Całe życie byłam służącą dla swoich dzieci, aż w wieku 48 lat zrozumiałam, czym jest prawdziwe życie.
Halina siedziała na starym kanapie w swoim mieszkaniu w Katowicach, wpatrując się w wyblakłe tapety, których nie zmieniała od dwudziestu lat. Jej ręce, zniszczone latami prania, gotowania i sprzątania, bezsilnie leżały na kolanach. Była matką trojga dzieci, żoną, która zawsze stawiała rodzinę na pierwszym miejscu. Ale w wieku czterdziestu ośmiu lat nagle uświadomiła sobie: całe życie była nie matką, nie żoną, ale służącą. Służącą we własnym domu, gdzie jej marzenia rozmyły się w codziennej rutynie.
Jej dzieci — Krzysiek, Ola i Ania — były centrum jej świata. Od dnia ich narodzin Halina zapomniała, co to znaczy myśleć o sobie. Wstawała o piątej rano, żeby przygotować śniadanie, odprowadzała je do szkoły, sprawdzała lekcje, prała ich ubrania, podczas gdy jej własne sukienki wietrzały w szafie. Gdy Krzysiek chorował w dzieciństwie, całymi nocami czuwała przy jego łóżku, zapominając o śnie. Gdy Ola zapragnęła tańczyć, Halina oszczędzała na wszystkim, żeby opłacić zajęcia. Gdy Ania chciała nowego telefonu, Halina brała dodatkowe zlecenia, żeby spełnić jej zachciankę. Nigdy nie spytała, czego chce ona sama. Wydawało jej się, iż jej rola polega na dawaniu wszystkiego, do ostatniego grosza.
Jej mąż, Marek, nie był lepszy. Wracał z pracy, siadał przed telewizorem i czekał na obiad, jakby to było oczywiste. „Jesteś matką, powinnaś” — mówił, gdy Halina odważyła się poskarżyć na zmęczenie. Milczała, połykając łzy, i dalej krzątała się jak wiewiórka w kołowrotku. Jej życie sprowadzało się do jednego: uszczęśliwiać innych, choćby jeżeli dla niej zostawały tylko okruchy ich uwagi. Dzieci rosły, stawały się coraz bardziej niezależne, ale ich żądania nie malały. „Mamo, ugotuj coś smacznego”, „Mamo, upierz mi spodnie”, „Mamo, daj pieniądze na kino”. Halina spełniała wszystko, jak automat, nie zauważając, jak jej własne życie ucieka.
W wieku czterdziestu ośmiu lat czuła się jak cień. W lustrze widziała kobietę ze zmęczonymi oczami, z siwymi włosami, których nie miała czasu farbować, z dłońmi zgrubiałymi od pracy. Jej przyjaciółka, Grażyna, pewnego dnia powiedziała: „Halin, żyjesz dla innych. A gdzie ty jesteś?” Te słowa zabolały, ale machnęła ręką. Czy mogła postąpić inaczej? Przecież była matką, żoną, jej obowiązkiem była troska o rodzinę. Ale głęboko w sercu zaczęło tlić się coś — mała iskra, która niedługo miała przewrócić jej świat do góry nogami.
Przełom nadszedł niespodziewanie. Tego dnia Ola, już dorosła, rzuciła niedbale: „Mamo, znowu źle wyprałaś, moje rzeczy są zniszczone!” Halina, która całą noc prasowała jej ubrania, nagle zastygła. Coś w niej pękło. Spojrzała na córkę, na porozrzucane po pokoju rzeczy, na kuchnię pełną brudnych naczyń, i zrozumiała: już nie może. Nie chce. Tego wieczoru nie przygotowała kolacji. Po raz pierwszy od dwudziestu lat zamknęła się w swoim pokoju i rozpłakała — nie z powodu obrazy, ale z powodu świadomości, iż jej życie przeminęło obok niej.
Następnego dnia Halina zrobiła coś, czego nigdy dotąd nie robiła: poszła do fryzjera. Siedziała na fotelu, patrząc, jak mistrz obcina jej matowe włosy, i czuła, jak z każdym ruchem nożyczek zrzuca z siebie ciężar przeszłości. Kupiła sobie sukienkę — pierwszą od lat, nie zastanawiając się, czy spodoba się dzieciom czy mężowi. Zapisała się na kurs malarstwa, o którym marzyła w młodości, ale porzuciła dla rodziny. Każdy mały krok był jak łyk powietrza po latach spędzonych pod wodą.
Dzieci były w szoku. „Mamo, teraz już nie będziesz gotować?” — zapytał Krzysiek, przyzwyczajony do jej nieustannej opieki. „Będę, ale nie zawsze. Nauczcie się sami” — odparła Halina, a jej głos drżał z mieszaniny strachu i determinacji. Marek gderał, ale ona już nie bała się jego niezadowolenia. Zaczęła mówić „nie”, i to słowo stało się jej wybawieniem. Nie przestała kochać swojej rodziny, ale po raz pierwszy postawiła siebie na pierwszym miejscu.
Teraz, rok później, Halina patrzy na świat innymi oczami. Maluje obrazy, które wystawia na lokalnych jarmarkach. Śmieje się częściej niż płacze. Jej mieszkanie w Katowicach nie przypomina już składu cudzych rzeczy — to jej przestrzeń, gdzie pachnie kawą i farbami. Dzieci zaczęły pomagać w domu, choć nie od razu. Marek wciąż narzeka, ale Halina wie: jeżeli nie zaakceptuje jej nowej, odejdzie. Już nie jest służącą. Jest kobietą, która w wieku 48 lat wreszcie odnalazła siebie.
Dziś wiem, iż poświęcenie nie zawsze jest cnotą. Czasem trzeba stanąć w obronie własnego życia, zanim będzie za późno.