Odtrącona wnuczka sprzed 20 lat: teraz babcia wraca z kwiatami i tortem, by naprawić relacje.

twojacena.pl 4 dni temu

W małym miasteczku Poznań, w cieniu starych bloków, życie Eli rozpadło się dwadzieścia lat temu. Jej mąż, Marek, zginął w wypadku samochodowym zaledwie miesiąc po narodzinach ich córki, Zosi. Jego śmierć była jak cios, który wyrwał ziemię spod nóg. Ewa, tuląc nowo narodzone dziecko, ledwo trzymała się na nogach, by nie utonąć w rozpaczy.

Szukając oparcia, przeprowadziła się do teściowej, Haliny Nowak, licząc na pomoc. Ale pewnej nocy, gdy Ewa kołysała Zosię, Halina wtargnęła do pokoju. Jej kroki rozbrzmiewały w ciszy, a twarz płonęła chłodną złością.

— Nie zniosę tego dłużej! — syknęła Halina, rzucając walizkę pod nogi Eli. — Wynoś się. To nie dziecko Marka.

Ewa zdrętwiała, serce scisnęło się z przerażenia.

— To jego córka! — krzyknęła, ale głos jej drżał.

— Oszukałaś mojego syna. Wynoś się!

Oszłomowana Ewa zebrała skromne rzeczy, złapała Zosię i wyszła w mroźną noc. Włóczyły się, nocując na parkowej ławce, gdzie płacz dziecka rozdzierał serce. Zimno wżerało się w kości, a łzy zamarzały na policzkach. Ocaliła je przyjaciółka, Kasia, która znalazła je rano pod kawiarnią, drżące i zagubione.

— Ewka? Boże, co się stało? — krzyknęła Kasia, wciągając je do środka.

Kasia stała się ich aniołem-stróżem. Dała im dach nad głową, pomogła znaleźć pracę, i niedługo Ewa z córką wprowadziły się do malutkiego mieszkania. Nie było luksusowe, ale stało się ich domem. Lata mijały, Halina unikała ich, jakby nie istniały. Spotykając je przypadkiem na ulicy, odwracała wzrok, jakby były widmami.

Minęło dwadzieścia lat. Zosia rozkwitła: studiowała medycynę, czekała ją świetlana przyszłość. W jej dwudzieste urodziny Ewa, Kasia i chłopak Zosi, Tomek, zasiedli przy stole pełnym śmiechu i ciepła. Domowe ciasto, świeczki, uśmiechy — wszystko było idealne, dopóki nie zapukano do drzwi.

Ewa otworzyła i zamarła. W progu stała Halina Nowak z bukietem czerwonych róż i tortem w pudełku. Uśmiech miał nienaturalny, jak sztuczna maska.

— Ewuniu, ależ czas leci… Mogę wejść? — głos teściowej drżał od udawanej czułości.

Nie czekając na odpowiedź, weszła do pokoju. Jej wzrok padł na Zosię, a oczy zapłonęły fałszywym zachwytem.

— Boże, jaka dorosła! Zupełnie jak babcia! — zawołała.

Zosia zmarszczyła brwi, spoglądając na matkę.

— Mamo, kto to?

Halina teatralnie przycisnęła dłoń do piersi.

— Twoja mama ci nie powiedziała? Jestem twoją babcią! Myślałam o tobie każdego dnia!

Kasia upuściła łyżkę, która z brzękiem uderzyła o talerz.

— Żartujesz?! — głos jej drżał ze złości.

Halina zignorowała ją.

— Przyszłam wszystko naprawić — oznajmiła, jakby to mogło wymazać przeszłość.

Ewa nie wytrzymała.

— Naprawić? — jej głos załamał się. — Nazwałaś Zosię pomyłką, wyrzuciłaś nas na mróz, jak śmieci! A teraz udajesz kochającą babcię?

— Ewka, nie dramatyzuj — machnęła ręką Halina. — To już przeszłość.

Zosia wstała, jej twarz była nieprzenikniona.

— Muszę to przemyśleć — powiedziała i wyszła do kuchni. Ewa podążyła za nią, serce walące jak młot.

— Zosiu, nie daj się manipulować — szepnęła błagalnie.

— Dlaczego nigdy mi o niej nie mówiłaś? — spytała córka, krzyżując ręce.

— Bo nie zasłużyła, by być w twoim życiu. Powiedziała, iż nie jesteś córką Marka.

Zosia zacięła zęby.

— Naprawdę tak powiedziała?

Ewa skinęła głową, czując, jak łzy palą oczy.

— Chodzi jej tylko o siebie.

Zosia wzięła głęboki oddech.

— Ja to załatwię.

Wróciły do pokoju. Zosia spojrzała na Halinę, jej wzrok był ostry jak brzytwa.

— Dlaczego pojawiłaś się teraz, po dwudziestu latach milczenia?

Halina zawahała się, jej maska pękła.

— Cóż, kochanie… Potrzebuję pomocy. Zdrowie już nie to, a rodzina powinna być razem.

W pokoju zapadła cisza. Kasia westchnęła, Tomek mruknął:

— Niesamowite!

— Chcesz, żebyśmy się tobą opiekowali? — zimno spytała Zosia.

— Trochę pomocy — Halina udawała bezradność. — To byłoby sprawiedliwe.

Ewa nie wytrzymała.

— Sprawiedliwe? — krzyknęła. — Wyrzuciłaś nas, nazwałaś mnie kłamczuchą, a teraz żądasz opieki?

Halina zmrużyła oczy.

— Przecież przeprosiłam — rzuciła, choć nigdy tego nie zrobiła.

Zosia odezwała się, jej głos był spokojny, ale twardy jak stal.

— Moja mama poświęciła dla mnie wszystko. Ty udawałaś, iż nas nie ma. Nie jesteś moją babcią. Jesteś tylko osobą, która chce, żeby zapomnieć przeszłość.

Twarz Haliny skamieniała.

— Pożałujesz tego — syknęła.

Zosia choćby nie drgnęła.

— Nie. Żegnaj.

Drzwi zatrzasnęły się z ostrym stuknięciem. Zosia odwróciła się do Ewy i mocno ją przytuliła.

— Przepraszam, iż musiałaś przez to przejść — szepnęła.

— Nie musiałaś mnie bronić — odparła Ewa, łzy płynąc po policzkach.

— Musiałam — stanowczo powiedziała Zosia. — Zawsze byłaś moją rodziną.

Kasia przerwała ciszę.

— No to kto chce tort?

Wszyscy się rozśmiali. Po raz pierwszy od dwudziestu lat Ewa poczuła spokój. Puste słowa Haliny nic nie znaczyły. Ona i Zosia zbudowały coś prawdziwego, niezniszczalnego. Nie przetrwały — żyły.

Idź do oryginalnego materiału