Oj, synu mój, przyjechałeś – ucieszyła się Ewa!

polregion.pl 2 godzin temu

Dziś, po powrocie z wycieczki do Krakowa, wpadłem do domu matki, a ona od razu rozpromienia się: O, mój synu, wreszcie jesteś! wykrzyknęła Jadwiga, gdy zobaczyła moją torbę przy drzwiach.

Stojąc w progu z kapeluszem w ręku, przywitałem się nieśmiało: Hej, mamo. Nie przyszedłem sam. Popchnąłem przed siebie szczupłego chłopca w okularach, z plecakiem na ramionach.

O Boże, co to za wnuk? Czy to Staszek, czy może Jarek? Bez okularów nie rozpoznaję go, mruknęła matka, patrząc na niego.

Usiadłem na krześle. Załóż mu czapkę, to jest Wasyl, mój nieślubny syn. Pamiętasz, jak ja i Zofia rozstaliśmy się na rok? Wtedy spotkałem Walentynę i… tak się stało. Westchnąłem ciężko.

Jadwiga popchnęła mnie lekko: Czemu tak gadzisz przy dziecku? Niech leci do pokoju i obejrzy telewizję, a my z ojcem zajmiemy się sprawami. Chłopiec odszedł w milczeniu.

Po chwili zapytałam cicho: A Zofia coś o nim wie?. Nie lubiła mojej żony, zawsze kłótnia i hałas, odpowiedziała z niechęcią.

Zadrżałem. Mamo, gdyby się dowiedziała, już dawno wyrzuciłaby mnie z domu. A ja… zbudowałem go własnymi rękami od podstaw.

Jadwiga westchnęła: Jesteś taki nieporadny. Nie mężczyzna, a marionetka pod butem Zofii. Jak mogłeś mieć dzieci pośród takiego zamieszania? Dlaczego mi go przywozisz? Zofia się rozgniewa, a ja nie będę wiedziała, co robić.

Zestresowany zacząłem wyjaśniać: Walentyna, jak wąż, zamierzała wyjść za mąż, pojechała na południe z nowym chłopakiem na miesiąc. Dzwoniła do mnie, prosząc, żebym wziął dziecko pod opiekę. Ja nie mogłem, bo mam żonę, a ona mnie wyrzuciłaby. Nie chciała rozmawiać, pół roku milczała. Postanowiłem, niech zostanie u ciebie na miesiąc, potem przyjadę i zabiorę. Spojrzałem na matkę, nie podnosząc wzroku.

Jadwiga potrząsnęła głową: Z takim dzieciństwem zawsze byłeś taki. Pomóż mi, bo nie wiem, gdzie go zostawić. Czy na pewno jest mój?.

Odparłem machnięciem ręki: Jest mój, nie wątp. Walentyna nie jest cukrem, ale matka jest wierna.

Milczenie wypełniło pokój. Jadwiga wstała: Po co siedzę? Nakarmię go po drodze.

Wstałem: Przepraszam, mamo, muszę jechać. Zofia czeka w domu. Kłamię, iż pojechałem po części zamienne do miasta. Nakarm Wasyla, a ja już wyjeżdżam.

Matka objęła mnie mocno i wyszeptała: Bóg z tobą, moje serce.

Wasyl zjadł szybko, nie odrywając oczu od talerza.

Jeszcze coś? zapytała Jadwiga, widząc, jak pożera jedzenie.

Nie, dziękuję odpowiedział z podniesieniem się od stołu.

Idź na dwór, pobaw się, a ja przygotuję obiad. Co masz w plecaku? dopytała.

Rzeczy mruknął.

Umyjesz je sam, czy mam pomóc? zapytała.

Po raz pierwszy spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem: Nie umiem. Mama zawsze prała.

Jadwiga wzięła mały plecak: Idź, a ja spłukam brudne rzeczy. Wyszedł, a ona zaczęła przeglądać skromne ubrania: dwa Tshirty, krótkie spodenki i parę bokserek.

Mało mruknęła, potrząsając głową. choćby ciepłej koszulki nie włożyłaś. Jaka jeszcze jest twoja matka?. Zanurzyła rzeczy w misce i przystąpiła do pieczenia wiśniowego ciasta.

Nagle z ulicy dobiegł krzyk. Jadwiga wybiegła, nie zważając na mąkę na rękach.

Co się stało?

Wasyl jęczał, trzymając się za nogę: Kaczka mnie ukąsiła, boli. Łzy spływały mu po policzkach.

Dlaczego podszedłeś do kaczek? Przecież pasły się w oddali, a ty byłeś w podwórzu dopytała, patrząc na czerwony krwawienie.

Chciałem je zobaczyć szlochając, odpowiedział.

Nigdy nie widziałeś kaczek? zdziwiła się.

Widziałem, ale nie podchodziłem do nich blisko.

Dobrze, idźmy do domu, nałożę maść wzięła go za rękę.

Po kolacji położyła go na kanapie i nie mogła zasnąć. Myślała: Co to za życie? Zresztą nie mogłabym zostawić swojego Kolka u obcej babci. Dziecko przyciśnie spodnie, bo są droższe niż on. Usłyszała ciche szlochanie chłopiec wyraźnie płakał. Podeszła cicho: Co się stało, synku? Nie podoba ci się u mnie? Poczekaj, miesiąc minie, a mama cię zabierze.

Chłopiec podniósł się i szepnął: Nie zabiorą. Słyszałem, iż matka i wujek Witold mówią, iż kiedy przyjadą, oddadzą mnie do domu dziecka. Będą przywoływać tylko na wakacje. Nie chcę, bo u mamy było dobrze. Wujek Kola mnie nie potrzebuje, nie zwraca choćby na mnie uwagi. Dziś to ty, babciu, jesteś dobra, ale i tak nie potrzebna.

Serce Jadwigi się skurczyło. Objęła go słabym ciałkiem.

Nie płacz, Wasieńku. Nie zostawię cię w niesprawiedliwości. Porozmawiam z twoją mamą, a ty zostaniesz u mnie. Mamy dobrą szkołę, nauczycieli. Będziemy zbierać grzyby, jagody, doić krowę. Pij mleko, a siła wróci. Jutro przedstawię ci Pawła chłopca mocnego, jak kołowiec, który lubi mleko. Chcesz?

Chcę. Nie oszukasz mnie? spytał.

Jadwiga pocałowała go w czoło: Oczywiście, iż nie.

Lata minęły. Czasami przyjeżdżała Walentyna z prezentami, ale zawsze spieszyła się, bo Vito (wujek) naciskał. Mikołaj pojawiał się rzadko. Zofia usłyszała o Wasym i obarczyła winą nie męża, a siebie, tłumacząc, iż nie potrzebuje dziwnych wnuków. Jadwiga nie przejmowała się tym. Zmalowany chłopiec wyrosł w silnego młodzieńca.

Dziś rano, przygotowując ulubione potrawy wnuka, wciąż spoglądałam przez okno. Nieoczekiwanie wszedł młody żołnierz i cicho zawołał: Babciu, przybyłem, gdzie jesteś?. Wyskoczyłam i przytuliłam go za szyję Wasieńku, mój kochany wnuku!

Kierunek dom? zapytała, patrząc na niego.

Nie jadę. odparł, odkładając widelec. Moja mama to ty, nie ma o czym dyskutować. Powrócił do jedzenia.

Z cichego kąta wytrzeć łzę, poczułam euforia mam takiego wnuka, który będzie mi wsparciem i pociechą na starość. Moje serce, mój mały królik, najdroższy.

Idź do oryginalnego materiału