Opera w dżungli

adamaswtrasie.blogspot.com 2 miesięcy temu
Pierwsze informacje o Manaus zdobyłem czytając najlepszą chyba część opowieści o przygodach Tomka Wilmowskiego (Tomek u Źródeł Amazonki – przez wiele lat ostatnia część cyklu, na kontynuację trzeba było czekać aż 20 lat). Stąd wiedziałem, iż na przełomie XIX i XX wieku mieszkańcy miasta byli na tyle bogaci, by wybudować sobie w centrum olbrzymi gmach Opery – Teatro Amazonico to eklektyczny, bogato zdobiony budynek wzorowany nieco na operze paryskiej.
Opera Amazońska
Może jest trochę krzykliwy, ale taką ładną, secesyjną krzykliwością (nie to co Wielka Otwarta Paczka Chusteczek Higienicznych w Sydney) i od razu widać, iż to budynek przeznaczony dla Sztuki przez duże sz. Mediolańską La Scalę można minąć wcale się nie orientując koło czego się przeszło, a tu od razu wiadomo. Kultura. Jeszcze do tego fikuśna fontanna (ale normalna, nie jakieś nowoczesne rokokoko) oraz dawne tory tramwajowe i mamy centrum dynamicznie rozwijającego się miasta epoki rewolucji przemysłowej i fin de siecle.

Centrum miasta
Zbiorniki na kauczuk, złoto Manaus
Czyli ta sama sytuacja co w Iquitos (a jak ktoś nie chce do dżungli jechać, bo tam parchato, komary rypią i inne takie to: Łódź – może drogi trochę gorsze, ale za to włodarze jeszcze mniej o tą secesyjną perłę dbają; jest też dużo bliżej): Manaus wykwitło na fali kauczukowej gorączki, wszak dżungla po horyzont i za horyzont. W sumie miasto tak się rozwinęło, iż trzeba było kawałek tej dżungli płotem ogrodzić i zrobić Muzeum Amazonii – MUSA. Można tam na przykład wejść na wieżę widokową by niczym Bilbo Baggins spojrzeć na puszczę z wysokości. Landszaft jak landszaft – zamiast Samotnej Góry widać wieżowce Manaus, a tak to korony drzew w każdą stronę.

MUSA - Muzeum Amazonii
Zdecydowanie – centrum Manaus jest chyba bardziej imponujące niż Iquitos. I dużo bardziej zaniedbane. O bezpieczeństwie choćby nie wspominam. Ów Holender, Carlos, o którym wspominałem przy okazji Gringolandii na Voyagerze na Amazonce wieczorem wyszedł z hotelu (mieszkał w nim te 20 lat temu) i zwinęła go policja. Dlaczego? Bo było niebezpiecznie. Zapakowali Białasa i odstawili do hotelu. Jak przestępcy na motorach zastrzelą miejscowego, to jest to sprawa lokalna. Jak inostrańca, to robi się problem. A żadna służba w tak skorumpowanym kraju jak Brazylia nie lubi jak jej się przeszkadza i wściubia nos w sprawy i sprawki. Lepiej Gringo przypilnować, jak potem odpowiadać (to słuszna koncepcja, sam też staram się zapobiegać problemom niż później się martwić). Sam hotel – potem się doń wprowadziliśmy, pierwszą noc spędziliśmy w hipisowskim hostelu, droższym i choć bardziej wymuskanym, to mniej komfortowym, takim dla Białych hipisów – okazał się być schludny (może lekko ubarwiam: na pewno był mieszkalny).
Ulice Manau
Co mnie w Manaus zaskoczyło to to, iż oprócz faweli – jesteśmy w Amazonii, część z nich to nadrzeczne palafity – znajdują się tu też siedziby i centra badawcze wielkich międzynarodowych koncernów, i to z różnych branż, także wysokich technologii. Do tego obowiązkowo ogrodzone dzielnice bogatych.
- Teraz to zamknijcie okna – zakomenderował nasz kierowca, kiedy jechaliśmy do MUSE i ogrodu zoologicznego usytuowanego na terenie jednostki wojskowej specjalnych sił dżunglowych.
Dlatego dobrze jest poruszać się po mieście z kimś sprawdzonym – będzie wiedział, gdzie nikt nie sprzeda kosy pod żebro (albo gdzie szanse na to są mniejsze – w tym dwumilionowym mieście jest naprawdę spora przestępczość). Skąd mieliśmy kierowcę? Dzięki Carlosowi. Dwadzieścia lat temu poznał w Manaus Amstronga (tak, chłop dostał imię po astronaucie który jako pierwszy postawił nogę na Księżycu, Neilu Armstrongu; ot, mamie się spodobało). Amstrong zaś pracuje w turystyce i zna, może nie płynnie, kilkanaście języków. Potrafi też powiedzieć kilka zdań po polsku, i to nie tylko wyuczonych (jego siostrzeniec także uczy się naszego języka – widać trafiają tu i turyści z Polski). Tak więc ów Amstrong załatwił nam kierowcę – chłopak bardzo sympatyczny, choć nie tak uzdolniony lingwistycznie. Co prawda my nie mówiliśmy wcale po portugalsku, ale on za to słabo po angielsku, ledwo po hiszpańsku – i wcale po naszemu. Niemniej powoziliśmy się po mieście, skoczyliśmy także nad Rio Negro zobaczyć gigantyczny most spinający brzegi tej potężnej choćby w porze suchej rzeki. To zdaje się jedyny most na tym mającym kilka tysięcy kilometrów długości cieku.

Most na Rio Negro
Amstrong załatwił nam także łódź – ponieważ nie ukrywam, iż odkąd dowiedziałem się, iż w Manaus pojawiły się z dawna niewidziane petroglify, stały się moim głównym punktem na turystycznej mapie miasta – choćby ważniejszym niż gargantuiczna opera. Na początku kombinowaliśmy jak dostać się tam od strony lądu – to kilkanaście kilometrów od centrum – ale miejscowi odradzili. Podobno tamtejsza dzielnica nie była najbezpieczniejsza dla Gringos, a i dostęp na ową kamienną plażę miał być reglamentowany. Łodzią nie było problemu.

Panorama miasta od strony Rio Negro
Trzeba było się jednak pospieszyć – zaczynała się pora deszczowa (tak, przez kilka dni pobytu w Manaus nieustannie lało), a Amazonka, zasilana coraz to obfitszymi opadami w Andach (kiedy dwa tygodnie wcześniej wyruszaliśmy z Limy do Iquitos właśnie zbierało się tam na tradycyjne, choć delikatnie spóźnione, o tej porze roku ulewy). Udało się – bo kiedy będzie następna okazja by zobaczyć to, niech będzie, stanowisko archeologiczne nie wiedzą nawet najstarsi klimatyści górale.
Idź do oryginalnego materiału