On obiecywał, a inny karmił: historia wielkiej straty

newsempire24.com 1 dzień temu

*”Karmiłeś mnie obietnicami, a on — obiadem”: jak Leon stracił wszystko*

Leon kręcił się po malutkiej kuchni jak tygrys w klatce. Pocierał dłonie, przestawiał talerze, przesuwał cukiernicę, szukając oparcia w tej nienawistnej codzienności. W głowie kotłował się monolog. Trzeba pogadać. Koniec. Dość. Już nie może.

Bożena, oczywiście, będzie płakać. Będzie błagać, żeby został. Powie, jak się stara, iż jeszcze można naprawić. Ale on wie: koniec. Nie ma ich. Są tylko dwaj sąsiedzi sklejeni kredytem i lodówką. Bez miłości, bez szacunku, choćby bez irytacji. Pustka.

Usłyszał, jak klucz obraca się w zamku. Zebrał się w sobie jak przed skokiem z klifu.

Bożena weszła do mieszkania, opadła na podkoszulek. Pierwsze, co zrobiła — zdjęła buty. Te cholernie niewygodne nowe szpilki. Dzień był koszmarny — praca jako doradczyni w salonie mody w galerii handlowej zamieniała ją w maszynę: podać, przynieść, przymierzyć, pomóc. Wiosna budziła w ludziach pragnienie zmian: jedni szukali miłości, inni — nowej sukienki.

— Cześć. Zmęczona? — ostrożnie zapytał Leon.

— Jak pies. Ani minuty nie usiadłam — westchnęła, nie patrząc na niego.

— No tak… Obiad zaraz?

Bożena skinęła głową i poszła do kuchni. Po dwudziestu minutach kuchenka już bulgotała, patelnie skwierczały, a powietrze wypełniły zapachy, w których Leon przez cały czas próbował znaleźć sens życia.

Stał w drzwiach, zbierał się na odwagę. Głęboki wdech.

— Bożena… — zaczął — musimy porozmawiać.

Żona odwróciła się do niego, nie przerywając obierania marchewki. Bez zdziwienia, bez niepokoju.

— Rozstańmy się. — wyrzucił z siebie. — Już nie mogę. Jesteśmy sobie obcy. Zabiłaś we mnie artystę. Ja to twórca, a ty — codzienność. Żądasz pieniędzy, nie dajesz mi się rozwijać, podcinasz skrzydła. Tak dalej nie będzie.

To miał być improwizowany monolog, ale brzmiał, jego zdaniem, całkiem dramatycznie. Jak na przesłuchanie do Teatru Telewizji.

Bożena wciąż mechanicznie skrobała marchewkę, aż nagle cisnęła ją do zlewu, zdjęła fartuch, zgasiła palnik i spojrzała na niego.

— No dobrze! — powiedziała spokojnie. — Wyprowadź się, Leon. Do diabła z tą codziennością.

On zdrętwiał. Tego nie było w scenariuszu. Gdzie łzy? Gdzie krzyki?

Gdy jeszcze to przeżuwał, Bożena zrobiła sobie kawę, wyjęła ser i herbatniki, usiadła przy stole.

— Bożka… jesteś w szoku. To normalne. Ale ty też to czułaś, prawda? Gotujesz jak automat…

— Tak. Jak automat. — powtórzyła, popijając kawę.

Rozmowa się sypała. Gubił wątki i kwestie.

— Musimy ogarnąć sprawę z mieszkaniem… — zaczął niepewnie.

— Myślałam, iż tak bardzo dusisz się w tej codzienności, iż uciekniesz choćby bez portek. A tu proszę — kredyt cię martwi. — zażartowała. — No dobra. Zostawisz mi mieszkanie, ale oddasz połowę wpłaconych pieniędzy. Wrócę do taty. Stary już, ciągle mnie zaprasza.

— Jesteś strasznie wyrachowana. — westchnął Leon. On liczył, iż będzie prościej. Marzył o karierze aktorskiej, chodził na castingi, pracując jako ochroniarz. Wszystkie pieniądze oddawał jej, nie zagłębiając się w szczegóły. A tu nagle — cyferki, procenty, papiery.

Chciał wolności. Dostał rozliczenie.

— Bożena, zatrzymaj wszystko. Pieniądze oddasz, kiedy będziesz mogła. Nie jestem potworem. — dodał z patosem, jakby ofiarowywał jej nie mieszkanie, a pałac w Wilanowie.

— Dzięki. Swoją drogą, masz już kogoś? — spytała z udawanym obojętnością.

— To nieistotne. — mruknął tajemniczo. Niech myśli, iż ma kolejkę adoratorów.

Wyszedł z lekkim uczuciem zwycięstwa. Wolność. Artystyczne życie bez patelni i pretensji.

Minęło pół roku.

Leon stał pod znajomymi drzwiami i wiercił się. Wszystko się zmieniło. Życie u mamy okazało się koszmarem. Winiła go za rozwód, dręczyła o nieudaną karierę, wypędzała pod byle pretekstem. choćby kelnerka, którą przyprowadził, uciekła po kwadransie krytyki.

Mama była gorsza od Bożeny. O WIELE gorsza.

Wisienką na torcie było żądanie, żeby się wyprowadził. Był pewien, iż znalazła sobie kogoś. Pokłócili się. Nazwała go frajerem i kazała znaleźć pracę, zamiast śnić o filmach.

A w tym momencie zadzwoniła Bożka. Zaproponowała, żeby wreszcie zamknąć sprawę mieszkania i rozwodu. I oto jest.

Przygotował się: wyreżyserował w głowie pełen żalu wzrok, słowa skruchy, symboliczną łzę.

Nacisnął dzwonek.

— Cześć. Wejdź. — otworzyła Bożena. Wyglądała… świetnie. Albo on po prostu zatęsknił.

Wszedł do kuchni jak u siebie. I oniemiał.

Przy kuchence stał półnagi facet w sporPrzy kuchence stał półnagi facet w sportowych spodenkach i smażył schabowego, a na stole leżała plika złotówek – w przeciwieństwie do Leonowych marzeń, które zawsze były lekko zdewaluowane.

Idź do oryginalnego materiału