DŹWIĘK DZWONKA PRZERWAŁ CISZĘ, ogłaszając nieproszonych gości. Lucyna zdjęła fartuch, otarła dłonie i podeszła do drzwi. Na progu stała córka z młodym mężczyzną. Wpuściła ich do mieszkania.
— Cześć, mamo! — dziewczyna cmoknęła ją w policzek. — To jest Tomek, będzie z nami mieszkać.
— Dzień dobry — mruknął chłopak.
— A to moja mama, ciocia Lucyna.
— Lucyna Wojciechowska — poprawiła córkę.
— Mamo, co na kolację?
— Grochówka i parówki.
— Nie jem grochówki — odparł Tomek, rozzuł się i ruszył w stronę pokoju.
— No co ty, mamo, Tomek nie lubi grochu! — Hania wybałuszyła oczy.
Chłopak rozsiadł się na kanapie, rzucając plecak na podłogę.
— To adekwatnie mój pokój — warknęła Lucyna.
— Tomku, chodź, pokażę ci, gdzie będziemy mieszkać! — zawołała Hania.
— A mi tu dobrze — burknął, wstając niechętnie.
— Mamo, wymyśl coś dla Tomka.
— Nie wiem, zostało pół opakowania parówek — wzruszyła ramionami.
— Spoko, z musztardą i keczupem, i chlebem — rzucił.
— No super — Lucyna ruszyła w stronę kuchni. — Najpierw znosiła do domu koty i szczeniaki, a teraz to… Nakarm go sobie sama.
Nalała sobie grochówki, wrzuciła na talerz dwie zrumienione parówki, sięgnęła po sałatkę i zaczęła jeść.
— Mamo, czemu jesz sama? — Hania wpadła do kuchni.
— Bo wróciłam z pracy i jestem głodna — odparła, gryząc parówkę. — Kto chce jeść, niech sam sobie nakłada. I jeszcze jedno — dlaczego Tomek ma tu mieszkać?
— No bo to mój mąż.
Lucyna prawie się zakrztusiła.
— Jaki mąż?!
— No taki. Jestem dorosła i decyduję sama! Mam już dziewiętnaście lat!
— choćby mnie nie zaprosiliście na ślub.
— Nie było ślubu, tylko urząd! Skoro jesteśmy małżeństwem, to razem mieszkamy! — Hania spojrzała na matkę z wyrzutem.
— Gratulacje. A czemu bez wesela?
— Jak masz pieniądze na wesele, to nam je daj, my znajdziemy na co wydać.
— Rozumiem — Lucyna wciąż jadła. — A czemu akurat u nas?
— Bo oni mieszkają w kawalerce we czwórkę!
— Wynajęcie czegoś nie wchodzi w grę?
— Po co płacić, skoro mam swój pokój? — zdziwiła się Hania.
— No tak.
— To dasz nam coś zjeść?
— Hanuś, garnek na kuchence, parówki na patelni. Jak mało, to w lodówce pozostało pół opakowania. Bierzcie i jedzcie.
— Mamo, nie rozumiesz! Masz teraz ZIECIA! — podkreśliła ostatnie słowo.
— I co? Mam zaraz zatańczyć krakowiaka z radości? Haniu, wróciłam zmęczona, darujmy sobie te teatry. Macie ręce, ogarnijcie się same.
— Dlatego jesteś sama!
Hania cisnęła matce gniewne spojrzenie i wybiegła, trzasnąwszy drzwiami. Lucyna zjadła, pozmywała, przetarła stół i poszła się przebrać. Spakowała torbę i ruszyła na siłownię. Kilka wieczorów w tygodniu spędzała na basenie i ćwiczeniach.
O dziesiątej wróciła do domu, marząc o herbacie. W kuchni zastała pobojowisko — ktoś próbował gotować. Pokrywka od garnka z grochówką zniknęła, a sama zupa wyschła i popękała. Opakowanie po parówkach leżało na stole, obok zesztywniałego chleba bez folii. Patelnia była przypalona, a jej powłokę ktoś porysował widelcem. W zlewie stały brudne naczynia, a na podłodze lśniła słodka kałuża. W powietrzu unosił się zapach papierosów.
— Ciekawe. Hania nigdy tak nie bałaganiła.
Otworzyła drzwi pokoju córki. Młodzi pili wino i palili.
— Hania, posprzątaj w kuchni. Jutro kupisz nową patelnię — rzuciła i wyszła, nie zamykając drzwi.
Hania poderwała się i pognała za nią.
— Dlaczego my mamy sprzątać? Skąd wezmę pieniądze na patelnię? Nie pracuję, studiuję! Żal ci garnków?!
— Haniu, znasz zasady: zjadłeś — posprzątaj, nabałaganiłeś — posprzątaj, coś zniszczyłeś — wymień. Każdy sprząta po sobie. I tak, żal mi patelni. Kosztowała nie grosze, a teraz jest do wyrzucenia.
— Po prostu nie chcesz, żebyśmy tu byli! — wybuchnęła Hania.
— Nie — odparła spokojnie Lucyna.
Nie miała ochoty na kłótnie. Hania nigdy wcześniej tak się nie zachowywała.
— Ale ja mam tu swoją część!
— Nie. Mieszkanie jest moje. Zarobiłam na nie, kupiłam. Ty jesteś tylko zameldowana. Nie rozwiązywajcie swoich problemów moim kosztem. jeżeli chcecie tu mieszkać — przestrzegajcie zasad.
— Całe życie żyłam według twoich zasad! Wyszłam za mąż i teraz nie możesz mi rozkazywać! — pisnęła Hania. — Poza która, już się nażyłaś, powinnaś nam odstąpić mieszkanie!
— Oddam wam cały klatkowy korytarz i miejsce na ławce. Wyszłaś za mąż? Nie pytałaś mnie. Śpisz tu sama albo z “mężem”, ale gdzie indziej. On nie będzie tu mieszkał.
— Zadb się tym mieszkaniem! Tomku, wynosimy się! — krzyknęła Hania i zaczęła pakować rzeczy.
Po chwili do pokoju Lucyny wtoczył się “zięć”.
— Słuchaj, starucha, nie rób scen i będzie git — zachwiał się na nogach. — Nie wyjdziemy w nocy na zbity pysk. Jak się ustatkujesz, to może choćby nie usłyszysz, jak się kochamy.
— Jaka starucha?! — wściekła się Lucyna. — Twoja “starucha” zostawiła cię w domu! Zabieraj swoją “żonę” i wynoście się!
— No to masz! — Chłopak zamachnął się pięścią.
— Aha, teraz.
Lucyna złapała go za nadgarstek, wbijając w niego paznokcie.
— Ał! Puść, wariatko!
— Mamo, co ty robisz?! — Hania próbowała odciągnąć matkę.
Lucyna odepchnęła córkę i kopnęła Tomka w krocze, a potem uderzyła go łokciem w gardło.
— Zgłoszę cię na policję! — zaskomlał.
— Zaczekaj, sama ich wezwę, żeby ci było łatwiej!
Młodzi szybkoPo pół roku spotkała Hanię w sklepie – stała w kolejce do kasy, trzymając w ręku paczkę tanich parówek i chleb, a jej oczy zaszły łzami, gdy zobaczyła matkę.