Odnaleźć siebie w poniedziałek

newsempire24.com 22 godzin temu

*Odnalazienie siebie w poniedziałek*

W tamten poniedziałek Ewa obudziła się wcześniej niż zwykle. Nie z budzika, nie z hałasu — po prostu otworzyła oczy. Jakby w środku zgasł jakiś wewnętrzny silniczek, który przez ostatnie trzy lata ściągał ją z łóżka o ustalonej godzinie. Na zegarku było 6:42. Za oknem sypał mokry śnieg, szary, kleisty, jakby specjalnie chciał wpełznąć do mieszkania przez szpary. Powietrze w pokoju było gęste, obce. I coś w tym poranku od razu wydawało się nie tak.

Leżała i słuchała, jak stary kaloryfer jęczy. Dźwięk był nierówny, z pochlipywaniem, jakby ktoś w środku drapał paznokciami. Pewnie znowu spadło ciśnienie. Albo w budynku zimno. A może i w niej samej zrobiło się zimno — nikt przecież nie zmierzy, gdzie tak naprawdę nastąpiła usterka.

W kuchni wszystko było na swoim miejscu: biały kubek z pęknięciem, lodówka obwieszona magnesami z miast, w których nigdy nie była, czerstwa bułka na desce do krojenia. Ręka sięgnęła do szuflady z karmą dla kota. Ale kota już nie było. Od roku. Mimo to — ręka żyła własnym życiem. Pamięć nie puszczała.

Ewa pracowała w punkcie ksero przy drukarni na obrzeżach Łodzi. Szósty rok. Pachniało tam papierem, tonerem, kawą z automatu i czyjąś wieczną przemęczeniem. Każdy dzień był jak kalka poprzedniego. Twarze — takie same, rozmowy — oklepane, sens — dawno starty. Koledzy — przewidywalni: Wojtek z wiecznymi dowcipami o żonie, Kinga, która choćby w toalecie przez głośnomówiący omawiała miłosne dramaty, i Marian, stary drukarz, dla którego życie skończyło się, gdy jego ukochany pies odszedł. A ona — jakby już dawno nie człowiek, tylko funkcja, mechanizm w systemie, gdzie nie ma miejsca ani na uczucia, ani na załamania.

Spojrzała w lustro. Twarz bez szczególnych cech. Nie stara, nie zmęczona. Po prostu obca. I w głowie przemknęło: „Po co?” I od razu — pustka. Bo odpowiedzi nie było. I dawno jej nie było.

Do pracy nie pojechała. Po prostu nie wyszła. Siedziała w autobusie i patrzyła, jak mija jej biuro, jakby to była dekoracja. A ona — widz, zmęczony choćby brawami. Dojechała do innej części miasta, gdzie kiedyś, jeszcze w liceum, z Anką piły sok z kartonu i całowały się z chłopakami, których dawno zapomniała. Wtedy wszystko było inaczej. Słodko. Wolno.

Teraz na tamtym rogu stał kiosk w kolorze mięty z menu napisanym odręcznie. Ewa kupiła latte z cynamonem — pierwszy raz w życiu. Wcześniej nie znosiła tego smaku. Pociągnęła łyk i poczuła, jak język się sparzył, a w środku — jakby ktoś delikatnie włączył światło.

Włóczyła się po podwórkach, patrzyła, jak babcia kruszy chleb gołębiom, jakby dzieliła nie bułkę, a duszę. Jak następak śmieje się, przewracając w śnieg. Jak kobieta w chuście poprawia wózek. I wszystko to działo się jak w przedstawieniu, a ona wreszcie przestała grać i tylko patrzyła. W tym patrzeniu było dziwne uczucie — nie bólu, nie szczęścia, ale coś ciepłego, ludzkiego. Jakby znowu pozwolono jej czuć.

O drugiej weszła do fryzjera. Spontanicznie. Bez zapisu.
— Co robimy? — spytała fryzjerka.
— Strzyżenie. Ostro. Żeby mama się wystarczyła.
— Będzie, jak pani chce — uśmiechnęła się kobieta i sięgnęła po nożyce.

Kosmyki spadały na podłogę jak przeszłość. Każdy — wspomnienie, uraza, zJak wyprostowała się przed lustrem, poczuła, iż to nie tylko włosy zostały obcięte, ale też cały ciężar, który dźwigała za długo.

Idź do oryginalnego materiału