No i co to ma być?! – wybuchnęła nie kryjąc irytacji Zuzanna, stojąc na środku salonu.
Głos jej drżał z oburzenia. Rozejrzała się po pokoju, jakby szukając odpowiedzi na swoje pytanie wśród mebli lub ścian.
— Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile można?!
Na kanapie, rozwalony na poduszkach, siedział Wojtek. W jednej ręce telefon, w drugiej – pilot od telewizora. Powoli spojrzał na żonę, ale jego wzrok pozostał obojętny, jak zawsze, gdy chodziło o jego matkę.
— Co „znowu”? – zapytał, mrużąc oczy. – Nie zaczynaj od razu histerii. Dopiero co wróciłem do domu, chcę odpocząć.
— Histerii? – Zuzanna zrobiła krok do przodu, jej głos stał się wyższy. – Ty to nazywasz histerią? Pięć tysięcy złotych! Tak po prostu! Bez wyjaśnień, bez pytań! choćby nie spytałeś, na co jej potrzebne! Po prostu przelewasz!
Wojtek odłożył telefon, cicho wzdychając. Na jego twarzy widać było raczej zmęczenie niż zdziwienie.
— No i co z tego? To moja mama. Potrzebuje pieniędzy – pomogłem. O co chodzi?
Zuzanna podeszła bliżej, policzki jej płonęły.
— Chodzi o to, iż oszczędzamy na domek letniskowy! Uzgodniliśmy to! Każda złotówka – na nasz wspólny cel! A ty co miesiąc wysyłasz kasę w siną dal! Raz leki, raz remont, teraz jakieś „niespodziewane wydatki”! Może potrzebowała nowego iPhona?
Wojtek znowu westchnął, przecierając nasadę nosa.
— Ona jest starsza, Zuzia. Trudno jej samodzielnie sobie radzić. Czasem łatwiej pomóc niż tłumaczyć.
— Starsza? Ma dopiero sześćdziesiąt pięć! Biega więcej niż ty! Teatry, kluby, wycieczki! A my? Mamy rezygnować z własnych planów przez jej zachcianki?
— Zuzanna! – głos Wojtka zabrzmiał po raz pierwszy z nutą niezadowolenia. – Nie mów tak o mojej mamie. Ona nas wychowała.
— Ona wychowała ciebie, Wojtek, nie mnie. I tak, jestem jej wdzięczna. Ale to nie znaczy, iż może ciągle żądać pieniędzy! Żyjemy z jednej pensji. Moje zlecenia są niestabilne. Wiesz o tym!
I wiedział. Po tym, jak agencja reklamowa, gdzie Zuzanna pracowała jako dyrektor kreatywny, splajtowała, musiała przejść na freelancera. Praca była, ale dochody różne. Ich budżet był kruchy jak szkło. Każda niepotrzebna wydana złotówka – jak uderzenie w nie.
Marzyli o domku. Ta myśl żyła w nich już prawie trzy lata – chatka za miastem, taras z pnącymi różami, grill z przyjaciółmi, wieczory przy ognisku. Ale za każdym razem, gdy suma zbliżała się do wymarzonej kwoty, coś się działo: remont u teściowej, leczenie zębów, nowe tapety, sprzęt… I znowu cofali się w miejscu.
— Po prostu jestem zmęczona – cicho powiedziała Zuzanna, podchodząc do okna. – Zmęczona byciem kimś drugim. Zmęczona tym, iż ciągle oszczędzamy, a twoja mama – żyje w komforcie.
Wojtek podszedł do niej, ale nie przytulił.
— Ona jest chora, Zuziu. Potrzebuje pomocy.
— Na co? Na chęć kupowania wszystkiego i zwiedzania? Sprawdziłeś kiedykolwiek, na co idą te pieniądze? Lata nad morze, kupuje ciuchy, chodzi do restauracji, a my choćby nie byliśmy na urlopie od dziesięciu lat!
— Przestań – stanowczo powiedział Wojtek, choć jego głos znów stał się obojętny. – Nie chcę o tym rozmawiać.
— Oczywiście, iż nie chcesz! – Zuzanna gwałtownie się odwróciła. – Nigdy nie chcesz rozmawiać, gdy chodzi o twoją mamę. Dla ciebie to święta, a ja jestem wredna, która chce jej źle. Ale ja nie chcę jej źle! Chcę sprawiedliwości! I chcę nasz domek!
Wojtek zamilkł. Jego ramiona zesztywniały, wzrok utkwił w podłodze. Zuzanna znała ten wyraz twarzy. Nie zamierzał się spierać. Po prostu będzie milczał, jak zawsze. I za parę godzin wyjdzie, jakby nic się nie stało.
— Dobra… – mruknął. – Idę spać.
I wyszedł, zostawiając ją samą w środku pokoju.
Zuzanna została przy oknie, patrząc w ciemne niebo. Gwiazdy migotały zimno i obojętnie. Wiedziała: dopóki Wojtek sam nie podejmie decyzji, nic się nie zmieni. Zbyt przywykł do bycia synem, by stać się mężem. I zbyt kochał swoją matkę, by usłyszeć żonę.
***
Poranek przyniósł ze sobą nie tylko kawę i poranny jogging, ale i ciężką mgłę zmęczenia. Zuzanna wyszła na ulicę, mając nadzieję, iż bieganie oczyści jej myśli. Czasem biegła, by zapomnieć, czasem – by zrozumieć. Dziś – to drugie.
Gdy wróciła, Wojtek już szykował się do pracy. Jego twarz była nieco złagodzona, ale nie do końca.
— Słuchaj, Zuziu – zaczął, poprawiając krawat. – Pogadam z mamą. Obiecuję.
Zuzanna zatrzymała się, wpatrując się w niego.
— O czym konkretnie z nią pogadasz? Żeby mniej wydawała naszych pieniędzy? Wiesz przecież, iż to bez sensu. Ona umie się wytłumaczyć lepiej niż niejeden polityk.
— Spróbuję – wciąż unikał jej wzroku. – Może tym razem naprawdę coś ważnego. Po prostu nie spytałem.
— Oczywiście. Zawsze ważne. Szczególnie jeżeli chodzi o jej zachcianki. – Zuzanna westchnęła, czując, jak narasta w niej znane już zmęczenie.
— Dobra, muszę lecieć. Pogadamy wieczorem. – gwałtownie pocałował ją w czoło i wyszedł.
Zuzanna została sama. W mieszkaniu zawisła cisza, duszna i ciężka.
***
Poznali się na imprezie u wspólnego znajomego. Wtedy wszystko było inne. Wojtek był uważny, pewny siebie, trochę romantyczny. Zuzanna pełna energii, pomysłów i wiary w miłość. Uzupełniali się jak dzień i noc.
Z Haliną Stanisławówną poznała się jeszcze przed ślubem. Kobieta okazała się surowa, ale inteligentna, z przenikliwym spojrzeniem i głosem, który potrafił przygnieść jednym tonem.
— Mam nadzieję, iż uczynisz mojego syna szczęśliwym – powiedziała wtedy, uważnie przyglądając się Zuzannie. – On jest wyjątkowy.
Wtedy Zuzanna pomyślała, iż to taka matczyna troska. Teraz rozW końcu Zuzanna uśmiechnęła się do siebie, zdecydowana – ich domek będzie ich azylem, choćby jeżeli Wojtek dopiero teraz zaczynał to rozumieć.