Może, jak ciężki owoc, głowę składała na jego ramieniu..
Potem patrzyła, jak wychodzi i ukryta w cieniu,
w rogu pokoju, w półmroku, czekała tego wyroku.
W pozornym bezruchu trwała na sofie, niby snem obrzmiała,
a wewnątrz płonąca.. niewytrwala..
I odliczała godziny do jego powrotu.
Nic nie robiła.. nalała mleka kotu.
Przetarła kurze. Przyglądała się chmurze za oknem
i tak przez cały dzień.
Krążyła po mieszkaniu i jej ukochanego cień
wysuwał się co raz skądeś..
A to zza nadgarstka, gdy przesuwała bransoletkę..
Muskał ją za uchem kosmykiem odgarnianych włosów..
Wciąż i wciąż trwała w ciszy, nasłuchując znajomych odgłosów.
On wracał spóźniony o noc lub brzask.
Słyszała zamka trzask i udawała, iż śpi.
Zamykał od sypialni drzwi,
wsuwał się do łóżka i szeptał:
- Moja mała.. I całując ją czule, mówił:
- Kocham Ciebie, nie Lusię, chodź Cię utulę..
Kto wie, może czasem chadzała na dworzec
wyobrażając sobie inne życie..
Skrycie, z peronu, spoglądała na ludzi w przedziałach,
gdy pociąg ruszał.
Lecz zawsze jej się zdawało, iż to ona się cofa, a nie świat się wzruszał..
I może lubiła widok dzieci, szczególnie dziewczynek.
Obok dworca, w miasteczku, był rynek.
Czy i tam przechadzała się latem,
z malutkim pieskiem i z chorym bratem..?
Mogli siadywać po przeciwnych stronach stolika w słońcu.
Podpatrywać, jak na drugim końcu placu
przed katedrą po ocienionej stronie
ubrany na biało berbeć dokucza suchej nonnie.
Jak się Giuseppe z córeczką na ręku wynurza z jatki
i zmierzają prosto do lodziarni.
Jak smagli chłopcy przekomarzają się obok fontanny.
Może to były ich misteria.
Bez słów, w półuśmiechach.
W półoddechach.
Trochę w zawstydzeniu.
Ukradkiem.
W zamyśleniu.
O porzuconym szczęściu.
I o poświęceniu.