Dzień 17 sierpnia
Znowu zaufałem człowiekowi. Siedziałem przy kuchennym stole, naprzeciw nieznajomej kobiety, i słuchałem jej cichego szeptu, kiedy spoglądała na mnie:
Co mam z tobą zrobić? mówiła, przypominając sobie, jak kiedyś mówiła babci, iż nie powinna była mnie wziąć
Miałem już trzy lata, a mój słuch wyczuwał każdy niuans ludzkiego głosu. Zrozumiałem, iż nie podoba się mi ta pani i iż nie potrzebuje mnie w swoim życiu. Wiedziałem, iż jej właścicielka odeszła. Tej nocy leżałem u stóp starszej kobiety i widziałem, jak jej dusza lekko unosi się ku sufitowi i wypływa przez otwarte okno.
Po jej odejściu w mieszkaniu pojawiły się nowe rzeczy. Nie podobał mi się ich zapach. Starałem się unikać wzroków ludzi, którzy wkraczali do mojego domu. Ten kiedyś ciepły i przytulny pokój nagle stał się zimny i nieprzyjazny.
Pewnego dnia po prostu zniknąłem z mieszkania. Kobieta, która teraz zamieszkała w tym lokalu, wyszła do kuchni, by nakarmić kota, i zobaczyła, iż jedzenie z wczoraj pozostaje nienaruszone.
Może tak lepiej odetchnęła z ulgą.
Wyszedłem sam, nie czekając, aż mnie wyrzucą lub potraktują jak niepotrzebny grat. Przez otwarte drzwi przemykałem, gdy w środku ciągle coś wnoszono i wynoszono.
Moja wędrówka prowadziła przez nieznane dotąd ścieżki. Przeskakiwałem przez płoty, przechodziłem przez ulice, omijałem miejsca, w których zapanował chłód i brak miłości. Dzieci rzucały w mnie kamienie, dwukrotnie spadłem z dachu, ale wciąż uparcie trzymałem się z dala od przeszłości.
Zatrzymałem się dopiero, gdy wyczerpało mnie zmęczenie. Brzucha mi burczało, przypominając, iż nie jadłem już trzy dni. Spojrzałem wokoło. Za starym płotem stał mały, drewniany domek, wydawał się pusty. Nie czułem w powietrzu jedzenia, ale czułem ciepło i spokój bijący z wnętrza.
Przez szczelinę w płocie wślizgnąłem się cicho do środka. Na poddaszu zobaczyłem otwarte okno i wskoczyłem do środka. Na podłodze leżała kupka siana, w powietrzu pachniały myszy. W rogu spoczywał stary koc. Położyłem się na nim i po raz pierwszy poczułem, iż jestem w domu, iż zmęczenie mnie przytłacza, a łapki drżą.
Znowu burczało mi w brzuchu, ale zamknąłem oczy i zasnąłem.
Obudził mnie ludzki głos. Przesunąłem się do otwartego okna poddasza i zerknąłem w dół. Na podwórzu zobaczyłem dziewczynkę, która rozmawiała z kimś i wkładała coś do żelaznej miski. Od razu zrozumiałem, iż to jedzenie w powietrzu unosił się apetyczny zapach.
Skupiłem się na jedzeniu. Żołądek zdradliwie burczał. Cicho zeszłam ze strychu i podkradłem się do miski. gwałtownie podskoczyłem, złapałem największy kawałek i uciekłem w bok w samą porę.
Zza domu wyłoniła się dziewczynka, a za nią biegł rudy pies, za którym szalały dwa pulchne szczeniaki.
Chodźmy, kochana powiedziała łagodnie dziewczynka przyniosłam ci coś do jedzenia, idziemy.
Nagle usłyszałem głos starej właścicielki. W jej tonie czułem ciepło i miłość, jaką kiedyś czułem w swoim dawno utraconym domu.
O! Mamy gości! Ty też jesteś głodny, kocie wykrzyknęła dziewczynka.
Okazało się, iż siedziałem prawie przy misce, nie miałem siły uciec dalej. Spojrzałem na dziewczynkę czujnie, a ona, nie zwracając na mnie uwagi, karmiła szczeniaki i psa. Zjadłem skradziony kawałek i wróciłem do miski.
Dziewczynka, widząc, iż nie uciekam, położyła obok kilku kolejnych kawałków:
Jedz powiedziała spokojnie, widzę, iż jesteś naprawdę głodny. Potem wzięła miskę i nalała trochę mleka.
Napij się, bo nie chcesz umrzeć z głodu dodała.
Uspokoiłem się, zjadłem wszystko, co mi położyła, i wypiłem mleko. Potem wróciłem na poddasze i znów zasnąłem na swoim kocu. Zrozumiałem, iż wreszcie naprawdę jestem w domu.
Tak spędziłem całe lato. Codziennie dziewczynka, której na imię Bronisława, przychodziła i karmiła mnie oraz Żabkę, jak nazywała ruda psa, i jej szczeniaki. Zyskałem siłę, wyzdrowiałem i razem jedliśmy z jednej miski to już była moja rodzina.
Nauczyłem się łapać myszy na poddaszu i gdy przychodziła Bronisława, z dumą przynosiłem jej złapaną, by podziękować za jedzenie. Śmiała się i mówiła: Dziękuję. Pozwoliła mi się pogłaskać, czując ciepło, które kiedyś znałem w dalekiej przeszłości.
Nadeszła jesień, noce stały się chłodniejsze. Nie znałem zimna, nigdy nie widziałem śniegu i byłem zdumiony, gdy rano zobaczyłem białe owady. Był koniec października.
Tego razu Bronisława nie przyszła, ale przyjechał wóz z dziadkiem. Patrzyłem czujnie z poddasza na nieznajomego. Bronisława weszła na podwórze i zaczęła rozkładać jedzenie, a z domu, gdzie mieszkała psia rodzina, najpierw wybiegła Żabka, a za nią dwa szczeniaki.
O, to cała rodzina zaśmiał się dziadek.
Tak! przytaknęła Bronisława zaraz przyjdzie i kot i spojrzała w górę na poddasze.
Nie usłyszałem w głosie dziadka żadnej groźby i zeszłem w dół.
Chodź, nie bój się powiedziała dziewczynka, głaszcząc mnie po grzbiecie.
Uspokoiłem się i zjadłem.
No co, kochani, jedziemy do domu rzekł dziadek wystarczy wam tu błądzić. Podniósł szczeniaki i wsadził je do wozu.
Żabka pobiegła za nim. Ja zachowałem czujność.
Kocie, jedźmy, nie bój się, jedziemy do dziadka do lasu, tam będzie nam dobrze powiedziała dziewczynka.
Spojrzałem na nią uważnie. Ten głos, sposób, w jaki mówiła, przypominały mi moją pierwszą właścicielkę, która kiedyś znalazła mnie na ulicy i przywiozła do domu.
Bronisława delikatnie wzięła mnie na ręce i poprowadziła do wozu, położyła mnie w dużym koszu wyłożonym ciepłą szmatą. Nie opierałem się. Zamknąłem oczy. Znowu zaufałem człowiekowi. Zwierzęta są jedynymi istotami, które potrafią nam wybaczyć wszystko i kochać nas, mimo wszystko.










