Słuchaj, wpadłam w ostatni weekend w prawdziwy dramat w domu babci Jadwigi. Najpierw usłyszała: Ojcze, synu przyjechał! i od razu podskoczyła. Marek stał w progu, trzymając kapelusz: Siemanko, mamo. Zrobił małą pauzę i dodał Nie jestem sam. i popchnął do przodu chudego chłopca w okularach z plecakiem.
O mój Boże, wnuczek mi przyniosłeś. To Jacek czy Michał? Nie poznaję bez okularów wykrzyknęła Jadwiga.
Marek usiadł na krześle i rzekł: Załóż więc. To Wasyl, mój nieślubny syn. Pamiętasz, jak z Grażyną rozstaliśmy się na rok? Wtedy spotkałem Wiktorię i wzięliśmy razem to dziecko. Zapisaliśmy je na siebie, choć nie było to mądre westchnął.
Jadwiga popchnęła go: Czemu gadać o dziecku przy dziecku? On jeszcze nie wie, co takiego w twoim życiu się kręci. Wasyl, idź do salonu i obejrzyj telewizję, aż my z twoim ojcem coś ogarniemy.
Chłopiec cicho wyszedł do pokoju. Jadwiga szepnęła: A Grażyna o tym wie? Nie lubiła męża, była poirytowana i szorstka.
Marek drgnął: Co, mamo? Gdyby się dowiedziała, to już dawno wyrzuciłaby mnie z domu. A ja go zbudowałem własnymi rękami od podstaw.
Jadwiga westchnęła: Jesteś taki nieporadny. Nie facet, a marionetka pod obcasem Grażyny. A co, iż masz na boku syna? Po co go mi przyniosłeś? Grażyna się dowie i nie będzie nam dobrze.
Marek, nerwowo, wyjaśniał: Wiktoria, ta dziewczyna, chciała wyjść za mąż, więc wyjechała na południe z kimś nowym. Po miesiącu zadzwoniła i powiedziała, iż możesz zabrać chłopca gdzie chcesz, choćby do domu. Powiedziałem jej, iż zwariowałem, bo mam żonę i ona nas wyrzuci. Nie chciała zrobić tego po przyjaźni, więc zrobiła to po kąśliwie. Dostałem od niej akt urodzenia i mam się jakoś jakoś rozwiązać. To mój koniec. Wiktoria ledwo mi wybaczyła, pół roku nie rozmawiała. Dlatego pomyślałem, iż niech zostanie u ciebie na miesiąc, a potem wrócę mówił, nie podnosząc wzroku na mamę.
Jadwiga pokręciła głową: Taki był w dzieciństwie i taki jest teraz. Niech cię Bóg chroni, jakbyś miał zrobić coś głupiego. No dobrze, co z nim zrobić? Zostaw go, ale… nie jest w naszej rodzinie zwolniła, po chwili się wahała Czy naprawdę jest twój?
Marek machnął ręką: Mój, nie wątpisz. Wiktoria też nie jest cukierkiem, ale babcia zawsze wierzy w swoich.
Milczeli chwilę. Jadwiga wstała: No i co tu siedzę? Chociaż go nakarmię z drogi.
Marek wstał: Przepraszam, mamo, muszę jechać. Grażyna w domu czeka. I tak skłamałem, iż jedzie po części zamienne do miasta. Nakarm Wasyla i ja jadę.
Jadwiga przytuliła nieporadnego syna i szepnęła: Trzymaj się, kochany.
Wasyl zjadł szybko, nie odrywając oczu od talerza.
Jeszcze coś? spytała Jadwiga, widząc, jak pożarł wszystko.
Nie, dziękuję wstał od stołu.
Chodź na zewnątrz pobiegać, a ja dokończę obiad. Co masz w plecaku? zapytała.
Rzeczy mruknął chłopiec.
Jadwiga pokiwała: Samego będziesz pierzcie, czy pomogę?
Po raz pierwszy spojrzał na nią przerażonymi oczami: Nie umiem. Mama zawsze prała.
Jadwiga wzięła mały plecak: Idź, a ja poglądam i przepłuczę brudne.
Wyszedł, a ona zaczęła przeglądać jego rzeczy: dwie koszulki, krótkie spodenki i parę szortów.
kilka mruknęła, potrząsając głową. choćby ciepłą bluzę nie spakowałaś. No to i tak jest, jakaś stara mama. Zanurzyła rzeczy w wiadrze i zaczęła robić szarlotkę z wiśniami.
Nagle zza podwórka rozległ się krzyk. Jadwiga wybiegła, nie zmywając rękoma mąkę.
Co się stało?
Wasyl płakał, trzymając się za nogę: Kaczka mnie przygryzła. Boli łzy leciały strumieniami.
Dlaczego się tam wtrącałeś? Kaczki pasą się gdzieś, a ty byłeś w podwórku zapytała, patrząc na czerwone zgrubienie.
Chciałem je zobaczyć chrapnąc, odpowiedział.
Dlaczego nigdy nie widziałeś kaczek? zdziwiła się.
Widziałem, ale podchodzę powoli szepnął.
Dobrze, chodźmy do domu, przygnię cię maścią wzięła go za rękę.
Po kolacji położyła go na kanapie i nie mogła zasnąć. Co to za życie? Nie wysłałaby swojego Kolka do obcej babci. Mama chyba ma jeszcze trochę szaleństwa w sobie. Chłopiec obok, spodnie droższe niż on sam. Nagle usłyszała ciche jęki, jakby chłopiec płakał. Podeszła cicho: Co się stało, synku? Nie podoba ci się u mnie? Poczekaj, miesiąc minie, a mama cię zabierze.
Wstał i szepnął: Nie zabiorą. Słyszałem, jak babcia i wujek Witold mówili, iż jak przyjadą, oddadzą mnie do jakiejś internatówki. Będą mnie brać tylko na wakacje. Nie chcę, w domu u mamy było dobrze. Dopóki ten wujek Witold nie przyjdzie. Wujek Kol nie potrzebuje mnie, nie woła po mnie po imieniu. Wy, babciu, jesteście dobrzy, ale i tak mnie nie potrzebujecie.
Jadwiga poczuła ukłucie w sercu. Przytuliła go mocno.
Nie płacz, Wasieńku. Nie dam ci się skrzywdzić. Chcesz, żebym pogadała z twoją mamą, a ty zostaniesz u mnie? Mamy dobrą szkołę i nauczycieli. Będziemy zbierać grzyby, jagody, doić krowę. Ty taki chudy, a po kozim mleku poczujesz moc. Nie wierzysz? Jutro przedstawię ci Pawła. To chłopak zdrowy, tłusty od mleka jak kłobuk. Chcesz?
Chcę. Nie oszukasz mnie? spytał.
Jadwiga pocałowała go po czole: Oczywiście, iż nie.
Lata minęły. Czasem przyjeżdżała Walentyna z prezentami, ale zawsze spieszyła się, bo wujek Witold ciągle ją gonił. Marek pojawiał się rzadko. Grażyna usłyszała o Wasym i obwiniła nie syna, a ją, Jadwigę, bo według niej wnuki nie są potrzebne, a różne dodatki przydają się.
Jadwiga już nie przejmowała się tym. Z małego chlapca wyrosło prawdziwe zdrowe dziecko. Dziś rano, przygotowując jego ulubione potrawy, co chwilę zerkała przez okno. Nagle do domu wszedł młody żołnierz i cicho zawołał: Babciu, przyjechałem, gdzie jesteś?
Jadwiga wybiegła, przytuliła się do niego: Wasieńku, kochanie!
Mam iść do mamy? zapytała.
On odłożył widelec, zdziwiony: Do której? Do tej, co mnie raz w roku odwiedzała i przynosiła drobiazgi? Nie, nie jadę. Moja mama to ty, i tego nie zmieniam powiedział i spokojnie wziął się do jedzenia.
Jadwiga ukradkiem przetarła łzę. Jaką to euforia mieć takiego wnuka, wsparcie i pocieszenie na starość. Krwiutko moje, kochane.










