Powrócić za wszelką cenę
Młody ojciec nazwał córeczkę Zimną, bo urodziła się w zimowy, śnieżny dzień, gdy z nieba spadały duże, puszyste płatki.
— Takie lekkie i delikatne jak moja córeczka — myślał Tomek, jadąc do szpitala do żony Ani, która właśnie urodziła. Wiedział, iż teraz przybędzie mu trosk.
Ani bardzo spodobało się imię Zima, a dziewczynka była jasnowłosa, o szarych oczach, jak zimowy poranek.
Zima rosła otoczona miłością. Rodzice nie mogli się nacieszyć swoją „Śnieżynką”, jak często mówił o niej tata. Chodziła do przedszkola, miała prawie sześć lat, ale uważała się już za dużą dziewczynkę. Choć babcia Grażyna, sąsiadka z naprzeciwka, wciąż nazywała ją „maluszkiem”.
— Już nie jestem maluszkiem! — protestowała Zima, a babcia tylko uśmiechała się i kiwała głową.
Pewnej nocy Zima nie mogła zasnąć. Leżała cicho w łóżku, nasłuchując, o czym rozmawiają rodzice. Lubiła podsłuchiwać — czasem odkrywała interesujące rzeczy. Nie robiła tego specjalnie, ale gdy sen nie przychodził…
Mama i tata mówili o ciąży. Wszyscy wiedzieli, iż niedługo urodzi się chłopiec. Zima choćby wymyśliła mu imię — Miś, bo w przedszkolu był chłopiec o tym imieniu, którego panie zawsze chwaliły. Więc wszystkie Misie musiały być dobre.
Rodzice mówili o cesarskim cięciu. Dziewczynka usłyszała, jak tata mówił:
— Słyszałem, iż takie dzieci czasem rozwijają się wolniej. No i ty musisz wcześniej iść do szpitala. Z kim zostawimy Zimę?
— Tomku, jeszcze za wcześnie, zobaczymy — odparła Ania.
Zima nie rozumiała, o co chodzi, a potem sen ją zmorzył i zasnęła. Następnym razem też nie spała od razu. Tym razem rodzice rozmawiali o jej urodzinach. Mama chciała kupić córce złote kolczyki.
— Przecież już ma przekłute uszy — mówiła.
— Nie wiem, czy to nie za wcześnie na takie drogie prezenty — wątpił tata.
— Nie za wcześnie. niedługo będzie starszą siostrą, musi poczuć się dorosła.
Zima ucieszyła się i zasnęła. Czekanie na urodziny ciągnęło się w nieskończoność. W końcu nadszedł wieczór przed wielkim dniem — zasnęła szybko, pełna ekscytacji.
— Córeczko, wszystkiego najlepszego — powiedziała mama, trzymając się za brzuch, i podała jej małe niebieskie pudełeczko.
Tata stał obok, uśmiechnięty.
— Sto lat, Śnieżynko! — Dziewczynka otworzyła pudełko i rozpromieniła się.
Ale wtedy mama nagle złapała się za brzuch.
— Tomku, szybko, jedź po samochód! Do szpitala. Tylko wstąp po babcię Grażynę, Zima zostanie z nią.
Zimie zrobiło się smutno. Jej urodziny, a teraz to? Miała siedzieć u babci w taki dzień? Postanowiła, iż nie pójdzie — niech babcia tu przyjdzie. Rodzice odjechali. Babcia Grażyna karmiła Zimę, zaglądała do niej, ale wieczorem straciła cierpliwość.
— Zmęczyłam się tym chodzeniem. Idziemy do mnie. Jak tata wróci, zabierze cię.
Zima chciała zaprotestować, ale w mieszkaniu robiło się już ciemno, więc się zgodziła.
Tata wrócił dopiero rano. Wyglądał na wynędzniałego, przygnębionego, jakby postarzał się o lata.
— Co z Anią? — jęknęła babcia.
Tomek tylko skinął głową. W oczach miał łzy, nie mógł mówić.
— Tatusiu, a gdzie Miś?
— Zmarł z mamą — wyszeptał.
Tego dnia tata, który zawsze zabraniał Zimie spać w ich łóżku, sam ją do niego zaprosił. Owinął ją kołdrą, a ona leżała na miejscu mamy, wyprostowana jak struna. Wcześniej, gdy tata pracował w nocy, mama zawsze pozwalała jej się przytulić.
Pogrzebu mama Zima prawie nie pamiętała. Najpierw pojechali z tatą do szpitala. Gdy on poszedł załatwić formalności, kazał jej bawić się w parku pod oknami. Potem zobaczyła mamę — białą, z zamkniętymi oczami. Misia przy niej nie było.
Po pogrzebie Zima zorientowała się, iż zgubiła jeden kolczyk. To była kolejna tragedia. Nie wiedziała, gdzie go zostawiła. Płakała — to był prezent od mamy.
Minęły trzy miesiące. Tomek nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nikomu nie powiedział, iż tamtego dnia zrezygnował… od syna. Chłopiec żył, a ordynator szpitala przekonywała go:
— Na pewno pan chce go zostawić? Rozumiem, jest pan w szoku, stracił pan żonę, ale może znajdzie się rozwiązanie? Babcia, niania… Nie musi go pan od razu zabierać.
— Mam sześcioletnią córkę. Nie stać mnie na nianię, nie mam rodziny. Muszę pracować, by ją utrzymać.
— Pożałuje pan tej decyzji. Później nikt panu już nie pomoże go odnaleźć. A jak chcieliście go nazwać?
— Misiem. Michał. Tak Zima chciała.
Teraz Tomek wciąż myślał o synu. Postanowił wrócić do szpitala. Ale ordynator dotrzymała słowa — nie powiedziała nic, choć błagał. Wyszedł zrozpaczony.
— Czy naprawdę nie dałbym rady? Sąsiedzi by pomogli… Wstydził się, iż ktoś mógłby się dowiedzieć o jego decyzji.
Nagle dogoniła go pielęgniarka. Chciał choćby dać łapówkę ordynator, ale bał się, iż odmówi.
— Wiem coś o panu synu — szepnęła.
Tomek spojrzał na nią z nadzieją.
— Tej samej nocy, gdy pańska żona zmarła, inna kobieta miała trudny poród. Jej dziecko urodziło się martwe. Gdy ocknęła się po narkozie, dano jej pańskiego syna. Uznali, iż to lepsze.
— Zna pani jej nazwisko? Adres?
— Nie, nie mam dostępu do dokumentów. Ale zapamiętałam jej imię — Zima.
Tomek wyjął z kieszeni kilka banknotów i wręczył jej.
Szedł ulicą, zatopiony w myślach, w końcu usiadł na ławce. Podniósł głowę i zobaczył jubilera.
— Kupię Zimie łańcuszek. Nosi ten kolczyk na sznurku, nie rozstaje się z nim.
Wszedł do środka. W gablotach błyszczało złoto. Nagle do lombardu podeszła młoda kobieta.
— Chcę zastawić ten kolczyk.— To nie mój, znalazłam go i nie mogę sprzedać, ale potrzebuję pieniędzy, może go później wykupię — powiedziała, podając swój dowód, a Tomek, usłyszawszy, iż ma na imię Zima, odwrócił się i zrozumiał, iż to właśnie ona zabrała jego syna, i w tym momencie poczuł, iż los dał mu drugą szansę, by naprawić swój błąd i znów być rodziną.