Odwiedziny krewnych: jak moja uprzejmość doprowadziła do skandalu

twojacena.pl 16 godzin temu

Czasami dobre serce to nie błogosławieństwo, ale pułapka. Zwłaszcza gdy wokół są „bliscy”, dla których sumienie to walizka bez dna.

Zawsze byłam osobą niekonfliktową. Unikałam kłótni, nie potrafiłam odmawiać i starałam się wszystkim dogodzić. Szczególnie rodzinie. Choć większość z nich to dalsi krewni. Ale u nas, jak mówią, „rodzina to świętość”.

Mieszkają we wsi pod Lublinem. G kończą się letnie prace w polu, całą gromadą rwą się do miasta. I jakby w milczącej umowie, co roku to moje mieszkanie staje się ich stałym „miejscem pobytu”. U innych krewnych wypiją tylko herbatę, a śpią – u mnie. Zawsze.

Znosiłam to. Milczałam. Mówiłam sobie – no cóż, kilka dni. Potem znowu praca, spokój, codzienna rutyna.

Ale tego roku po prostu mnie oszołomili.
Pewnego pięknego czerwcowego dnia zjawili się u mnie na trzy miesiące.

– Nie przeszkadzamy, prawda? – zaśmiał się wujek, wnosząc do przedpokoju dwa wypchane worki i materac.

– A co z działką? – próbowałam delikatnie zapytać.

– Odpoczniemy i bez niej. Przyjechaliśmy do ciebie, na miejskie powietrze. Odpoczniemy od wsi, a twoim dzieciom dobrze będzie pobawić się z naszymi – wyjaśniła ciocia, choćby nie zdejmując butów.

Jakbym nie była człowiekiem, tylko jakimś darmowym hotelem. Bez opłat, z wyżywieniem i ciepłym przyjęciem.

I dobrze, gdyby tydzień. Ale trzy miesiące!
A my z mężem, nawiasem mówiąc, planowaliśmy wakacje. Morze, cisza, słońce. Wszystko już zarezerwowane. choćby walizki spakowane.

Gdy delikatnie zasugerowałam, iż wyjeżdżamy i może powinni pomyśleć o powrocie do domu, wybuchła prawdziwa burza.

– Egoistka z ciebie, Krysia! – wrzasnął wujek. – Tylko na sobie się skupiasz. Jeszcze choćby nie byliśmy w parku, nie zrobiliśmy wszystkiego, co zaplanowaliśmy, a ty nas wyrzucasz! Mogłaś przełożyć te wakacje – na jesień, na przykład!

Ciocia prychnęła z niezadowoleniem i wyszła do kuchni, trzaskając drzwiami. Dzieci zaczęły marudzić. W mieszkaniu zawisło napięcie, jak przed burzą. Ale wiedziałam – jeżeli teraz się nie odezwę, będą u mnie obchodzić choćby święta.

– Wybaczcie, ale jednak jedziemy – powiedziałam stanowczo. – Jesteście dorośli, ręce wam nie odpadną.

Najpierw zapadła cisza. Potem zaczęło się obrażone pakowanie: zbierali torby, myli naczynia z przesadną zaciętością, głośno szeptali. Wychodząc, zabrali połowę jedzenia z lodówki.

– No i gościnność… – rzuciła ciocia, nie patrząc na mnie.

Drzwi zatrzasnęły się. I nastała… cisza. Taka rzadka, taka słodka. Usiadłam na kanapie, przytuliłam poduszkę i po raz pierwszy od tygodni odetchnęłam z ulgą.

Tak, nie jest mi łatwo po tej sytuacji. Nie chciałam kłótni. Nie chciałam nikogo urazić. Ale gdzie była granica? Kiedy moja uprzejmość przestała być dobrem, a stała się ciężarem?

Teraz już wiem: pomagać – można. Przyjmować – też. Ale pozwalać, by wchodzili mi na głowę – nigdy.

Idź do oryginalnego materiału