Oksana z mamą siedziały na starym łóżku. Obie były ciepło ubrane. Zima, a w domu dopiero co rozpalili w piecu.

twojacena.pl 12 godzin temu

Zosia z matką siedziały na starym łóżku. Obie były ciepło ubrane. Zima, a w chacie dopiero co napalili w piecu.

Nic się nie martw, mamo. Wszystko będzie dobrze. Nie zginiemy. Zaraz dam ci lekarstwa.

Zosia, jak tylko mogła, uspokajała matkę, choć adekwatnie nie była to jej prawdziwa matka, a teściowa. Prawie była teściową.

Tak się złożyło, iż żyli we trójkę: matka, syn i jego żona Zosia.

Zosia wyszła za mąż późno, w wieku trzydziestu lat. Była drugą żoną Jacka. Nie zniszczyła rodziny gdy się poznali, Jacek był już po rozwodzie.

Teściowa, Maria Arkadiuszówna, od razu ją polubiła. I Zosia też ją pokochała. Czuła się przy niej jak u rodzonej matki przytulała, rozmawiała, rozumiała. Zosia wcześnie straciła rodziców i została zupełnie sama. W teściowej znalazła najbliższą osobę.

Spiskujecie przeciwko mnie mówił o nich Jacek.

Pięć lat małżeństwa minęło jak chwila. A potem Jacek stał się opryskliwy i wybuchowy. Krzyczał na Zosię, na matkę. Powód? Miał kochankę. Często wracał późno i zwykle pod wpływem alkoholu.

Pewnego dnia oznajmił, iż się rozwodzi. Dał im dwa dni na spakowanie się. Zosia choćby nie zdążyła wyjechać, gdy przyjechała jego kochanka z walizką.

Może zrobiła to specjalnie, żeby zobaczyć poprzedniczkę i rzucić obelgi. Ale nic z tego nie wyszło. Była to długonoga blondynka z wydętymi ustami i ogromnymi rzęsami, którymi ledwie mrugała.

Zosia choćby się nie powstrzymała i parsknęła śmiechem.

Na to wymieniłeś mnie? Na tę krowę z takimi rzęsami? Niech ci się z nią wiedzie, bo ja ani trochę nie żałuję.

Ona przynajmniej jest wesoła. A wy z matką to dwie stare baby. Dwie kwoki.

Mnie możesz, ale czemu matkę obrażasz?

Misiu, a mama zostaje z nami? zaskrzeczała niewyraźnie ta istota, mrugając krowimi rzęsami. Niech ją weźmie. Po co nam jej matka? Misiu

Tak, mamo, i dla ciebie też czas. Za długo u mnie mieszkałaś.

Gdzie ja pójdę? Oddałam ci wszystkie pieniądze ze sprzedaży mieszkania, żebyś ten dom wybudował matka złapała się za serce.

Koncertów mi nie rób. Niech będzie, zostaniesz, ale ze swojego pokoju nie wychodzisz. Teraz tu gospodarzy Albina.

Kotku, niech obie się wynoszą.

To moja matka!

Twoja matka? Chcesz powiedzieć, iż ja będę miała taką teściową? Ooo Kotku

Zosi znudziło się słuchać ich wyzwisk.

Mamo, pojedziesz ze mną na wieś?

Już lepiej na wieś niż z takim synem i tą

Poczekaj. gwałtownie spakuję twoje rzeczy.

Lekarstw nie zapomnij, i moją szkatułkę. I torebkę.

Zosia wyciągnęła drugą walizkę. Wrzuciła tam wszystko w pośpiechu. Szkatułka, torebka, leki, dokumenty, bielizna, ubrania.

Zabierajcie wszystko. Nam cudzego nie trzeba odezwała się Albina prawda, misiu?

Jacek tylko milczał. Nic już nie mógł zrobić. Wiedział, iż matka mu tego nie wybaczy. A może i wybaczy w końcu to matka.

Po pół godzinie Zosia stała przy samochodzie. Maria Arkadiuszówna już siedziała na tylnym siedzeniu i cicho ocierała łzy. choćby nie spojrzała w stronę syna, tylko ciężko westchnęła.

Trudno to przyjąć, gdy oddałaś mu wszystko a teraz jesteś niepotrzebna.

Jak my teraz będziemy żyć, dziewczynko?

Wszystko będzie dobrze. Mam oszczędności. Starczy nam, dopóki nie znajdę pracy. Ty masz emeryturę. Przeżyjemy. Chleb z masłem będzie.

Przyjechali do wsi, gdzie Zosia spędziła dzieciństwo. Na szczęście był jeszcze dzień. W chacie było zimno. Zosia gwałtownie napaliła w piecu. Przyniosła wody, postawiła czajnik.

Jak ty to wszystko sprawnie robisz. Jakbyś tu całe życie mieszkała.

Dziadek mnie wszystkiego nauczył. Dobrze, iż kupiłyśmy produkty. Nie trzeba iść do sklepu. Nie lubię wiejskich plotek.

Powoli w chacie robiło się cieplej.

Jutro wszystko tu umyję.

Zapukano do drzwi.

Sąsiadka wróciła? Dawno cię nie było. A ja patrzę auto twoje stoi. A co w zimie przyjechałaś? Kłopoty jakieś?

Wszystko w porządku, wujku Mikołaju. Już dobrze. Opowiem kiedy indziej. Siadaj, napij się z nami herbaty.

A ja cię chciałem zaprosić. A ty nie sama? Dopiero teraz zauważył kobietę.

To Maria Arkadiuszówna. A to Mikołaj Piotrowicz przedstawiła ich sobie.

Zwracaj się, jeżeli coś będzie potrzebne.

Na razie nic. Dziękuję.

Minął tydzień. W domu zrobiło się czysto i przytulnie.

Wiesz, Zosiu, ja też jestem ze wsi. Wyszłam za mąż za mieszczucha. Zginął, gdy Jacek miał dwadzieścia trzy lata, a ja sprzedałam mieszkanie. Syn obiecał, iż zawsze będę z nim mieszkać. A popatrz, jak to się skończyło.

Nie płacz. Wiem, iż ciężko. Mnie też jest źle. A może wnuki ci się urodzą.

Od tej? Broń Boże. A Mikołaj Piotrowicz z kim mieszka?

Sam. Żona mu utonęła, ratowała dzieciaka sąsiadów. Dawno już. Nie ożenił się więcej. Dzieci nie ma. Tak sobie żyje. Z moim dziadkiem się przyjaźnił, choć był młodszy. On jest mniej więcej w twoim wieku.

Minął miesiąc. Od Jacka nie było wieści. choćby do matki nie zadzwonił. Ale pewnego dnia na telefon Zosi zadzwonił nieznany numer.

Zosia?

Tak.

Twój mąż nie żyje.

Pomylił się pan.

Nie, nie pomyliłem. Jacek Był pijany i rozbił się samochodem. Może to niemiłe, ale jechał z dziewczyną. Ona żyje, wyleciała z auta, choćby nie draśnięta. Proszę przyjechać na identyfikację.

Boże, biedna Maria Arkadiuszówna. Trzeba jej jakoś powiedzieć. Co robić? Wujek Mikołaj! On pomoże.

Zosia, co się stało? Wyglądasz jak ścięta.

Mamo, usiądź. Jacka już nie ma.

Ojej Maria Arkadiuszówna

Idź do oryginalnego materiału