Przejściowy wiek
Halina wracała do domu zmęczona i wyczerpana. W jednej ręce niosła torebkę, w drugiej – siatkę z zakupami. Nogi plątały się pod nią. Chciała usiąść na chodniku i nie ruszać się więcej. Ale w domu czekał na nią Radek. Syn. Jedyny sens jej życia. Gdyby nie on, dawno porzuciłaby to marne istnienie.
Jedni rodzą się z srebrną łyżką w ustach, wszystko im się układa. Inni, jak Halina, skazani są na wieczne cierpienie. W drugiej klasie liceum, na urodzinach koleżanki, poznała chłopaka dwa lata starszego. Wydawał się jej dojrzały, silny, taki, dla którego nie ma ograniczeń. Zakochała się bez pamięci.
Halina nie była pięknością, ale jak każda dziewczyna w młodym wieku – urokliwa. Oczy ciemnoszare i szczere, proste kasztanowe włosy, kształtne usta, smukła sylwetka z zaokrągleniami tam, gdzie trzeba.
W styczniu mamę zabrano do szpitala z zapaleniem płuc. Mieszkanie należało teraz do Haliny i jej chłopaka. Wtedy właśnie zdarzyło się to, co zdarza się nieświadomym dziewczynom w siedemnastu latach. Uległa namowom, obietnicom, słowom miłości, które tak łatwo wypowiadają zakochani.
Kiedy zrozumiała, iż jest w ciąży, natychmiast pobiegła do niego.
„A ja co mam z tym wspólnego? Z jakiego powodu miałbym być ojcem? Spójrz na mnie. Znajdź sobie innego frajera…” – rzucił i zniknął z jej życia tak nagle, jak się pojawił.
Co teraz? Z kim się poradzić? Komu zwierzyć? Czas mijał, a Halina nie mogła się przemóc, by powiedzieć mamie.
Nadeszła wiosna, czas na lżejsze ubrania. Halina stała przed lustrem, próbując zapiąć dżinsy na rozrosłej talii. Bluzka też nie schodziła się na piersiach.
„Coś ty przytyła?” – usłyszała za sobą głos mamy. Halina drgnęła. „No chodź tu…” – Mama obróciła ją do siebie, krzyknęła i przycisnęła dłoń do gardła.
„Od kogo? Jaki termin? Dlaczego milczałaś?” – zaszeptała desperacko.
Mama krzyczała, upokarzała ją, goniła po mieszkaniu z ręcznikiem w ręce. Potem siedziały na kanapie, przytulone, i płakały razem. Na aborcję było już za późno.
Halina zdała maturę, ale nie poszła na studia. Pod koniec września urodziła ślicznego chłopczyka, w którego twarzy można było dostrzec rysy jej lekkomyślnego i nieodpowiedzialnego ukochanego.
Kiedy syn podrósł, mama przez znajomą załatwiła Halinie pracę w administracji osiedlowej. Nie znosiła tej roboty. Petenci wiecznie narzekali, coś żądali, grozili. Od tego wszystkiego kręciło się w głowie. Za dodatkową zapłatą sprzątała jeszcze wieczorami gabinety i zadeptane korytarze biura. Radek rósł, trzeba go było ubierać, płacić za przedszkole.
Chłopak był spokojny, nie sprawiał kłopotów. Halina wszystkiego sobie odmawiała, tylko on nigdy nie czuł się pozbawiony ani miłości, ani troski, ani zabawek.
Gdy Radek poszedł do szkoły, mama poważnie zachorowała i po ośmiu miesiącach zmarła. Halina dorwała kolejną dodatkową pracę – sprzątanie w pobliskim biurze. Umycie podłóg to nie problem, ale jeszcze okna, sprzątanie po remoncie… Wracała do domu bez sił.
A potem syna dopadł wiek przejściowy. Stał się opryskliwy i zamknięty w sobie. Opędzał się od pytań o szkołę, odburkiwał. Halina wiedziała, iż trzeba go pilnować. Nietrudno wpaść w złe towarzystwo. Ale wracała późno, ledwo starczało sił na prosty obiad i pytanie, jak tam w szkole.
Ostatnio zauważyła u Radka zadrapania na twarzy i siniaki na rękach. Mówił, iż na WF-ie się przewrócił, potknął…
Aż pewnego dnia zobaczyła go z dziewczyną. Sama w sobie – nic złego. Tylko wyglądała dziwnie wyzywająco. W czarnej bluzie o kilka rozmiarów za dużej, w workowatych spodniach, z różowymi włosami i kolczykiem w nosie. Może to dobra dziewczyna, tylko taka moda. Ale nie wszystkie tak się ubierają.
Próbowała z nim rozmawiać, ale jak zwykle odburknął i zamknął się w pokoju. Co robić? Uznała, iż pierwsza miłość to jak choroba – trzeba przez to przejść. Zakazami nic nie osiągnie. Ale serce bolało. Całe dnie sam w domu. Żeby nie powtórzył jej błędów… Albo nie zrobił czegoś gorszego.
Szła z pracy, ledwo trzymając się na nogach, próbując przez młode liście drzew dostrzec światło w oknach mieszkania. Ciemne prostokąty okien nie pozostawiały wątpliwości – Radka nie ma w domu.
Halina ciężko wspinała się po schodach, patrząc pod nogi i kołysząc głową jak koń w zaprzęgu. Rączki siatki wżynały się w palce, aż bolało. Ledwo zdążyła przytulić się do ściany, gdy obok przeleciał Tomek, kolega Radka.
„Tomek?” – zawołała. „Dokąd tak pędzisz?”
Chłopak zbiegł jeszcze kilka stopni, zanim się zatrzymał. Przez chwilę się wahał, po czym wrócił, przeskakując po dwa stopnie naraz.
„Ciociu Halo…” – złapał oddech. „Myślałem, iż mi się wydaje… Radka nie ma w domu. To znaczy, iż jest z nimi…”
„Mów wreszcie! Co się stało? Gdzie Radek? Z kim?” – zdenerwowała się Halina.
„Przypadkiem usłyszałem rozmowę… w uproszczeniu – jego dziewczyna, ta Ola, namówiła kumpli, żeby go sprawdzili. jeżeli przeskoczy z dachu na dach, to znaczy, iż ją kocha. A oni to nagrają i wrzucą do sieci. Chciałem go ostrzec. Ale go nie ma. Chyba widziałem go z tymi typami” – wyrzucił z siebie Tomek. „Biegnę, może zdążę go odwieść od tego pomysłu”. I ruszył w dół.
„Tomek!” – krzyknęła za nim, ale na dole już zatrzasnęły się drzwi.
Rozwarła palce i ciężka siatka wypadła jej z ręki, zawartość rozsypała się po schodach. Pękła torebeczka mleka, białe strużki spływały po stopniach.
Drzwi jednego z mieszkań otworzyły się i wyszedł młody mężczyzna. Zobaczył zrozpaczoną Halinę, zakupy na schodach, podszedł.
„Co się stało? Ktoś panaHalina spojrzała przez okno i zobaczyła, jak Radek i Tomek idą powoli pod blokiem, a za nimi kroczy pewnym krokiem jej nowy sąsiad, Krzysztof, którego oczy w blasku ulicznych latarni błyszczały jak obietnica lepszego jutra.