**Dziennik, 15 maja 2023**
Zatrzymałem samochód niedaleko wysokiego metalowego płotu. Kiedyś był tu zwykły drewniany parkan. Przez chwilę się zawahałem – może pomyliłem dom? Nie, to na pewno ten, drugi przed zakrętem. Pamiętałem go dobrze, bo często o nim myślałem. Zza szyby nie widać było choćby dachu.
Co chwilę zerkałem w lusterka, czy ktoś nie idzie. Samotny samochód z kierowcą na pustej ulicy przyciągnąłby zbytnią uwagę. *„Co ja tu robię? Po co?”* – zadawałem sobie w kółko to samo pytanie. Im dłużej patrzyłem na ten płot, tym mniej miałem ochoty wejść.
Nagle z bramy wyszła dziewczyna z labradorem. Przez sekundę myślałem, iż to Aldona. Te same kasztanowe, kręcone włosy, ta sama sylwetka. Twarzy nie zdążyłem dostrzec. *„To niemożliwe. Minęło piętnaście lat. Powinna mieć już koło czterdziestki, a ta dziewczyna wygląda na dwadzieścia kilka. Dziś kosmetyka czyni cuda. A może to jej córka? Przecież wtedy nie miała dziecka. Dogonić? Zapytać? I co powiem? Będę wyglądał jak podejrzany typ, który zaczepia młode dziewczyny…”*
Oparłem się o fotel, włączyłem radio i czekałem. Po dwudziestu minutach dziewczyna z psem znów pojawiła się za zakrętem. Gdy podeszła bliżej, zrozumiałem, iż wcale nie przypomina Aldony. Gdy między nami zostało sto metrów, wysiadłem.
Labrador szarpnął się w moją stronę, ciągnąc smycz.
– Spokój, Burek – powiedziała dziewczyna, przytrzymując psa.
– Przepraszam. Czy mieszkała tu kiedyś Aldona? A może pomyliłem dom… – Dopiero teraz dotarło do mnie, iż choćby nie znałem jej nazwiska.
– Aldona to moja mama. A pan…? – Dziewczyna spojrzała na mnie uważnie.
– Niedawno wróciłem do miasta. Nie wiedziałem, iż ma córkę – rzuciłem, patrząc na psa. Zrezygnowałem z pomysłu, by podejść bliżej.
– A dawno pan tu nie był? – zmrużyła oczy.
– Piętnaście lat.
– W takim razie na pewno nie jest pan moim ojcem – zaśmiała się, widząc moje zdziwienie. – Jestem adoptowana. Rodzice wrócą niedługo. Chce pan na nich poczekać? – Podeszła do wąskich drzwi obok bramy.
Wzruszyłem ramionami.
– A pani się nie boi? Obcy mężczyzna… – zacząłem.
Dziewczyna spoważniała.
– Nie. Dlaczego myśli pan, iż w domu nikogo nie ma? Burek by mnie obronił. Poza tym mamy kamery. No to idziemy? – Otworzyła drzwi.
Włączyłem alarm w samochodzie i ruszyłem za nią. Czekała, trzymając drzwi.
Ogród przed dwupiętrowym domem był zadbany, ale nie przesadnie. Krzewy nie były idealnie przycięte, trawa wymagała koszenia. Ścieżka wyłożona szarą kostką prowadziła od bramy do wejścia.
Dom zmienił się przez te lata, ale to na pewno był ten sam. Piętnaście lat temu wydawał mi się ogromny. Mieszkałem wtedy w akademiku, a wcześniej – z rodzicami i młodszą siostrą w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu. Dlatego ten dom zrobił na mnie takie wrażenie. Teraz sam miałem podobny, choćby większy.
W środku było zupełnie inaczej – drogie meble, duży telewizor, miękkie dywany tłumiące kroki.
– jeżeli chce pan coś wypić, tam jest bark – wskazała dziewczyna, kierując się w stronę schodów.
– Jadę samochodem – przypomniałem. – A jak pani na imię?
– Kornelia. Zaraz wrócę, tylko się przebiorę – zniknęła na piętrze.
Zostałem sam. Rozejrzałem się – na półkach ani jednego zdjęcia. Usiadłem przed kominkiem, którego wcześniej tu nie było, i zamyśliłem się…
***
– No weź, chodź ze mną. Jagna zaprosiła koleżankę. Co ja tam będę robił sam? – namawiał mnie Romek.
– Jutro egzamin. Muszę się uczyć – mruknąłem, wbijając wzrok w podręcznik.
– Pare godzin nic nie zmieni. I tak wszystkiego nie ogarniesz. Lepiej przyjść na egzamin z świeżym umysłem. No, Wiesiu, proszę – nie ustępował.
– Dobrze. Ale tylko na chwilę – zamknąłem książkę.
– No to co innego! Prawdziwy przyjaciel. Zobaczysz, nie pożałujesz. Tylko nie patrz za bardzo na Jagnę – uprzedził.
Dojechaliśmy do domku Jagny z lekkim opóźnieniem. W środku grała muzyka, na stole stała butelka wina, kieliszki, talerz z przekąskami i miseczka owoców.
– No nareszcie! – Jagna spojrzała na nas z pretensją. Była piękna – ostre rysy, kruczoczarne włosy.
– Wiesia musiałem namawiać. Jutro egzamin – tłumaczył Romek, obejmując ją w pasie.
– No to nie traćmy czasu – Jagna rozchmurzyła się i pociągnęła Romka do stołu. – Nalej! Aldona, gdzie jesteś? – krzyknęła w stronę schodów.
Wkrótce zeszła urocza dziewczyna w kwiecistej sukience. Nie była tak olśniewająca jak Jagna, ale od razu mnie przyciągnęła.
– To moja przyjaciółka, Aldona – przedstawiła Jagna, podgłaśniając muzykę.
Wypiliśmy, Romek z Jagną poszli tańczyć.
– Może i my? – zaproponowałem, wkładając do ust winogrono.
– Chodźmy. Tylko mówmy sobie „ty” – odparła bez ceregieli.
Aldona tańczyła świetnie. Trzymając ją za talię, przyglądałem się jej. Zero makijażu. Co jakiś czas podnosiła na mnie ciemnoniebieskie oczy, otoczone długimi rzęsami. W zależności od światła wydawały się prawie czarne jak rzeczna woda lub błękitne jak chabry. Na jej pełne usta starałem się nie patrzeć.
Muzyka się zmieniła, ale wciąż tańczyliśmy powoli.
– Gdzie Jagna z Romkiem? – Aldona przerwała, rozglądając się.
Zniknęli. ZostaNagle usłyszałem znajomy głos za plecami: „Wiesiek, po tylu latach?” – i odwróciwszy się, zobaczyłem Romka stojącego w progu z tą samą bezczelną miną, jakby czas wcale nie minął.