprzespanej nocy.
W domu rzucił się na kanapę, nie rozbierając się, zamknął powieki i natychmiast zapadł w sen. Obudził go drażniący dźwięk telefonu. Szyja zdrętwiała od niewygodnej pozycji, a wstawać nie miał siły. *”Cholera. Chyba jestem chory”*, pomyślał Marek, z trudem otwierając oczy.
Telefon milkł na chwilę, by zaraz znów zawibrować irytującą melodią. *”Trzeba było to zmienić.”* Niechętnie wyciągnął komórkę z kurtki.
— Tak? — ochrypłym od snu głosem odpowiedział, po czym odkaszlnął. — Tak — powtórzył wyraźniej.
— Marek, jestem na lotnisku. Samolot za godzinę. Tata w szpitalu, zawał. Bądź kolegą, zastąpisz mnie? Nie mam kogo prosić — usłyszał w słuchawce głos kolegi z pracy, Krzysia Nowaka.
— Ja… nie czuję się dobrze. Jakiś wirus. Zadzwoń do Jacka.
— Daj spokój. Wypij kawę, weź lek. Jacek? Wiesz, jak jego żona zareaguje na nadgodziny — uzna za zdradę. A Paweł to jeszcze nowicjusz. Kowalski dwóch zmian z rzędu nie pociągnie, za stary. Wracam pojutrze. Wyratujesz? Odrobię.
*”Czyli umrzyj, ale kolegę ratuj. Akurat teraz”*, przemknęło Markowi przez myśl.
— No dobra — westchnął ciężko.
— Co mówiłeś? — doprecyzował Krzyś.
— Zastąpię cię. Szczęśliwej podróży.
— Jesteś prawdziwym przyjacielem! Ja za ciebie… — Krzyś zaczął mówić szybko, ale Marek przerwał połączenie.
Do nocnej zmiany został czas. Wziął prysznic, ogolił się, wypił mocną kawę. Nieco otrzeźwiał. Nie chciało mu się wracać do szpitala, z którego wyszedł zaledwie kilka godzin temu. *”Poradzę sobie. Może będzie spokojnie”*, pomyślał, ubierając się.
Pierwsze godziny na oddziale mijały w ciszy. Sen ciążył powiekom, głowa opadała na stół. Potrząsnął nią, otrząsając się z otępienia. Kolejna kawa pomogła tylko na chwilę.
— Marek Andrzejewicz — usłyszał z oddali. Ktoś potrząsnął jego ramieniem.
Zasnął. Podniósł głowę. Przed nim stała pielęgniarka Agnieszka.
— Przywieźli chłopca…
— Zaraz schodzę — powiedział, zrzucając z siebie resztki snu.
Opłukał twarz zimną wodą. Zagotował czajnik, wsypał dwie łyżki kawy, po namyśle dorzucił trzecią. Poparzył usta, pijąMarek spojrzał na Agnieszkę i nagle zrozumiał, iż czasem największe rany goją się nie przez medycynę, ale przez przebaczenie.