**Trudny Wiek**
Katarzyna wracała do domu zmęczona i wyczerpana. W jednej ręce niosła torebkę, w drugiej – siatkę z zakupami. Nogi plątały się jak sznurówki po imprezie. Chciało się zamienić w kałużę na chodniku i już się nie ruszać. Ale w domu czekał Maciek. Syn. Jedyny sens jej życia. Gdyby nie on, dawno by pewnie rzuciła to całe marne istnienie w wiadro.
Jednym życie daje złotą łyżkę do ust, wszystko im się układa jak z płatka. Inni, jak Katarzyna, rodzą się, żeby się męczyć. W pierwszej klasie liceum, na urodzinach koleżanki, poznała chłopaka o dwa lata starszego. Wydawał się jej taki dorosły, silny, bez żadnych zahamowań. Zakochała się na zabój.
Katarzyna nie była pięknością, ale miała swój urok – jak każda dziewczyna w tym wieku. Szare oczy patrzące prosto w świat, proste kasztanowe warkocze, zgrabną figurę z zaokrągleniami tam, gdzie trzeba.
W styczniu mamę zabrała karetka – zapalenie płuc. Mieszkanie zostało na jej łasce i jej chłopaka. I wtedy się stało, co często się zdarza naiwnym siedemnastolatkom. Dała się przekonać obietnicami i słowami miłości, które w tym wieku lecą jak woda z kranu.
Gdy Kasia zrozumiała, iż jest w ciąży, od razu poleciała do ukochanego.
*„A ja tu jaki ojciec? Spójrz na mnie. Szukaj innego frajera…”* – rzucił i zniknął z jej życia równie szybko, jak się pojawił.
Co teraz? Z kim się poradzić? Czas płynął, a Katarzyna nie mogła się przemóc, żeby powiedzieć mamie.
Nadeszła wiosna, czas na lżejsze ubrania. Katarzyna stała przed lustrem, próbując zapiąć dżinsy na rozrastającym się brzuchu. Bluzka też nie chciała się dopiąć.
*„Chyba przytyłaś”* – usłyszała za sobą głos mamy. Katarzyna aż podskoczyła. *„Pokaż no się…”* Mama obróciła ją, klasnęła ręką w czoło i złapała się za głowę.
*„Od kogo? Który miesiąc? Dlaczego milczałaś?!”* – zaczęła lamentować.
Krzyczała, obrażała i goniła zapłakaną Kasię po mieszkaniu ze zwiniętą gazetą w ręce. Potem siedziały na kanapie, trzymając się za ręce, i płakały razem. Na aborcję było już za późno.
Kasia zdała maturę, ale na studia nie poszła. We wrześniu urodziła ślicznego chłopca, w którego twarzy było widać rysy jej lekkoducha i nieodpowiedzialnego eks-chłopaka.
Gdy syn podrósł, mama przez znajomą załatwiła Kasi pracę w administracjich osiedlowej. Praca jej nie cieszyła. Lokatorzy wiecznie narzekali, wymagali, grozili. Kasia dodatkowo po godzinach sprzątała biura i korytarze. Syn rósł, trzeba go było ubierać, płacić za przedszkole.
Maciek był spokojnym dzieckiem, nie sprawiał problemów. Kasia oszczędzała na sobie, ale on nigdy nie czuł się pokrzywdzony – ani w miłości, ani w zabawkach.
Gdy poszedł do szkoły, mama zachorowała na serio i po ośmiu miesiącach odeszła. Kasia wzięła dodatkową robotę – sprzątanie w biurze obok. Mycie podłóg to jedno, ale jeszcze okna, a potem remont w nowym lokalu. Wracała do domu bez nóg.
A potem syn wszedł w trudny wiek. Stał się opryskliwy i zamknięty w sobie. Odpychał jej pytania o szkołę, odpowiadał półsłówkami. Kasia wiedziała, iż trzeba go pilnować. Ale wracała późno, a sił starczało tylko na prosty obiad i krótkie „Jak w szkole?”.
Ostatnio zauważyła u Maćka zadrapania na twarzy i siniaki na rękach. Mówił, iż to na wuefie, iż się przewrócił…
Aż pewnego dnia zobaczyła go z dziewczyną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wyglądała… no, powiedzmy, oryginalnie. Czarna bluza trzy razy za duża, szerokie spodnie, różowe włosy i kolczyk w nosie. Może to dobra dziewczyna, tylko moda taka? Ale nie wszystkie tak chodzą.
Próbowała z synem pogadać, ale warknął jak zwykle i zamknął się w pokoju. Co robić? Stwierdziła, iż pierwsza miłość to jak choroba – trzeba przez to przejść. Krzykami i zakazami nic nie zdziała. A serce bolało. Ciągle sam w domu. Żeby tylko nie powtórzył jej błędu – albo czegoś gorszego.
Szła do domu, ledwo nKiedy w końcu dotarła do domu, zastała Maćka siedzącego przy stole z herbatą i uśmiechniętego, jakby całe jego poprzednie zachowanie było tylko przykrym snem, który wreszcie się skończył.